523 kilometry.
Tyle trzeba przejechać pociągiem, aby z Olsztyna dotrzeć do Zamościa. W podróż
zabrałem najnowszą książkę Marka Krajewskiego, czyli „Mocka”. Z zasady nie
czytam w podróży pozycji poważniejszych, bo nie potrafię w takich chwilach
odpowiednio się skupić. Czy warto przeczytać powieść kryminalną o początkach
pracy we wrocławskiej policji sławnego Eberharda? Mnie ta powieść się podobała.
Odnalazłem w niej klimat z części pierwszej, czyli „Śmierci w Breslau”. A w
pewnej chwili uśmiechnąłem się pod nosem, bo pomysł zamachu bombowego w reprezentacyjnym
miejscu, którego uroczyste otwarcie właśnie jest planowane, wykorzystałem i ja
w „Drzewie morwowym”. Mój terrorysta zmierza z bombą na Stadion Miejski w
Olsztynie, gdzie w ramach Centralnych Dożynek w roku 1978 na otwarcie obiektu ma
przybyć Pierwszy Sekretarz Partii. Marek Krajewski „otwiera” inny obiekt, który
zaszczyci swoją obecnością sam Cesarz Niemiec. Chodzi o Halę Stulecia. Jak
wiadomo Edward Gierek i Wilhelm II nie padli ofiarą zamachu i dokonali żywota w
inny sposób. Czytelnicy lubią czytać o teoriach spiskowych i blisko
czterystustronicowa opowieść autora „Głowy Minotaura” taką wersję historii im
proponuje. Sławna wrocławska budowla przetrwała w znakomitej formie do dzisiaj,
w przeciwieństwie do olsztyńskiego stadionu, który ledwo dycha, powoli pożera go
rdza, a trybuny zarasta trawa.
Za Lublinem
odłożyłem książkę, bo za oknem zobaczyłem niecodzienne obrazy, od których nie
potrafiłem oderwać wzroku. Co jakiś czas mijałem ogromne obszary pokryte
niezwykłą rośliną. Amarantowe pola. Nazwę tych przyciągających wzrok roślin
zdradził mi jeden z pasażerów pociągu. Amarantus, czyli szarłat wyniosły.
Roślina, którą spotkać można prawie wyłącznie na Lubelszczyźnie. Ponoć jest wysoko
notowana u wegetarian. Zdjęcie, które natychmiast wykonałem, tylko w niewielki
sposób oddaje piękno tych pół. Ciągnęły się one do samego Zamościa, do którego
dotarłem już po zmierzchu.
W czwartkowe
południe pojechałem do niewielkiej biblioteki w miejscowości o nazwie Mokre.
Jechałem tam pełen obaw o przyjęcie ze strony miejscowych. Wiozłem opowieść o
Egonie von Rauschu. To tacy naziści jak on w roku 1942 wywieźli mieszkańców wsi
do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Jechałem przecież z opowieścią o
oprawcy, a nie o ofiarach. Czy taka postać może zainteresować? Trafiłem też na
czas szczególny, bo w chwili kiedy odbywało się spotkanie miała miejsce tragiczna
uroczystość, w której brali udział mieszkańcy. Dlatego spotkanie w kameralnym
gronie należało do trudniejszych, w jakich uczestniczyłem. Ku mojej
nieskrywanej radości zostałem przyjęty bardzo gościnnie i serdecznie. Z tego
miejsca pozdrawiam wszystkich uczestników tej rozmowy, w szczególności panią
dyrektor biblioteki Elżbietę Stankiewicz.
