środa, 30 kwietnia 2014

„Powróz”

Wyobraźcie sobie taką oto sytuację. Jesteście dzieckiem. Z niewiadomego powodu wasi rodzice nie poszli jak każdego ranka do pracy. To dziwne, przecież jest zwykły, letni dzień. Od rana panuje jakieś niezwykłe podniecenie. Około południa matka pakuje w papier kanapki, do torebki wkłada butelkę oranżady. Ojciec czyści wyjściową marynarkę. Potem wychodzicie na ulice miasta. Wszędzie jest pełno ludzi. Idą w jednym kierunku. Wy przyłączacie się do nich. Stajecie się członkami pochodu kroczącego wolno na wielki plac. Tam stoi już wielotysięczny tłum. Zgromadzonych może być nawet kilkaset tysięcy. Ludzka masa studzi się piwem, lodami, wodą mineralną. Trwa niespokojne wyczekiwanie. Nagle między widzów wjeżdżają odkryte ciężarówki. Na każdej z nich stoją ludzie. Zaraz odbędzie się Wielki Pokaz. Tłum niespokojnie faluje, dyszy i pohukuje. Pamiętajcie, macie dziesięć lat.
Uczestniczycie w niezwykłym przedstawieniu. Oto, siedząc na plecach ojca, obserwujecie, jak ludzie na samochodach, po kolei, zostają powieszeni na wysokich szubienicach. Wolno konają w słońcu. Obraz jedenastu ciał bezwładnie kołyszących się na sznurze nie zniknie z waszej pamięci już nigdy. Po wielu latach powraca z wielką mocą. To, co widzieliście w dzieciństwie, zagarnia was i niszczy. Nie pozwala zasnąć, prześladuje każdej nocy.


O tym, co wydarzyło się tamtego dnia i wiele lat później znowu przyniosło śmierć, opowiada moja nowa powieść. Czwartego lipca, w rocznicę gdańskiej egzekucji zbrodniarzy z obozu w Stutthofie, na półkach księgarskich pojawi się „Powróz”. 


wtorek, 29 kwietnia 2014

„Orfeusz” nr 3

Ogłoszono nominacje do ogólnopolskiej nagrody za tom poezji „Orfeusz”. To trzecia edycja konkursu, który odbywa się na Mazurach, a ściślej, w Praniu. To w leśniczówce, której mieszkańcem był swego czasu Konstanty Ildefons Gałczyński zostanie wręczona główna nagroda i czek na 20 tysięcy złotych. Tradycyjnie już najwięcej nominacji, bo aż cztery otrzymały książki wydane przez sopocki „Topos”. Trzech autorów reprezentuje poznańskie „WBPiCAK”. Wśród dwudziestu nominowanych tytułów wypatrzyłem laureata z poprzednich edycji, czyli Krzysztofa Karaska. Jest też zdobywca niedawno przyznanej Nagrody Literackiej m. st. Warszawy Tadeusz Dąbrowski. Są autorzy tej miary co Julia Hartwig, Krzysztof Lisowski czy Wojciech Bonowicz. Trzy książki uzyskały nominacje w kategorii „Orfeusz Mazurski”. To nagroda dla twórcy związanego z regionem północno-wschodniej Polski. Niestety, autorów z Olsztyna nie ma w tym gronie. Dostrzegłem pewną niekonsekwencję. Otóż, urodzony w Lidzbarku Warmińskim Andrzej Niewiadomski nie został wskazany do „Orfeusza Mazurskiego”, a do nagrody głównej. Moim zdaniem jego książka, czyli „Kapsle i etykietki” powinna być uwzględniona w obu tych kategoriach. No, chyba że regulamin tego nie przewiduje. Kto zdobędzie „Orfeusze” dowiemy się 28 czerwca.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Społeczeństwo jest nieodpowiedzialne!

Tak to wyglądało jeszcze jakiś czas temu
Dzisiaj nie będę pisał o literaturze, chociaż tekst, na który natrafiłem czytając Onet.pl ma w sobie duży potencjał. Lecz do rzeczy. Okazuje się, że olsztyniacy systematycznie segregują śmieci, co z dumą potwierdza lokalny urzędnik: „(…) tak ogromny spadek masy odpadów, to efekt wzorowego wywiązywania się z selekcji odpadów”. Wspaniale! Brawo!, chciałoby się zakrzyknąć. Wszak jest to świetna wiadomość świadcząca o olsztyniakach jak najlepiej. Naród tutaj jest proekologiczny, czysty, schludny i świadomy. Ale to co pozornie cieszyć powinno ogół, nie pozwala sypiać co niektórym. Ci bowiem mają zupełnie inną wizję cuchnącego biznesu. Pytany o śmieciowy cud prezes innej firmy jest poruszony i zniesmaczony. Nie pozostawia złudzeń: „Przy tak drastycznym spadku odpadów projekt budowy spalarni przez olsztyński MPEC stanie pod znakiem zapytania”. No i mamy problem… Brakuje śmieci! Potrzeba śmieci! Dawać śmieci!

Dotychczas sprawa zdawała mi się być oczywistą. Wywalisz wiadro odpadów bez zagłębiania się w ich przynależność gatunkową, jesteś brudas. Sąsiad upomni cię przy śmietniku, pogrozi palcem. Kiedy posegregujesz papierki, szkiełko i plastik dajesz dowód szacunku dla planety. Nie ma śmieci, nie ma spalarni. A tu kłopot, bo spalarnia być musi! Bez niej ani rusz! Przeprowadzono setki konsultacji, wyprodukowano tony dokumentów, analiz, symulacji. Spalarnia miała być odpowiedzią na góry badziewia pożarte wnet przez jej rozpalone do białości piece. Kto wie, może nawet powstała w umysłach urzędników dużo wcześniej niż hałdy puszek po groszku konserwowym? Miała stać się nowym symbolem miasta. Już nie Wysoka Brama, Ratusz a cieplarniane kominy wywalające w niebo kłęby żrącej sadzy miały stać się wizytówką tej krainy. Naród zawiódł. Nie zrozumiał dziejowego posłannictwa. Wziął i posegregował.

piątek, 25 kwietnia 2014

„Przerwa w podróży” Piotra Piaszczyńskiego

Wczorajszego popołudnia wybrałem się do Książnicy Polskiej w Olsztynie na spotkanie z Piotrem Piaszczyńskim. Okazją była premiera nowego tomu poezji pt. „Przerwa w podróży”. Tytuł jest jak najbardziej trafny. Autor od lat mieszka w Niemczech. Do rodzinnego Olsztyna odbywa regularne podróże. Spotkanie wypadło akurat podczas takiej przerwy. Prowadzący rozmowę, pisarz Włodzimierz Kowalewski, znakomicie przybliżył publiczności zarówno biografię poety, jak i jego twórczość. W pewnej chwili został przywołany toruński etap życia Piaszczyńskiego. To czas studiów, intensywnego zaangażowania w działalność kulturalną. Padały nazwiska już nieżyjących legend polskiej kultury: Grzegorza Ciechowskiego, Edwarda Stachury czy Ryszarda Milczewskiego-Bruno, tragicznie zmarłego poety (Piaszczyński był naocznym świadkiem jego śmierci, ruszył z pomocą, niestety nieudaną). Autor „Przerwy w podróży” opowiadał o Polonii niemieckiej, swojej fascynacji Brodskim. Obecnie zajmuje się pisaniem recenzji do londyńskiego „Dziennika Polskiego”, współpracuje z radiem WDR Funkhaus Europa i internetowym Deutsche Welle. Bardzo udane spotkanie, chociaż publiczność, co powoli staje się w Olsztynie niechlubną tradycją, zawiodła.

Włodzimierz Kowalewski i Piotr Piaszczyński


Debiutancki tom poezji Autora.

Piotr Piaszczyński

Włodzimierz Kowalewski


czwartek, 24 kwietnia 2014

wtorek, 22 kwietnia 2014

Królewna Wanda, Król Popiel, Piast Kołodziej i Grzegorz Rosiński

Kanał HISTORY Polska chwali się plakatem autorstwa Grzegorza Rosińskiego do filmu o Wikingach, który właśnie dzisiaj wieczorem ma premierę. Ponoć wyszło tylko 150 sztuk tego plakatu. Szanse na zdobycie go są zatem marne. Można jednak przy okazji premiery zarówno filmu, jak i towarzyszącego mu dzieła plastycznego, przypomnieć sobie komiksy z serii o Thorgalu czy Kapitanie Żbiku. Można także sięgnąć po nasze historyczne produkcje Rosińskiego zebrane w dwujęzycznej serii z lat siedemdziesiątych pt. „Legendarna historia Polski”. Wyszły trzy odsłony cyklu. Pamiętam, że jako dziecko czytałem je z wypiekami na twarzy. Już sama okładka do „Opowieści o Popielu i myszach” mogła spowodować szybsze bicie serca i bezsenność. Sugestywnie rozrysowane myszy to nie wszystko, równie mocno na wyobraźnię dziecka działała opowieść o otruciu przez Popiela i Hilderykę stryjów. Nie wiem, czy te komiksy zostały wznowione. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że posiadam oryginalne wydania z tekstem autorstwa Barbary Seidler. Co prawda w opowieści „O Piaście Kołodzieju” Wikingów nie ma, ale są za to równie okrutni Myszyngowie atakujący Kruszwicę… 

sobota, 19 kwietnia 2014

Sobotnie przygotowania


Pracowita sobota powoli dobiega końca. Co prawda to nie kot sprzątał, robił zakupy i gotował, ale kotom, jak widać, udziela się zmęczenie ludzi. Nasz nowy domownik (na zdjęciu), znajda spod restauracji, relaksuje się w świątecznej scenerii (patrz: wielkanocne palmy). Relaksu, spokoju, radości i wielu przyjemnych chwil w gronie Bliskich - tego Wam życzę! Wesołych Świąt!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Finałowa piątka Literackiej Nagrody Warmii i Mazur Wawrzyn 2013

Kiedy na samym początku stycznia w podsumowaniu minionego roku w literaturze Warmii i Mazur pisałem o najciekawszych moim zdaniem tytułach, nie przypuszczałem, że Szanowne Jury podziela moją opinię w takim stopniu. Wskazałem… sto procent nominowanych książekJ! Nie ukrywam, że tegoroczny wybór uważam za bardzo dobry i wystawiający jak najlepszą ocenę zarówno osobom wskazującym książki, jak i samym autorom. Lecz po kolei. W finale znalazły się trzy książki wydane w warszawskich wydawnictwach, po jednej z Krakowa i Gdańska. Są książki z wydawnictw wielkich, ale nie zabrakło również tytułu z małej warszawskiej „Lampy i Iskry Bożej”. Większość nominowanych autorów jest w finale po raz pierwszy. Wyjątek stanowi w tym gronie Marta Syrwid, którą nominowano po raz drugi. W ścisłym finale najważniejszej nagrody literackiej Polski Północno-Wschodniej dominuje literatura faktu. Są to trzy pozycje: „Gogol w czasach Google’a” Wacława Radziwinowicza (Agora), „Niebezpieczny poeta: Konstanty Ildefons Gałczyński” Anny Arno (Znak) i „Zew oceanu: 312 dni samotnego rejsu dookoła świata” Tomasza Cichockiego (Carta Blanca). Pozostali finaliści to przywołana wcześniej Marta Syrwid i powieść „Bogactwo” (Lampa i Iskra Boża) oraz Paweł Jaszczuk z „Ochronką Anioła Stróża” (Oficynka). Kto wygra? Tegoroczna edycja jest już dziesiątą. Pięciokrotnie wskazano powieść, dwa razy zbiór opowiadań, zwyciężał tom wierszy i książka historyczna. Jak będzie tym razem, trudno powiedzieć. Być może Jury nagrodzi książkę, która ma bardzo aktualny wydźwięk, czyli opowieść o współczesnej Rosji Radziwinowicza? Wszystkim finalistom serdecznie gratuluję. Zwycięzcę poznamy już w maju. Oczywiście, napiszę o tym w osobnym poście.

środa, 16 kwietnia 2014

Ferdinand von Schirach „Tabu”

W podróż od Gdańska zabrałem nową książkę jednego z moich ulubionych współczesnych niemieckich pisarzy, czyli Ferdinanda von Schiracha. „Tabu”, bo o nim mowa, jest opowieścią o morderstwie, którego nie było, chociaż zarówno aparat sądowniczy, opinia publiczna i media śledziły przebieg wydarzeń z wielką uwagą. Autor jest prawnikiem i w swoich utworach zawsze sięga po historie opowiadające o „człowieku, jego klęsce, winie i wielkości”, jak o Schirachu napisał Paweł Smoleński, cytowany na okładce. Tak też jest i tym razem. Oto sławny fotograf Sebastian von Eschburg zostaje oskarżony o zabójstwo kobiety. Rzecz w tym, że ciała rzekomo zamordowanej nie odnaleziono, jest tylko krew na sukience i kilka innych poszlak. Tutaj pojawia się postać świetnie nakreślonego adwokata o nazwisku Biegler. Ten szybko odkrywa, że zeznanie wymuszono siłą, zaś cała sprawa jest mocno podejrzana. Jednym słowem, adwokat nie bardzo wierzy w te morderstwo. Jak to się kończy nie powiem. Dla zachęty przytoczę fragment, który daje wyobrażenie o postaci adwokata, który zrobił na mnie zdecydowanie większe wrażenie niż podejrzany: „Wiara to trudna kwestia. Miałem kiedyś klienta, który przez sześć lat nie był w stanie opuścić własnego mieszkania. Bał się ludzi, on też nie potrafił nikogo dotknąć. Ale poznał kobietę przez Internet. Nawet miał z nią dziecko. Potem stawał się coraz bardziej zdziwaczały. Nie mógł jeść czerwonych ani zielonych rzeczy i uważał, że śledzi go przemysł perfumeryjny. Godzinami rozmawiał z ludźmi, których nie było, i odżywiał się jedynie płatkami owsianymi. Oczywiście, jego przyjaciółka w końcu się z nim rozstała. Była miłą dziewczyną. Co tydzień go odwiedzała, robiła mu zakupy i dbała, by się nie zapuścił. Potem popełniła błąd. Uznała, że mężczyzna powinien w końcu zobaczyć ich wspólne dziecko. Udusił ją. Następnie umył jej włosy, pilniczkiem opiłował paznokcie u rąk i nóg oraz wyszczotkował jej zęby. Nożem kuchennym naciął jej skórę trzydzieści cztery razy. W rany powkładał karteczki. Na każdej napisał to samo słowo, „kapsel”. 

wtorek, 15 kwietnia 2014

Stocznia

Wczoraj pisałem o klubie B 90, zaś dzisiaj zamieszczam zdjęcia z otoczenia tego miejsca. Kilka lat temu na zaproszenie TVP Gdańsk, która robiła ze mną program o „Zmarzlinie”, miałem możliwość obejrzenia tych terenów. Pamiętam, że wówczas potrzebna była przepustka. Obecnie jest inaczej. Wiele budynków rozebrano, nie ma płotów i bez problemu można obejrzeć to miejsce, które po zmroku wygląda bardzo niepokojąco i ponuro. Miłośnicy mrocznych klimatów zapewne będą usatysfakcjonowani. Muszą jednak się pospieszyć. Za jakiś czas części obiektów, które są na zdjęciach, już nie będzie. Tam gdzie obecnie są potężne hałdy gruzu i ziemi ma powstać nowa dzielnica. Szedłem właśnie wybudowaną ulicą, która umożliwi błyskawiczne przedostanie się chociażby z dworca głównego do apartamentowców.








Nowa ulica biegnąca przez stocznię

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

B90

To nie model bombowca, a nazwa gdańskiego klubu muzycznego, który odwiedziłem wczorajszego wieczora. Zanim o pretekście do wizyty, słów kilka o samym klubie. B90 znajduje się na terenie Stoczni Gdańskiej, utworzono go w jednej z zamkniętych hal. To co powstało w potwornie zdewastowanym miejscu zasługuje na najwyższe słowa uznania. Rozmawiałem z ludźmi zajmującymi się muzyką profesjonalnie oraz z muzycznymi koneserami i opinie o tym miejscu w stu procentach znalazły potwierdzenie. Takiego dźwięku, jaki są w stanie uzyskać nagłośnieniowcy stamtąd, nie ma chyba nigdzie w Polsce. Stałem na prawo od sceny, bardzo blisko. Dźwięk był idealny, a przy tym „nie zabijał”, wrażenie było wstrząsające. Słyszałem wszystko wyraźnie, widziałem multimedia prezentowane na jednym z trzech ekranów. Klub mieści dwa tysiące ludzi, ma dwa bary. Siłą rzeczy w ciągu kilku godzin ludzie korzystają dosyć często z toalet. Teoretycznie nie mają one prawa być czyste. B90 obala mit cuchnących uryną, wymazanych i pooblepianych twórczością wandali toalet. Okazuje się, że można. Teraz sam koncert. Wczoraj w Gdańsku gościł legendarny Laibach. Zespół promował swoją nową płytę pt. „Spectre”. Słoweńcy zagrali materiał, po czym zrobili piętnastominutową przerwę. Wrócili na scenę, by w tej części koncertu zaprezentować swoje legendarne kompozycje. Milan Fras swoim charakterystycznym, niskim głosem uwiódł publikę właściwie natychmiast. Mnie jednak bardziej zachwyciła Mina Spiler – charyzmatyczna wokalistka i wielka osobowość sceniczna. To jak modelowała głos, budowała napięcie, było niesamowite. Niechętnie opuszczałem B90 około północy. Podsumowując: świetny koncert, rewelacyjny klub, bardzo profesjonalnie prowadzony. W trakcie pobytu w Gdańsku należy odwiedzić koniecznie!






piątek, 11 kwietnia 2014

Finałowa piątka Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego

Dwóch polskich autorów znalazło się w ścisłym finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Przyznawana rokrocznie nagroda ma za zadanie wskazanie najlepszej książki reporterskiej jaka ukazała się w Polsce w roku poprzednim. Jury pod przewodnictwem Macieja Zaremby Bielawskiego, który zajął miejsce Małgorzaty Szejnert, wskazało pięć tytułów. Przywołani reportażyści z Polski to Wojciech Jagielski i Filip Springer. Pozostałymi finalistami zostali Szwedka Elisabeth Asbrink, oraz dwoje Amerykanów Katherine Boo oraz Mark Danner. Laureata piątej edycji poznamy podczas majowych targów książki w Warszawie. 

środa, 9 kwietnia 2014

Świat oszalał

On to wie! :)
Piszę te słowa, nie mając wcale na myśli przedwojennego thrillera amerykańskiej produkcji o takim właśnie tytule z główną rolą męską Carrola Naisha, który za inną rolę, bo niejakiego Giuseppe, otrzymał Oscara w „Saharze”. Świat oszalał, powtarzam poruszony informacją, którą usłyszałem z ust komentatora sportowego relacjonującego mecz Ligi Mistrzów pomiędzy Bayernem Monachium a Manchesterem United. Oto zawodnik tej drugiej drużyny Wayne Rooney każdego tygodnia otrzymuje na swoje konto ni mniej, ni więcej tylko trzysta tysięcy funtów. Licząc skromnie pięć złotych za funta daje to półtora miliona złotych. Owszem, szaleństwo przepłacania kopaczy trwa od dawna, pozwoliłem sobie nawet kilka lat temu zabawić się w tropienie ekstrawagancji piłkarzy, którzy, nie wiedząc, co robić z workami pieniędzy, kupowali nawet łodzie podwodne. Kto nie wierzy, niechaj przeczyta „Mistrzostwo Świata”. Wracam jednak do zarobków piłkarza Rooney’a i jego tygodniówki. Przy swojej kalkulacji przyjąłem pięciodniowy tydzień pracy. Wiadomo, że piłkarz w soboty i niedziele zwykle pracuje, czyli biega po trawie za okrągłym kawałkiem materii wypełnionej powietrzem. Te dwa wolne dla śmiertelników dni wymieniłem na poniedziałek i dajmy na to czwartek. Półtora miliona dzielone na pięć daje trzysta tysięcy złotych polskich. Tyle wynosi jego dniówka. Tu przechodzę do literatury i najcenniejszej z przyznawanych w tym fachu nagród. Otóż piłkarz Rooney zarabia równowartość Nagrody Nobla, czyli 3,6 mln złotych, bo tyle ostatnio płacą, w dwanaście dni. Kończąc tę krótką refleksję, myślę sobie, że miał rację pół wieku temu Borys Pasternak, odmawiając przyjęcia Nobla. Napisanie „Doktora Żywago” zajęło mu dużo więcej czasu niż niecałe dwa tygodnie. Prawdopodobnie już wtedy wiedział, że pisanie się nie opłaca. Kiedyś mówiono do nieudaczników: „Było się uczyć za młodu”. Obecnie będzie to wyglądało inaczej: „Było kopać za młodu!”

wtorek, 8 kwietnia 2014

Piotr Lipiński „Geniusz i świnie”

Sygnalizuję pojawienie się na rynku księgarskim książki autorstwa Piotra Lipińskiego pt. „Geniusz i świnie”. Tytułowy geniusz to Jacek Karpiński. Człowiek, którego biografia mogłaby stać się materiałem do znakomitej powieści. Pełnej zwrotów akcji, walki, sukcesów i porażek. Karpiński był synem lekarki i konstruktora szybowcowego. Jego ojciec – Adam był przed drugą wojną światową uznanym himalaistą. To przy zdobywaniu jednego ze szczytów poniósł śmierć. Syn miał wówczas dwanaście lat. Wybuch wojny zastał jego rodzinę w Warszawie. Chłopiec czynnie uczestniczył w ruchu oporu. Lipiński szczegółowo opisuje jego działania. A były one bardzo różnorodne, od małego sabotażu do poważnych akcji z bronią w ręku. Karpiński miał szczęście, przeżył wojnę, chociaż poniósł poważny uszczerbek na zdrowiu. Ale do historii przeszedł jako konstruktor komputera, który na ówczesne czasy był czymś niezwykłym. Dość powiedzieć, że jego rozmiary przypominały dzisiejsze komputery, podczas gdy cały świat posługiwał się maszynami wielkości salonu! Opis walki o przekonanie komunistycznych decydentów do projektu, zdobywanie środków, siermiężność dostępnych materiałów (zespół Karpińskiego musiał część z nich wykonywać własnoręcznie, zamawiać w bardzo egzotycznych miejscach) i stopniowe niszczenie geniusza może wprowadzić w stan przygnębienia. Dość powiedzieć, że Karpiński w pewnym momencie porzucił pracę nad konstruowaniem nowych maszyn. Zamieszkał pod Olsztynem. Zajął się hodowlą świń. Polska nie stała się światowym potentatem komputerowym. K-202 nie podbił rynków jak chociażby fińska Nokia. Geniusza pokonały świnie, oczywiście, nie podolsztyńskie, ale te ubrane w garnitury i krążące po stołecznych gabinetach. 

sobota, 5 kwietnia 2014

Marcin Wroński z „Kryminalną Piłą”!

Marcin Wroński wiele razy był nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru i jak dotychczas na nominacjach się kończyło. Wielu wskazywało jego książki do głównej nagrody, życzyłem zwycięstwa autorowi książek z Lublinem w tle również i ja. Nie wiem, czy w tym roku Wroński otrzyma nominację ponownie do wrocławskiej nagrody, tym trudniej pisać o ewentualnym zwycięstwie. Jedno już jest jednak pewne. Wczorajszego wieczora Marcin Wroński otrzymał pierwszą, historyczną nagrodę za miejską powieść kryminalną „Kryminalna Piła”. Jury nagrodziło jego „Pogrom w przyszło wtorek”. Akcja powieści rozgrywa się w okresie powojennym, głównym bohaterem jest komisarz Maciejewski, o którym jeden z jurorów nagrody – Robert Ostaszewski napisał w tygodniku „Polityka”, że „mocno obrywa z każdej strony, ale podnosi się po każdym ciosie niczym Wańka-wstańka (…) I próbuje trzymać się własnych zasad”. Marcinowi serdecznie gratuluję i powoli szykuję się do lektury nowej powieści lubelskiego pisarza pt. „Haiti”. 

czwartek, 3 kwietnia 2014

„Ślubna suknia” Pierre Lemaitre

Ta powieść pojawiła się na rynku czytelniczym przed „Alex”. Przypomnę, że „Alex” jest historią śledztwa prowadzonego w sprawie zaginięcia, a potem tropienia tytułowej bohaterki, która morduje kolejnych ludzi za pomocą żrącej substancji. Prowadzi ją po mistrzowsku komisarz Camille Verhoeven. Piszę o tym nie bez powodu. Sophie Duguet ze „Ślubnej sukni” w moim odczuciu jest pierwowzorem Alex. Niestety, jak to z pierwowzorami bywa, mniej udanym niż przywołana postać krwawej, acz tragicznej bohaterki. Pomysł Lemaitre’a na „Ślubną suknię” był następujący. Oto młoda kobieta zaczyna mieć zaburzenia pamięci, przedmioty w jej otoczeniu w dziwny sposób zmieniają swoje położenie, mylą jej się daty, świat zaczyna się walić. Stan psychozy narasta. Poznajemy ją w chwili, kiedy jako opiekunka do dziecka, prawdopodobnie swojego podopiecznego uśmierca. Przerażona, na wpół żywa ze strachu, ucieka… Czy w „Alex” nie mamy podobnej sytuacji? Upokorzona, maltretowana kobieta ucieka swojemu prześladowcy. Obie panie są poszukiwane przez policję, obie dopuszczają się czynów karalnych… Obie są ofiarami mężczyzn. W „Ślubnej sukni” człowiekiem, który chce skrzywdzić Sophie, jest osobnik zakradający się pod jej nieobecność do mieszkania, grzebiący w komputerze, przestawiający jej samochód z ulicy na ulicę, podrzucający w sklepie do toreb z zakupami przedmioty, z których niespodziewanej obecności bohaterka musi się tłumaczyć ochronie marketu. Kiedy dodam, że prześladowca wynajmuje pokój naprzeciwko mieszkania kobiety, podgląda ją dniem i nocą, fotografuje w sytuacjach intymnych, zaczynamy mieć wątpliwości, czy to ona stoi za zabójstwem nieletniego, i zaczynamy widzieć w jej ucieczce desperacką próbę przetrwania. Czy rzeczywiście postradała zmysły? Lemaitre jest bardzo wiarygodny w budowaniu atmosfery osaczenia, niepewności, paranoi i irracjonalnych lęków. I chociaż miejscami przesadził z zabiegami mającymi stany te podkreślić, to i tak bije na głowę część autorów prozy z tzw. „głównego nurtu”, pogardliwie odnoszących się do literatury detektywistycznej. Nie będę zdradzał powieściowych wydarzeń. Powtarzam, „Ślubna suknia” to zapowiedź mistrzostwa, które autor osiągnął w „Alex”. Warto przeczytać chociażby po to, żeby śledzić rozwój talentu znakomitego Francuza.