sobota, 30 czerwca 2012

Basen

Olsztyn nie dość, że rozkopany, to i upalny. Pierwsze powoduje, że szybciej jest gdziekolwiek dojść niż dojechać. Drugie zaś sprawia, iż marsz po rozedrganych od żaru płytach chodnikowych szybko staje się męką. A jeszcze kilka dni temu lało i temperatura krążyła wokół dziesięciu stopni… Po pewnym czasie koniecznym okazuje się uzupełnienie płynów. Skręciłem zatem z trasy i wszedłem na teren przykawiarniany zajmowany przez rozłożyste parasole, pod którymi studziła się już spora grupa równie spragnionych pieszych. Bliski omdlenia zamówiłem zimne piwo i czekając na realizację zamówienia usiadłem niepewnie w wiklinowym fotelu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że siedzę po kostki w sypkim piasku. Wcześniej piachu w tym miejscu nie widziałem, czyżbym miał omamy wzrokowe? Moje podejrzenia nabrały mocy, w chwili kiedy dostrzegłem najprawdziwszy basen, a do tego zupełnie pusty! Już chciałem wstać i ostatkiem sił poszurać w kierunku przychodni lekarskiej, kiedy smutny kelner podał mi zimną, by nie powiedzieć lodowatą, szklanicę złocistego płynu. Wypiłem łapczywie połowę. Oddech się wyrównywał, pragnienie ustępowało. Lecz piasek pod nogami niezmiennie wdzierał się do obuwia. A z basenu, jak już rzekłem, zionęła solidna dziura. Basenu z gumy warto zaznaczyć, dmuchanego jakąś megapompką, bo był to basen całkiem sporych rozmiarów. W następnej chwili na przykawiarnianej piaskownicy pojawiło się trzech prawie identycznych, pryszczatych chłopców w majtkach do kolan, którzy w milczeniu krążyli na swych patykowatych nóżkach wokół gumowego rondla. Poprawiając identyczne grzywki opadające na nosy, drapali się po głowach. Najwyraźniej mieli jakiś problem. Ciekawość. To ona zatrzymała mnie na dłużej w piaskowej zagrodzie. Może w równym stopniu i smaczny napój, lecz upierał się będę przy ciekawości. Uprzejmy kelner o wyglądzie pracownika zakładu pogrzebowego przeskakiwał zgrabnie z pryzmy piachu na kolejną. Pochwyciłem go delikatnie za mankiet zupełnie suchej koszuli. (Jak on to robił?) Dyskretnie zapytałem o niezwykłą jak dla mnie sytuację w, było nie było, ogródku piwnym. „Koniec szkoły dzisiaj”, rzucił od niechcenia i bez uszczerbku na obuwiu zniknął w kawiarnianych drzwiach. A więc to tak dzisiejsza młodzież świętuje rozstanie ze szkolnymi murami! Piaszczyste party z nogami moczonymi w basenie! Może i konkurs na mokry podkoszulek się szykuje?! Myślami wróciłem do swoich czasów szkolnych. Ech, szkoda gadać. Nie ten rozmach, nie ta skala, pomysłowość. Zamiast basenu ławka w parku. Kto z nas złociste płyny pijał? Prawdę mówiąc podłe wino, a po nim zakosy po łące, na której krowi placek się nierzadko zdarzył… A tu piasek w środku miasta, drobniutki, cieplutki. Postęp, pomyślałem, i zazdrość za historyczną niesprawiedliwość mnie ogarnęła. W tej zazdrości nagle wypatrzyłem mankament letniego party, czyli dziurę. Jak przecież wspomniałem, basen pompką dmuchany rozwalił się na pół placu, lecz basen bez wody. Suchy, powietrzem rozpalonym wypełniony. Pryszczaci na szczudlastych nóżkach dreptali wokół, na kudłatych twarzyczkach wypatrzyłem niepokój, strach jakby. Nerwowo zerkali na zegarki odmierzające czas do katastrofy. Bo to zalatywało katastrofą niczym czerwcowy asfalt magmowatą smołą. Już widziałem te rozczarowane twarzyczki blond Venus, które w kusych spódniczkach przybędą na party. Kolegów wyśmiewających trzech organizatorów. Wybiegłem w przyszłość i ujrzałem ich zrozpaczone twarze nieudolnie ukrywane za jednakowymi grzywkami. Widziałem pierwszą życiową porażkę tych młodzieńców. Nagle zrobiło mi się ich żal, zapragnąłem im pomóc. Wstałem i odnalazłem kelnera o wyglądzie pracownika krematorium. „Wąż jest do dupy. Dziurawy. Uszczelka nie trzyma”. Kelner był nad wyraz konkretny. A więc to tak. Wąż jak zawsze zdradziecki, od wieków to samo! No to wiadra! Tak, wiadrami wypełnić, zapełnić, zalać dziurę, nakarmić gumowe monstrum! Ja wiem, że ciężko będzie wam na tych szczudlastych nóżkach, lecz my tutaj razem! W jedności siła! Trudno, że młodzież dzisiaj niezaradna. Do tego słaba, niezorganizowana, każdy samotny niczym w sieci. Dzisiejszej młodzieży pomóc trzeba. Wzorce jakieś pokazać. Przez piaszczysty plac dotarłem do trzech pryszczatych. Pobudzony myślą o wiadrach, co triumf zagwarantują, honor męski ocalą, zamierzałem chłopców porozstawiać w odległościach równych. By jeden drugiemu, a ten trzeciemu wiadra podawał z wodą chłodną, która w tym słońcu jak nic nagrzeje się w porę i stópki dziewczęce ukoi. Już leciałem wiader szukać, kiedy jeden z tych pryszczatych za ramię mnie ujął, ręką włosy z oczu odsunął i głosikiem piskliwym wyrzucił: „Panie starszy, usiądź pan na krześle i szklanki swojej pilnuj”. Ale jak to, moje wzburzenie sięgało zenitu. Bose stópki dziewczęce, igraszki niewinne w baseniku, piski i śmiechy… To wszystko ma się nie odbyć, przepaść? „Kostek zadzwonił po beczkowóz. Zaraz dojedzie”, zapiał pryszczaty bardziej do wchodzących w piasek dziewcząt niż do mnie. Spokojny o przyszłość naszej młodzieży i ponaglany przez smutego kelnera (impreza beach-party była zamknięta i biletowana) opuszczałem lokal, by za chwilę rozpuścić się w upale.