Wróciłem do Zamościa,
gdzie dwie godziny później miało odbyć się spotkanie z mieszkańcami tego
miasta. Przerwę wykorzystałem na krótkie zwiedzanie. Na jednej z ulic
znajdowała się kamienica, w której mieszkał wybitny polski artysta Marek
Grechuta. Wędrowałem ulicami miasta, które bez wątpienia jest jednym z
najpiękniejszych, jakie odwiedziłem. Nie bez powodu tamtejsza starówka jest
wpisana na prestiżową Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Trafiłem na świetną
pogodę, co nie było bez znaczenia. Ludzie wylegli na ulice, spacerowali,
biesiadowali w licznych restauracjach, czy podobnie jak ja krążyli z aparatami
między kamienicami. Nie lubię pustych miast. Miasto to ludzie.
Przed spotkaniem
w Książnicy Zamojskiej, które otwierało jesienny cykl spotkań w ramach Zamojskiej
Biesiady Literackiej, udzieliłem wywiadów lokalnym rozgłośniom radiowej i telewizyjnej.
http://www.zamojska.pl/wiadomosci/569,przesiaknieci-zlem
Potem miała
miejsce rozmowa, którą moderowała pani Halina Zielińska. Jak się szybko
okazało, przybyła publiczność nie znała mojej twórczości. Sytuacja dla autora
niezbyt komfortowa. To właściwie temat na osobną, dłuższą refleksję pt. „Co to
znaczy być w dzisiejszych czasach poczytnym autorem?” Pytanie o koszta jakie
należy ponieść, o odwieczny wybór: być czy mieć? Dziesięć miesięcy wędrować od
miasta do miasta, udzielać setek wywiadów, brać udział w sesjach fotograficznych,
słowem bywać. Zaś potem w dwa miesiące napisać tekst, który ma udawać
literaturę? A może odwrotnie, uczciwie pisać powieść, odmawiać spotkań i tym
samym skazać się na anonimowość? Tłumaczyłem zatem publiczności swoją pisarską
sytuację, nawiązałem do początków, do przełomu wieków, kiedy jeszcze
debiutowało się w pismach literackich, w niszowych oficynach działających przy
tych periodykach. W czasach kiedy recenzja krytyka coś znaczyła, a działy
promocji w wydawnictwach zajmowały się wyłącznie promowaniem pisarzy. Teraz to
one decydują, kto będzie wydawany, a jego nazwisko powtarzane przez masy. Bo działy
promocji w naszych czasach rozdają karty w literaturze. Stwarzają albo spychają
w niebyt, zakręcając finansowanie konkretnych tytułów. Potem przeszliśmy do „Rauszu”,
powieści z którą przybyłem do Zamościa. Spotkanie trwało blisko półtorej
godziny, większość uczestników wytrwała do końca, co upoważnia mnie do
postawienia tezy, że historia o esesmanie mordującym swoich rodaków zaciekawiła
ludzi, a rozmowa zachęciła do sięgnięcia po powieść.
Wieczorem
wróciłem na zamojskie Stare Miasto. Krążyłem po nim, zaglądałem na podwórka
gdzie na ławkach, z kubkami herbaty w dłoniach, siedzieli starzy ludzie.
Prowadzili niespieszne rozmowy częściowo skryci w porastającej ściany zielonej
roślinności. Zazdrościłem im tego miejsca, tego niezwykłego klimatu. Życia w
pięknym mieście, które powstało wieki temu dzięki wielkiej wyobraźni Jana
Zamojskiego i geniuszowi architekta Włocha Bernarda Moranda, który
zaprojektował Zamość. Chodziłem po ulicach, którymi kiedyś spacerowali żyjący tu
Kochanowski, Staszic, Leśmian i wspomniany Grechuta. Niebo było bezchmurne, w
przyrestauracyjnych ogródkach słychać było wielojęzyczny gwar, wybuchy śmiechu,
płacz sennych, marudzących dzieci. Para nowożeńców uczestniczyła w sesji
fotograficznej. Ciepłe powietrze wolno wypierał nocny chłód. Czułem wielki
spokój i dawno niedoświadczaną błogość. Wtedy postanowiłem przyjechać do
Zamościa jeszcze raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz