poniedziałek, 31 marca 2014

Gówno

Ostatnimi czasy słowo to jest przez naszych rodzimych autorów odmieniane w każdym z możliwych przypadków. Jakże niesłusznie wydzieliny ludzkiego ciała mają negatywny wymiar. Publikacja nosząca tytuł „Ciemna materia. Historia gówna” ukazuje się w idealnym momencie. Może być ona wielce pomocna przy tworzeniu kolejnych tekstów i zweryfikuje pogląd na temat ekskrementów, którymi obrzucają się niemiłosiernie pisarze i pisarki na łamach prasy. Florian Werner, niemiecki pisarz i dziennikarz, postanowił przyjrzeć się łajnu, roli jaką odegrało i odgrywa w naszym życiu codziennym, lecz również w kulturze, nauce i sztuce. Poniżej zamieszczam fragment odnoszący się akurat do religii: „W dawnych czasach zresztą wiara w cudowną moc świętego gówna – niezależnie od tego, czy pochodziło od samego Zbawiciela, czy też od prostych duchownych – była szeroko rozpowszechniona. Kiedy na początku VII wieku Aed Uaridnach, późniejszy król Irlandii, przejeżdżał przez miasto Othna Muru, jeden z jego ludzi ostrzegł go, by nie mył rąk w przepływającej przez nie rzece. Dlaczego? – miał zapytać Aed. Rycerz odpowiedział po chwili wahania, że nieco w górę jej biegu na brzegu znajduje się ubikacja miejscowego księdza i woda zanieczyszczona jest ekskrementami. Dowiedziawszy się, że święty człowiek sra do rzeki, Aed natychmiast postanowił się w niej umyć. <<Nie tylko umyję w niej twarz – cytuje staroirlandzki manuskrypt – wezmę ją także do ust i napiję się (wziął trzy głębokie hausty), bo woda, do której wpadają jego odchody, jest dla mnie jak sakrament>>. Innymi słowy: ekskrementy księdza to swego rodzaju hostia. Widząc tak głęboką pobożność, duchowny przepowiedział Aedowi Uaridnachowi władzę nad całą Irlandią i długie życie, a po prowizorycznej fekalnej wieczerzy podał mu komunię”. I jak tu mówić o przysłowiowej „gównianej sprawie”, kiedy bohater opowieści za sprawą gówna zostaje królem?

sobota, 29 marca 2014

Bogusław Chrabota „Königsberg. Historia rodzinna”

Wczorajszego popołudnia wybrałem się na ulicę Radiową, przy której, jak łatwo się domyślić, znajduje się siedziba Radia Olsztyn. Sala konferencyjna była zapełniona do ostatniego miejsca. Gościem dziennikarki Ewy Zdrojkowskiej był pisarz, poeta i dziennikarz Bogusław Chrabota. Szerzej znany jednak jako redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. Jak się wkrótce okazało, jego twórczość literacka zupełnie niesłusznie jest wymieniana jako zajęcie drugorzędne. Fragmenty książki pt. „Königsberg. Historia rodzinna” w interpretacji aktorki Teatru im. Stefana Jaracza Ireny Telesz i związanego z Radiem Olsztyn Jaromira Wroniszewskiego zrobiły duże wrażenie na publiczności. Publikacja Chraboty jest próbą literackiego zapisu losów mieszkańców Königsberga z czasów dla tego miasta najbardziej tragicznych, bo związanych z oblężeniem przez Armię Czerwoną. Autor ma bardzo emocjonalny stosunek do tego miejsca. W Kaliningradzie mieszkała jego babka, przesiedlona po wojnie do założonego przez Krzyżaków miasta. Miasta, które przez wieki przechodziło we władanie Polaków, Niemców, a obecnie należy do Rosjan. Ci ostatni zniszczyli je prawie całkowicie, nie pozostawiając śladów po dawnej świetności. Na spotkaniu z dziennikarzem jednej z największych polskich gazet nie mogło obyć się bez pytań o przyszłość polityczno-gospodarczą Kaliningradu i całego regionu bezpośrednio sąsiadującego z Warmią i Mazurami. Chrabota poddał w wątpliwość aktualność planów stworzenia z tego regionu europejskiego odpowiednika Hong Kongu, strefy wolnego handlu, przepływu ludzi i technologii, poszerzonych kontaktów z krajami Unii Europejskiej. Wydarzenia ostatnich tygodni na Ukrainie skutecznie proces ten odsunęły, być może na długie lata. Na koniec warto dodać, że Königsberg to ciągle miejsce słabo opisane przez literaturę. To tam mieszkał przez całe swoje życie filozof Immanuel Kant – rektor słynnej Albertyny. Dyrektorem tamtejszego teatru był kompozytor Richard Wagner, dzieciństwo spędziła Hannah Arendt, urodził się Abraham van den Blocke – projektant i wykonawca gdańskiego Neptuna, Złotej Bramy i Wielkiej Zbrojowni. Z Königsberga pochodzi fizyk Kirchhoff, którego dwa słynne prawa musi znać każdy uczeń (przynajmniej w teorii), wybitni matematycy: Hilbert i Goldbach, sławni architekci, lekarze, prawnicy, rzeźbiarze, malarze, naukowcy, pisarze, laureaci Nagrody Nobla. Szkoda, że przez dziesięciolecia, jak widać skutecznie, przemilczano wielką historię tego miasta. Niedawno pisałem na tym blogu o książce Hansa von Lehndorffa, który w swoim dzienniku z Prus Wschodnich opisał potworności wojny widziane z perspektywy Niemca – mieszkańca tych ziem. Książka Chraboty w pewnym sensie wchodzi w dialog z tamtą publikacją. Tutaj również mamy do czynienia z opisem bestialstwa i towarzyszącego mu ludzkiego dramatu.