piątek, 29 czerwca 2012

Kryminalnie w Radiu Dla Ciebie

Tym, którzy czytają kryminały i chcieliby o nich wiedzieć jak najwięcej polecam dzisiejszy „Wieczór w Ogrodzie”, cykliczną audycję Agnieszki Lipki. Start programu nastąpi o godz. 20:00 w warszawskim Radiu Dla Ciebie. Można słuchać tutaj:

czwartek, 28 czerwca 2012

Barański

Tatuaże

Kaj Birket-Smith w książce „ścieżki kultury”
opisał życie duchowe
Eskimosów z plemienia Netslików

Wierzą oni że tylko wielcy myśliwi
i pięknie wytatuowane kobiety dostąpią
Siedziby Powracających w której czas
będzie schodził im na łowach i zabawach

Leniwi łowcy fok i niewytatuowane kobiety
skończą w Krainie Przygnębionych
gdzie siedząc z głową opuszczoną na piersi
łapać będą zębami motyle

Wypatruję w tłumie nieśmiertelnych
— wielkich łowców
i pięknie wytatuowanych kobiet



Zamieściłem wiersz Marka L. Barańskiego pochodzący z tomu „Echo i dym”. Wydaliśmy tę książkę w „Portrecie” dwa lata temu. Barański to znany i ceniony w Olsztynie dziennikarz, znawca filmu, a także wielki fan Górnego Śląska i… lotnictwa. To tylko niewielka część jego zainteresowań. Przeprowadzał wywiady ze znanymi postaciami kultury, zagrał nawet w „Królu Olch” Volkera Schlondorffa. Dzisiejszego popołudnia Marek Barański odbiera z rąk Prezydenta Olsztyna nagrodę za swoją wieloletnią działalność. Wybieram się na Zamek, aby pogratulować poecie i życzyć mu równie intensywnej działalności w najbliższych latach. Komu jak komu, ale Laureatowi wieczność w Krainie Przygnębionych nie grozi.

środa, 27 czerwca 2012

Fotorelacja ze spotkania autorskiego

Miał być Ogród Literatury, była literatura, ale nie było ogrodu. Pogoda w czerwcu w Olsztynie jak pod koniec września, dlatego spotkanie zamiast w ulicznych dekoracjach odbyło się w przytulnej Tajemnicy Poliszynela. Poniżej fotorelacja:

Gości przywitała właścicielka kawoksięgarni Małgorzata Sieniewicz.

Dyskusja od poczatku była burzliwa...

...a wzięli w niej udział: Ewa Zdrojkowska jako prowadząca (Radio Olsztyn) oraz w roli kryminalnych rozgrywających - Paweł Jaszczuk ("Marionetki") i Tomasz Białkowski ("Drzewo morwowe").

Sporna okazała się kwestia, co można nazwać kryminałem retro, a co współczesnym.

Fragmenty "Marionetek" i "Drzewa morwowego" przeczytał aktor Teatru im. S. Jaracza, Grzegorz Gromek.

Zastanawiano się też nad tym, czy autor utożsamia się ze swoim bohaterem.

Pojawiły się też momenty zabawne, czego dowodem rozradowane twarze gości.

Kiedy brakowało słów, niezbędna okazywała się mowa ciała. :)

Prowadząca doskonale panowała nad emocjami autorów.

Publiczność wytrwała do końca...

...i w dobrych humorach.



wtorek, 26 czerwca 2012

Wywiad z Piotrem Śliwińskim

„O niezależności poezji, jej wielogłosowości oraz o snobizmie końca. Z prof. dr. hab. Piotrem Śliwińskim rozmawia Dominika Kotuła”. Taki tytuł nosi wywiad zamieszczony na stronie Kortowskich Spotkań z Literaturą. Kotuła pyta znanego krytyka:
Odrobinę dookoła starałam się dojść do takiego pytania – zastanawiam się, co Pan myśli o głoszonej wszem i wobec nieobecności kanonu, a może raczej – o niestałości kanonu? Czy kanon jest potrzebny, czy w dzisiejszym świecie – rozproszonym i migotliwym, tak bardzo wielowarstwowym, nie mamy do czynienia raczej z mnogością kanonów? I czy to nie jest dobre?
Tak właśnie chcielibyśmy o tym myśleć i powiedziałbym tak: gdyby to było możliwe, to byłoby to dobre. Jeśli jednak my, światek literacki, nie będziemy mieć żywego stosunku do kanonu, do zjawiska centralizowania i decentralizowania, kanonizowania i dekanonizowania, w takim napięciu autorytetu i niezależności, rzecz jasna, to zrobią to media, ktoś to zrobi za nas, to jest łatwe do przewidzenia. Gdyby zapytać człowieka oczytanego, ale nieuczestniczącego zanadto w dyskusjach o literaturze, kto jest największym polskim pisarzem, bez względu na formę, to on będzie miał na to odpowiedź – to będzie odpowiedź mediów. Bo on czytał tę gazetę, w której powiedziano, że być może Adam Zagajewski otrzyma nagrodę Nobla…
Całość wywiadu tutaj:

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Kryminalny poniedziałek

Wczorajszego popołudnia TVP Olsztyn wyemitowała kolejny odcinek programu „Wiadomości kulturalne”, w którym m.in. zaprezentowano materiał o „Drzewie morwowym”. Można go zobaczyć tutaj:
Dzisiaj zaś o godz. 20:05 w Radiu Olsztyn w audycji Ewy Zdrojkowskiej pt. „Rozmówki polsko-polskie” wraz z Pawłem Jaszczukiem będziemy opowiadali o naszych powieściach kryminalnych, bohaterach tychże i szeroko rozumianym pisaniu w tym gatunku. Zapraszam do oglądania i słuchania!

niedziela, 24 czerwca 2012

Tak się składa

W filmie pt. „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” (1978 r.) Stanisława Barei, konferansjer (świetny Tadeusz Somogi) pyta starszą kobietę usadowioną przed kartonowymi makietami postaci ludzkich o to, kogo najchętniej zobaczyłaby na scenie. Rzecz ma miejsce podczas makabrycznego teleturnieju chirurgów polegającego na jak najszybszym przeprowadzeniu operacji pacjenta. W przerwie między turniejowymi zmaganiami odbywają się występy artystyczne. Starsza pani wyciąga karteczkę i niezdarnie sylabizuje zapisane na niej nazwisko ulubionego piosenkarza, którego występ chciałaby zobaczyć. „Tak się składa, że pan Koracz jest tu z nami!” – mówi wesoły, acz profesjonalny konferansjer. W następnej chwili na prowizoryczną scenę wyskakuje ów artysta (Ryszard Pracz) z mikrofonem i zaczyna swój występ.
Po wczorajszym meczu Hiszpanii z Francją (2:0), sam nie wiedząc czym powodowany, zatrzymałem się dłużej przy 1 programie TVP. Państwowa telewizja publiczna prezentowała premierowy program plenerowy o wdzięcznym tytule „Wianki nad Wisłą”. Był to ciąg występów śpiewaczych przeplatany dowcipnymi komentarzami prowadzącej urodziwej pary. Ich wyuczone na pamięć błyskotliwe myśli z kolei przerywały esemesowe konkursy, w których można było zdobyć cenne nagrody. W znacznej większości młodociana publiczność mogła się dowiedzieć np. jaka jest idea puszczania wianków po ciemnej toni Wisły, ale i też ogłosić światu swą miłość. Wydarzenie medialne wszak miało miejsce w Noc Świętojańską. W pewnej chwili konferansjer, niczym Tadeusz Somogi przed trzydziestu laty, ruszył z mikrofonem w falujący, rozgrzany tłum. – Jakie jest twoje największe marzenie? – zapytał blond-nastolatkę. Zarumieniona wyznała, że oto jej wszystkie marzenia za sprawą kolorowego koncertu zostały w całości, dożywotnio spełnione. Ale konferansjerowi, a raczej reżyserowi przedsięwzięcia było mało. Posłał z mikrofonem błyskotliwego wodzireja w kierunku młodego mężczyzny, który błyskawicznie dopłynął do barier oddzielających tłum od artystów.
- Edytę Górniak chciałbym zobaczyć! – kategorycznie zażądał uczestnik koncertu – to moim marzeniem jest!
Wstrzymałem oddech. Czułem, że już gdzieś to widziałem. Oto scena odegrana przed laty powraca w nowym kostiumie i dekoracjach. Stałem się czujny. Czyżbym miał rację? W następnej sekundzie triumfowałem.
- Tak się składa, że Edyta Górniak za chwilę pojawi się na naszej scenie! – usłyszałem po chwili z ust urokliwego prowadzącego. Dalszej części już nie oglądałem, pomimo późnych godzin nocnych ruszyłem po płytę z oryginałem.

sobota, 23 czerwca 2012

Kolejne spotkanie

Zapraszam na kolejne spotkanie z „Drzewem morwowym”. 26 czerwca (wtorek) w Olsztynie o godz. 18.00 w Ogrodzie Literatury przy Tajemnicy Poliszynela (ul. Staromiejska 2/5 w pobliżu Wysokiej Bramy) odbędzie się głośne czytanie literatury i spotkanie z Pawłem Jaszczukiem i ze mną. Rozmowę z wątkiem sensacyjnym poprowadzi dziennikarka Radia Olsztyn Ewa Zdrojkowska. Fragmenty powieści "Marionetki" Pawła Jaszczuka i "Drzewa morwowego" zaprezentuje aktor Teatru Jaracza Grzegorz Gromek. Wstęp na to spotkanie jest wolny. Organizatorami są: Stowarzyszenie WK Borussia, kawoksięgarnia Tajemnica Poliszynela.
Patronat medialny objęły:
Radio Olsztyn, Gazeta Wyborcza, http://www.lubimyczytac.pl/