Bogusław Chrabota


Irena Telesz

Jaromir Wroniszewski


Ewa Zdrojkowska


czwartek, 27 marca 2014

Michael Hesemann „Kłamstwa Hitlera”

Czytam „Kłamstwa Hitlera” autorstwa Michaela Hesemanna i nie mogę wyjść ze zdumienia, jak człowiek, który był od początku swojego życia zaprzeczeniem męża stanu, wodza i przywódcy, mógł tak łatwo oszukać własny naród, zdobyć władzę, by potem przynieść światu najstraszniejszą z wojen. Hesemann, punkt po punkcie, obala mity narosłe wokół osoby tyrana. Cytuje oficjalne materiały nazistowskiej propagandy oraz samego Hitlera. Dociera do dokumentów, które hitlerowcy próbowali zniszczyć, bądź zataić. Podaje nazwiska ludzi świadczących o faktycznej biografii największego zbrodniarza w dziejach ludzkości, zmuszanych do milczenia zwykle poprzez fizyczną eliminację. Hesemann pisze: „Hitler zimę 1909/1910 roku spędził jako miejski włóczęga. Żywił się w kuchni dla ubogich, spał w przytułku dla bezdomnych na Meidlingu. Tam też spotkał innego włóczęgę, Reinholda Hanischa (…) Obaj mężczyźni połączyli siły. Hitler malował akwarele według motywów z wiedeńskich widokówek, a Hanisch sprzedawał je handlarzom obrazów”. Potem Hitler ucieka z Wiednia do Monachium, by uniknąć powołania do wojska. Aresztowany, kłamie w austriackim konsulacie, że zgłosił się na komisję poborową, lecz ktoś tego nie odnotował. Próbuje uniknąć wojska. W rezultacie zostaje uznany za nienadającego się do służby frontowej, niezdolnego do noszenia broni. Jest wątły, cherlawy i wydelikacony. Pół roku później zaciąga się jednak do armii Cesarstwa Niemieckiego. Armia przyjmuje każdego, zaczyna się wszak wojna. Adiutant pułku, w którym służy, tak o nim mówi: „Hitler naprawdę nie miał wówczas według pojęcia wojskowego żadnych zadatków na przełożonego […] w końcu żołnierz musi się jakoś nadawać na <<dowodzącego>>”. Potem trafia w okolice Szczecina, do Pasewalku, gdzie mieści się lazaret. Powodem jest rzekoma ślepota, spowodowana atakiem gazu musztardowego. W „Mein Kampf” pisze, że podczas pobytu miał doświadczyć „przebudzenia” w stylu legend o świętych chrześcijańskich. „Cudem” odzyskuje wzrok. Dr Edmund Forster, naczelny lekarz neurolog w Pasewalku pisze o Hitlerze: „Psychopata z objawami histerii”. Forster w roku 1933, jak wielu znających Hitlera z przeszłości, popełnia samobójstwo. Zdąży jednak przekazać protokół badania swojemu koledze, który również za jakiś czas odbiera sobie życie. A jak przedstawia się kwestia jego antysemityzmu? W 1919 roku Karl Mayr, dowódca monachijskiego Wydziału Informacji, zatrudnia Hitlera w służbie propagandowej. Sam będąc antysemitą, tak mówi o przyszłym wodzu: „był tylko jednym z tysięcy byłych żołnierzy, którzy znaleźli się na ulicy i szukali pracy […]. W tym czasie Hitler przyjąłby posadę od kogokolwiek, kto byłby do niego przyjaźnie usposobiony […]. Dla żydowskiego czy francuskiego zleceniodawcy pracowałby równie chętnie, jak dla Aryjczyka. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, przypominał zmęczonego, wałęsającego się psa, który szuka swojego pana”. Kolejne strony książki Hesemanna obalają legendę człowieka, który kłamał konsekwentnie przez całe swoje życie. Tworzył swój wizerunek na półprawdach i zmyśleniach. W istocie był upokarzanym odludkiem z poczuciem niższości, rozpieszczanym przez matkę, siostrę Paulę i niedorozwiniętą umysłowo ciotkę. Słabym uczniem (dwukrotnie powtarzał klasy, nie zrobił matury), podawał się za pisarza, artystę malarza, a nawet architekta. Żadnego z tych zawodów nigdy nie wykonywał. By pozyskać względy robotników, głosił, że w młodości pracował jako pomocnik na budowie, w istocie „brzydził się wszelkim pospolitym zawodem uprawianym dla chleba”. Czytam książkę Hesemanna, a w miarę lektury pytanie postawione na początku powraca z coraz większą mocą. Jak to wszystko było możliwe?!

środa, 26 marca 2014

Wczoraj mnisi się wściekli!

Jak wiadomo wczorajszego wieczora Manchester City dokopał Manchesterowi United 3:0. Nie wszyscy jednak wiedzą, że oznacza to wielki smutek w Tybecie, a przynajmniej wśród tamtejszych mnichów. Skąd to wiem? Colin Thubron odbył niezwykłą podróż, którą nazwał pielgrzymką na święty szczyt. „Góra w Tybecie” to książka napisana kunsztownym, przepięknym językiem. Słynny brytyjski pisarz i podróżnik wśród zachwycających opisów krainy zawieszonej wśród chmur, pod samym niebem, umieścił także niewielką scenkę. To rozmowa jaką przeprowadził z mnichem Taszi:
„- Oglądają dużo telewizji? – pytam, nieco zdziwiony.
- O, tak. Mnisi bardzo się podniecają – zaśmiał się Taszi. – Wczoraj wieczorem wszyscy mnisi się wściekli.
- Dlaczego? – Wiedziałem, że ich spokój mógł być złudny. W Tybecie mnisi nadal stanowili zarzewie protestów politycznych, a przed wiekami klasztory ogarniał szał bratobójczych wojen.
- Chodzi o Manchester United. Wszyscy mnisi uwielbiają piłkę nożną. Wczoraj złościli się podczas meczu Ligi Mistrzów. Barcelona pokonała Manchester United, a wszyscy mnisi kochają Manchester United. Szkoda, że nie widziałeś, jak sprzeczali się przed telewizorem. Uważali, że sędzia jest stronniczy… Wściekali się, kiedy dawał kartki. Zaczęli krzyczeć.
- Sądziłem, że wieczorem mnisi się modlą – mówię, potrząsając głową.

- Cóż, może to taki rodzaj medytacji. Koncentrują się na piłce, a reszta świata znika…”

wtorek, 25 marca 2014

Kryminalna Piła - finaliści

Warszawa, Lwów, Lublin, Grodzisk Wielkopolski i maleńkie Krotowice. Wszystkie te miejsca łączy jeden temat. Jest nim przestrzeń miejska, w której osadzono kryminalną intrygę, a ściślej rzecz ujmując, umieszczono w tych miastach akcję książek autorów powieści z dreszczykiem. Wymienię po kolei finalistów konkursu na najlepszą powieść miejską „Kryminalna Piła” oraz ich książki: Tadeusz Cegielski „Tajemnica pułkownika Kowadły”, Ryszard Ćwirlej „Śmiertelnie poważna sprawa”, Wojciech Chmielarz „Farma lalek”, Paweł Jaszczuk „Akuszer śmierci” oraz Marcin Wroński „Pogrom w przyszły wtorek”. Cóż można powiedzieć o finałowej piątce? Zwraca uwagę fakt, że tylko jedna z książek ma akcję rozgrywającą się współcześnie, to powieść Chmielarza. Pozostałe rozgrywają się tuż przed II wojną światową (Jaszczuk), chwilę po jej zakończeniu (Wroński), w latach pięćdziesiątych (Cegielski) i osiemdziesiątych (Ćwirlej). Wszystkie wyszły w dużych wydawnictwach. Wśród finalistów nie ma kobiet. Autorzy nie są debiutantami. Cieszy mnie obecność pisarza z Olsztyna, czyli Pawła Jaszczuka. Wszystkim finalistom, rzecz jasna, gratuluję. Kto zdobędzie pierwszą w historii „Kryminalną Piłę” dowiemy się czwartego kwietnia. 

niedziela, 23 marca 2014

Zjeść ciastko i ciągle je mieć

„Gazeta.pl” zamieszcza dzisiaj tekst traktujący o polskich kryminałach, w którym pojawia się teza o rosnącej potędze naszych rodzimych autorów. Dziennikarz kryjący się pod skrótem mwi wymienia z nazwiska pisarzy, opisuje sytuację jeszcze sprzed kilku lat, kiedy to piszących kryminały było ledwie kilku. Wylicza kraje, w których ukazały się albo ukażą polskie powieści kryminalne, przywołuje do tego nakłady i plany filmowców pragnących twórczość polskich autorów kryminalnych przenieść na duży ekran. Wszystko to wygląda pięknie i okazale, nakazuje widzieć przyszłość w tęczowych barwach. Mnie jednak uporczywie dręczy myśl o natrętnym, nie pierwszy zresztą raz, promowaniu nazwisk twórców przeze mnie cenionych, acz z kryminałem mających związek, by tak rzec, wątły. Cenię Joannę Bator za książki z Wałbrzychem w tle, nijak jednak nie mogę uznać ostatniej pozycji autorki, która wyszła w cenionej w środowisku serii „Archipelagi” z założenia prezentującej książki o zupełnie innym profilu, za powieść kryminalną. Można w tym miejscu złośliwie powiedzieć, że „jeszcze się taki nie narodził, co by kryminał Nagrodą Nike nagrodził”. Joanna Bator za „Ciemno, prawie noc” tę prestiżową nagrodę otrzymała, zaś przywołana „Gazeta Wyborcza” dzień po wręczeniu pisarce lauru porównała jej metodę pisania do strategii stosowanych przez Tadeusza Konwickiego, którego za twórcę kryminałów uznać raczej trudno. Inny z naszych czołowych „kryminalistów” to Michał Witkowski. Tutaj odsyłam na stronę Instytutu Książki – oficjalnej tuby promującej polskich autorów w kraju i za granicą, prezentującej ich książki w katalogach pokazywanych na międzynarodowych targach. Oto recenzent „Drwala” tak pisze o tej pozycji: „Drwal jest świetną prozą najeżoną absurdem i groteską, jednak rozpatrywany osobno jako kryminał absolutnie się nie sprawdza. Wątek kryminalny jest płaski, nad logiczną strukturą narracji górę biorą chaotyczne dygresje”. Witkowski za tę książkę nominację do Nike dostał, nic mi nie wiadomo natomiast o jakichkolwiek laurach w środowisku kryminalnym. A przecież autor, jako mieszkaniec Wrocławia, na finałową galę miałby zdecydowanie bliżej niż chociażby Paweł Jaszczuk z Olsztyna – laureat Nagrody Wielkiego Kalibru, tłumaczony na język niemiecki w prestiżowym monachijskim wydawnictwie DTV. Słowa jednak w tekście o autorze lwowskiej serii nie ma. Zapewne z braku miejsca. Myślę też, że takie pseudopromocyjne działania mogą tylko polskiemu kryminałowi zaszkodzić. Zrazić czytelników do gatunku, który po latach powraca. Niemcy w takich sytuacjach mówią: „Nie możesz tańczyć na dwóch weselach jednocześnie”. U nas wygląda to inaczej. Mam wrażenie, że gdyby naszym pisarzom za jakiś czas opłacało się zostać autorami wziętych romansów, szybko by im to umożliwiono, napisano kolejny entuzjastyczny tekst, nie przestając, rzecz jasna, rozpatrywać ich kandydatur do Nike. 

czwartek, 20 marca 2014

Przyganiał szowinista szowiniście

Jakiś czas temu Małgorzata Kalicińska, odnosząc się do nominacji do Nike, upomniała się o optymizm w literaturze. Ten blogowy wpis poczytnej autorki literatury kobiecej wywołał reakcję Ignacego Karpowicza, który komentując jej twórczość, nie przebierał w słowach. „Stolarz rzekłby: »Z gówna nie da się zrobić coś«” – puentował. Niektórzy uznali go wówczas za szowinistę. Niektórzy, czyli chociażby autorzy manifestu „Alice Munro nie miałaby u nas szans”. Co ciekawe, motyw gówna okazuje się całkiem nośny. Kaja Malanowska w szeroko komentowanym wpisie na Facebooku, w którym użala się nad stanem swoich finansów, kilkakrotnie używa tego określenia, popisując się prawdziwą finezją słowa. W minionym tygodniu o gównie akcentowanym przez Malanowską, w „Dużym Formacie” napisał Krzysztof Varga. W typowo felietonowej stylistyce pozwolił sobie na dość jednoznaczne sugestie (strzelenie sobie w łeb) i także zwrócił uwagę na wyjątkowo wyszukany sposób wypowiadania się autorki. Vargę również uznano za szowinistę. Między innymi zrobiła to Eliza Szybowicz, stając w obronie obrażonej koleżanki z Krytyki Politycznej. Aż wreszcie Karpowicz, nazywany szowinistą, zdecydował, że szowinistą większym jest Varga. Nie omieszkał tego zaznaczyć w polemicznym felietonie w dzisiejszym „Dużym Formacie”. I tak znane przysłowie: „przyganiał kocioł garnkowi” po raz kolejny okazało się bardzo realistyczne. Szowinista szowiniście przygania, a gówno, najistotniejsze w tej sprawie, ma się całkiem dobrze. 

środa, 19 marca 2014

Peter May „Czarny dom”

„Fin myślał o tym, jak smutne jest życie tej młodzieży. Niewiele albo nic do roboty, presja społeczności, którą wciąż pętała surowa i posępna religia. Kryzys ekonomiczny, wysokie bezrobocie. Alkoholizm na porządku dziennym, współczynnik samobójstw znacznie powyżej średniej krajowej”. To fragment powieści Petera Maya pt. „Czarny dom”. Powieściowy Fin jest policjantem, który dzieciństwo i młodość spędził na wyspie Lewis. Po latach przybywa w rodzinne strony, żeby rozwiązać zagadkę brutalnego morderstwa. Dodam, że ofiara to, jak wszyscy tutaj, znajomy Fina z lat szkolnych. Zbrodnia bardzo przypomina inną, dokonaną w stolicy Szkocji, Edynburgu. Pytanie tylko, czy stoi za nią ten sam sprawca? „Czarny dom” to pierwsza część kryminalnej trylogii z Finem Macleodem – bystrym inspektorem krążącym po mrocznej wyspie między ludźmi, którzy pogodzili się ze swoim losem i zostali na Lewis. Mnie powieściowy świat Maya przypomina biedne rejony naszego kraju, takie jak chociażby popegeerowskie wsie i miasteczka Warmii i Mazur, których obraz jest uparcie zakłamywany przez bzdurne historyjki o „prowincji pełnej miodu i mleka”. Peter May to świetny rzemieślnik. Jego opis sekcji zwłok zamordowanego może skutecznie zniechęcić do spożywania posiłków przez resztę dnia. Autor w Wielkiej Brytanii ma status literackiej gwiazdy, trylogia rozeszła się w milionowym nakładzie. Dobrze to świadczy o gustach brytyjskich czytelników, którzy prócz doskonałej historii detektywistycznej otrzymują barwny, mocny obraz szkockiej prowincji. Powtórzę więc: Peter May „Czarny dom”, szczerze polecam!

poniedziałek, 17 marca 2014

Oglądać siebie za kilka lat, czyli poniedziałkowa melancholia

Miłą niespodziankę sprawił mi olsztyński oddział TVP. Po zestawie płyt z programem „Bookriders”, w którym swego czasu wspólnie z Włodzimierzem Kowalewskim odpowiadałem na pytania Joanny Wilengowskiej, niedawno otrzymałem płyty DVD z materiałem o „Książkach pod żaglami”. Tutaj miałem przyjemność opowiadać o swoich powieściach kryminalnych w towarzystwie Pawła Jaszczuka. Czas płynie bardzo szybko. Za kilka lat zasiądę przed telewizorem, będę słuchał ludzi, którzy uczestniczyli w tych projektach. Patrzył na siebie młodszego, widzącego sprawy z ówczesnej perspektywy. Będę obserwował miasto i miejsca, które, jak wszystko dookoła, podlegają upływowi czasu, jego nieuchronności. Zapewne zmienią się. Co wtedy o sobie pomyślę? Jak ocenię ten czas? Czy dobrze go wykorzystałem? Czy decyzje wówczas podjęte były słuszne? 

sobota, 15 marca 2014

„Rebelia” w Katowicach

Jedni płaczą nad swoją sytuacją na rynku książki, inny zwyczajnie pracują. Pisałem kilka dni temu o sukcesie Włodzimierza Kowalewskiego jakim zapewne będzie film na podstawie jego powieści. Dzisiaj informuję o kolejnym wydarzeniu związanym z twórczością moich olsztyńskich kolegów po piórze. Oto już za niecały tydzień, bo 21 marca, w katowickim Teatrze Śląskim, odbędzie się premiera sztuki opartej na powieści pt. „Rebelia” Mariusza Sieniewicza. Pisarz za swoją antyutopię o świecie opętanym kultem młodości otrzymał kilka znaczących wyróżnień, bo za takie uznać należy nominacje do Nagrody Nike i Paszportów Polityki. Twórcy spektaklu mieli zatem dobry materiał do pracy. Jak im to wyszło, okaże się wkrótce. Do Katowic z Olsztyna droga daleka, mam zatem nadzieję, że uda się ściągnąć sztukę za jakiś czas do rodzinnego miasta pisarza i pokazać ją również tutaj. 

piątek, 14 marca 2014

Las, las. Ch… po pas!

Głośno się zrobiło o lamencie pewnej autorki trzech pozycji książkowych, która domaga się dużych pieniędzy za swoją twórczość. Sieciowi interlokutorzy owej twórczyni sugerują m.in. żeby próbowała pozyskać jakieś stypendium twórcze. Warto wiedzieć, że otrzymać stypendium można po złożeniu odpowiedniej aplikacji. Bywa też, że potencjalny stypendysta musi przedstawić szanownej komisji stypendialnej swój projekt osobiście. Być może autorka trzech pozycji książkowych uczestniczyła w takim castingu na stypendystkę i ma awersję do pozyskiwania środków finansowych w ten sposób. Tutaj ją rozumiem. W olsztyńskim ratuszu, dekadę temu, wyglądało to mniej więcej tak:

„Wbiegłem na drugie piętro. Połowę korytarza wypełniali ludzie.
- Nowy? – Zapytała mnie leciwa sprzątaczka poprawiająca szmatę stanowiącą granicę oddzielającą schody umazane białą mazią od piętra.
- Nowy – rzuciłem sapiąc, chociaż czułem, że moja odpowiedź jest bez związku.
- Toż widzę, że nowy. Bo bym znała przecież. – Kategorycznym ruchem nakazała mi wytrzeć obuwie. To po co pytasz, pomyślałem sprawdzając podeszwy. Jak wiesz. Przezornie jednak zachowałem tę uwagę dla siebie.
– Na co bierze? – Rzuciła bez większego zainteresowania. Odłożyła szmatę, poprawiła chustkę na głowie.
Milczałem.
- Bo taki malarz Laszczyk to robi w piasku, ale on to sobie piasek zniósł we workach, a teraz się turlał będzie. Koncepcyjnie. – Skierowała wzrok na tłum pod drzwiami. Na faceta siedzącego po kolana w piachu jak dzieciak w piaskownicy.
Teraz i ja uważniej obejrzałem zebranych. Byli to ludzie w różnym wieku, młodzi i starzy, płci obojga. Jedni siedzieli na krzesłach w milczeniu, nad czymś głęboko rozmyślali. Inni krążyli mrucząc coś pod nosem. Byli i tacy, którzy ściskali się za ręce, poklepywali serdecznie. Dostrzegłem ludzi z wielkimi czarnymi teczkami. Ludzi skrobiących coś maczkiem na dłoniach. Ludzi wykonujących jakieś skomplikowane figury akrobatyczne. Ktoś klęczał przed ścianą, ktoś płakał, inny się śmiał. Grupa ludzi otoczyła faceta, który śpiewał jakąś wiązankę pieśni patriotycznych.
Sprzątaczka przepytywała mnie dalej.
– A on nie chce powiedzieć? – Teraz w jej oczach dostrzegłem autentyczną ciekawość.
- Będę pisał książkę. – Wypaliłem wreszcie.
- A jak będzie pisał, to niby gdzie? Że niby tu? Na betonowej posadzce? A niby jak? Niby czym?
- No, jak tak mówię ogólnie – Odparłem ogólnie. Teraz obok mnie przebiegło smagłe dziecko w jednym bucie.
- Gdzie mi tu! – Sprzątaczka machnęła szmatą za biegnącym – Cyganiaki cholerne! Do roboty by matka z ojcem poszły, a nie dzieci na żebry posyłają. Stypendysty pieprzone! Już ja bym wam dała stypendia! – Omiotła wzrokiem tłum – Wszystkim wam bym dała, nieroby jebane! Po państwowe łapy wyciągają. Dwa, trzy etaty każden bierze, w telewizji mordy pokazują. Ten siwy z brodą, ten na fotelu, rok w rok przyłazi i rok w rok dostaje. Artysta. Puszkę butaprenu kupi, połowę wywącha a na drugą kwiaty z trawnika przyklei. Dzieło sztuki. Tfu! Cyganiaki znowóż na buty biorą. Tancerze. Nazłaziło się dziadostwa za osiemset dwadzieścia cztery brutto. Na pół roku bierą, a taki Laszczyk to i dłużej nawet W zeszłym roku śniegu naznosił, kulek nalepił i w rurki, takie jak w lotto mają, wkładał. Mieszał ze sadzą i wypuszczał z drugiej strony dzieło sztuki. Ile ja się potem musiałam korytarz naczyścić! Cyganiaki to tylko na dwa miesiące, dlatego w jednym bucie każden gania. Za miesiąc przyniosą drugi. Nogi by brudasy pomyły. Albo ta sucha przy poręczy. Wiersze pisze. Łąka, las, jezioro. Jezioro, łąka, las. Las, las. Chuj po pas! Takie wiersze to i ja mogę pisać. Tyle, że mnie osiemset dwadzieścia cztery żaden urzędnik nie da. A on mówi, że na książkę? – znów spojrzała na mnie - Ho, ho, cwaniak musi być niezły! To czym będzie pisał? Łapki ma delikatne. Jeszcze se pokaleczy, odcisków narobi. A takie ręce do sztuki to widział? – I wystawiła pazury tuż przed moim nosem.
Bardzo szybko zbiegłem po schodach”.


wtorek, 11 marca 2014

Jadymy durch

„Jo jada durch
Bo kocham to
Bo to jest życio smak
Niy stowom niy
Do przodku zawsze chca
Niy patrza w tył”

Jeśli macie kiepski dzień, brakuje wam energii, polecam terapię wstrząsową. Polega ona na mocnym przekręceniu gały we wzmacniaczu (średnio nie wystarczy) i wcześniejszym sprawdzeniu, czy wasze okna są solidnie zamocowane. Wizyta sąsiadów bardzo prawdopodobna. Może okazać się trudną. Mimo wszystko, a może tym bardziej, warto sięgnąć po debiut muzyczny górnośląskiego „Oberschlesien”, który ostatnio zachwalał sam Wojciech Mann. Płyta jest pięknie wydana, nie ustępuje topowym, zagranicznym produkcjom. Znakomicie to wszystko razem brzmi, soczyście, równiutko, przypomina niemiecki „Rammstein”, lecz traktuje o trudnym losie ludzi i historiach dziejących się u nas, a ściślej na śląskiej ziemi. Dodam, że wokalista zespołu, czyli Michał Stawiński, siłą swojego głosu mógłby przewracać meble. Prawdę powiedziawszy właśnie to uczynił.

poniedziałek, 10 marca 2014

Kryminalna Piła – konkurs

Jak podają organizatorzy nowego konkursu dla powieści kryminalnej, czyli Kryminalna Piła, do pierwszej edycji zostało zakwalifikowanych dwadzieścia jeden książek. Dużo to czy mało? Dużo, bo kryterium kwalifikacyjnym było umiejscowienie akcji w przestrzeni miejskiej. Nie każdy wychodzący w Polsce kryminał rozgrywa się na ulicach miast, a co za tym idzie część książek nie spełnia warunków regulaminu. Mało, ponieważ w zeszłym roku wydawnictwa opublikowały grubo ponad sto książek w tym gatunku. Najwyraźniej niektórzy wydawcy przespali czas na zgłoszenie. Na liście tytułów wypatrzyłem autorów już uznanych i cenionych. Są też twórcy rozpoczynający swoją pisarską drogę. Oczywiście, automatycznie pojawiają się porównania z Nagrodą Wielkiego Kalibru. Organizatorzy Kryminalnej Piły zrezygnowali z terminu „nagroda” na rzecz „konkursu”. Drugą zasadniczą różnicą jest brak wskazania książek nominowanych. To posunięcie nieco ryzykowne, wszak potencjalna nominacja oznacza zwielokrotnienie działań na polu promocyjnym. Każdy wydawca chętnie pochwali się nominowanym autorem i jego książką. Tu mamy tylko i aż laureata. Z jednej strony to większy prestiż dla zwycięzcy, z drugiej zaś ryzyko słabego oddziaływania medialnego. Jak będzie czas pokaże. Najlepszy kryminał miejski poznamy już za niecały miesiąc. 

piątek, 7 marca 2014

Antologia

Zamieszczałem informacje dotyczące tego wydarzenia, a teraz mogę już ogłosić, że Miejska Biblioteka Publiczna w Olsztynie, zgodnie z zapowiedzią, wydała antologię opowiadań kryminalnych, które są owocem gry miejskiej. Teksty można przeczytać zaglądając na stronę biblioteki, tutaj: http://mbpol.internetdsl.pl/wwwmbp/ak/antologia_kryminalna.pdf


czwartek, 6 marca 2014

Błąd

Popełniłem błąd pisząc wczoraj o czwórce Polaków nominowanych do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. W rzeczywistości naszych rodaków jest piątka. Dionisios Sturis urodził się w Salonikach, lecz mieszka i pracuje w Polsce. Jest reporterem i dziennikarzem Radia Tok FM. W wywiadzie udzielonym dla „Onet.pl” pytany, czy odkrył w sobie Greka, mówi: „Nie, ja jestem stuprocentowym Polakiem”. Przepraszam zatem autora książki „Grecja. Gorzkie pomarańcze” Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że debiut reportażowy Sturisa umknął mojej uwadze w wielości wydawanych każdego dnia książek. Po prostu sugerowałem się nazwiskiem reportera. 

środa, 5 marca 2014

Piąta edycja Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego

Po raz piąty ogłoszono listę finalistów międzynarodowej nagrody dla reportażystów, czyli Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Pośród dziesięciu tytułów wypatrzyłem cztery teksty autorów z naszego kraju, a zatem mniej niż w roku ubiegłym. Piszę o tym dlatego, że wśród laureatów naszego rodaka ciągle nie ma. Może piąta edycja okaże się szczęśliwą dla kogoś z czwórki: Krysowata, Jagielski, Springer, Wasielewski? W zeszłym roku aż siedem z dziesięciu książek wydało wydawnictwo Czarne. Teraz tak wyraźnej dominacji tego wydawcy już nie widać. Ciągle to jednak cztery tytuły, czyli blisko połowa. W finale są książki z bardzo dużych wydawnictw, bo prócz przywołanego Czarnego (już dawno przestało być niewielkim wydawnictwem) nominowano książki z W.A.B., Znaku, Świata Książki, Wielkiej Litery. Jedynym małym wydawcą w tym towarzystwie jest Karakter. Kto otrzyma w tym roku nagrodę w wysokości 50 tysięcy złotych? Moim cichym faworytem jest Maciej Wasielewski z książką pt. „Jutro przypłynie królowa”. Pisałem o niej na tym blogu jakiś czas temu. http://tomaszbialkowski.blogspot.com/2013/08/maciej-wasielewski-jutro-przypynie.html Opowieść o mieszkańcach wyspy Pitcairn może poruszyć nawet najbardziej obojętnych. Zwycięzcę poznamy podczas majowych Targów Książki w Warszawie.

wtorek, 4 marca 2014

Gdańskie widoki z wysokiego okna

Podczas zeszłotygodniowego pobytu w Gdańsku mieszkałem w Bibliotece im. Josepha Conrada Korzeniowskiego przy Targu Rakowym. Pokój znajdował się na poddaszu, skąd było widać całkiem spory fragment centrum miasta, a nawet stocznię. Sam budynek wygląda bardzo okazale. Dużo też się w nim dzieje. Widziałem zapowiedzi wielu spotkań z autorami książek. Warto zajrzeć w to miejsce będąc w Trójmieście.




niedziela, 2 marca 2014

„Excentrycy” na wielkim ekranie

To już informacja potwierdzona. Powstanie film na podstawie powieści olsztyńskiego pisarza Włodzimierza Kowalewskiego. „Excentrycy”, bo o nich mowa, otrzymali dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w wysokości trzech milionów złotych. Budżet na cały film to blisko siedem milionów. Na polskie warunki to całkiem spora suma, która może być gwarancją odtworzenia powojennego (lata pięćdziesiąte minionego wieku) Ciechocinka, do którego przybywa bohater powieści – Fabian. Reżyserii filmu podjął się sławny reżyser Janusz Majewski, znany chociażby z takich obrazów jak „Zaklęte rewiry” czy „C.K. Dezerterzy”. Znani są również odtwórcy głównych ról. Fabiana zagra Maciej Stuhr, zaś partnerować mu będzie Sonia Bohosiewicz. Wydana przez Kowalewskiego w 2007 roku powieść w roku następnym została nagrodzona najważniejszym wyróżnieniem w regionie, czyli Literacką Nagrodą Warmii i Mazur Wawrzyn. Zdjęcia do filmu ruszą wkrótce. Sukces Kowalewskiego, który jest również autorem scenariusza do filmu, jest tym większy, że jest on pierwszym pisarzem z Olsztyna, którego twórczość zostanie sfilmowana. 

sobota, 1 marca 2014

7,45

Za tę kwotę można właśnie kupić serię przygód dziennikarza śledczego Pawła Werensa. Cena niewiarygodnie niska, a to za sprawą promocji, którą ogłosiło Publio.pl. Nie wiem ile czasu będzie trwała, zatem warto się pospieszyć. E-booki są dostępne w formatach EPUB oraz MOBI. Szczegóły znajdują się tutaj: http://www.publio.pl/drzewo-morwowe-tomasz-bialkowski,p86636.html