piątek, 22 czerwca 2012

Zmarł Henryk Bereza

„Nie należę do tych krytyków, którym nigdy nie zadrży pióro, gdy mają wyrazić na piśmie swój sąd o książkach, a więc tak czy inaczej o ludziach, których te książki wyrażają, a więc tak czy inaczej o ludziach, którzy te książki napisali. Znam już wiele rodzajów swoich lęków. Wielkich, dużych, małych. Lęk wobec wielkości, czyli lęk pokorny. Lęk wobec klęski, czyli lek współczujący. Lęk wobec Niemożności, czyli lęk litościwy. Lęk wobec intymnego, czyli lek delikatności. Dużo, bardzo dużo innych jeszcze leków. Ich wspólnym źródłem (najczęściej) jest wzgląd na koszt wewnętrzny tego, który książkę napisał. Większość książek powstaje bez dużych kosztów wewnętrznych. O nich pisać łatwo, ale one niewiele się liczą. One przynależą do quasi – literatury. Bez subiektywnie największych kosztów wewnętrznych twórcy nie ma literatury. Największy koszt wewnętrzny twórcy to warunek literatury konieczny, ale nie dostateczny. Literatura tylko zdarza się w tym, co jest rezultatem największych kosztów wewnętrznych twórcy. Ten sąd, w sensie estetycznym jedynie prawdziwy, zawiera w sobie nieludzkie okrucieństwo. To okrucieństwo mnie przeraża. Nieraz zrezygnowałbym z niego i estetycznej prawdy na rzecz jakiejś prawdy zwyczajnie ludzkiej. Może więc każdy subiektywnie największy koszt wewnętrzny twórcy jest warunkiem koniecznym i dostatecznym literatury? Może literaturą jest już owo jedyne zdanie powieści, któremu całe życie poświęcił pan Grand z „Dżumy” Camusa?”
Henryk Bereza, Prozaiczne początki, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1971.

czwartek, 21 czerwca 2012

„Drzewo morwowe” czyli kolejna recenzja i konkursy

„Independent.pl” zamieszcza recenzję mojej powieści. Jarosław Czechowicz w tekście pt. „Motyle i demony przeszłości” pisze: „Jeśli autor planuje cykl kryminalnych powieści, ta pierwsza jest mocną zapowiedzią tego, o czym pewnie przeczytamy w przyszłości. Trudno dzisiaj napisać naprawdę dobry kryminał. Pomijając zalew dobrej, skandynawskiej jakości tego gatunku, w dzisiejszej prozie polskiej wielu próbuje swych sił, pisząc właśnie takie, a nie inne książki. „Drzewo morwowe” wyróżnia się tym, iż służy nie tylko rozrywce czytelników. Skłania do głębszych refleksji o tym, jak wiele zła tkwi w nas, wokół nas i jak bardzo instytucje (np. kościelne) determinują nasze spojrzenie na świat, który przecież nigdy nie jest taki, jakim chcielibyśmy go widzieć”. Całość recenzji tu:

Z kolei „Zbrodnia w Bibliotece” ogłosiła konkurs, w którym nagrodą jest powieść. Do rozdania jest pięć egzemplarzy książki. Szczegóły tu:

„Zbrodnicze siostrzyczki” również proponują udział w konkursie. Książki są dwie, a zatem prawdopodobieństwo jest mniejsze. Mimo wszystko namawiam do udziału. Tutaj:

środa, 20 czerwca 2012

Echa spotkania

Na portalu „Olsztyn 24” pojawiło się omówienie wczorajszego spotkania w Książnicy Polskiej. Jest też kilka zdjęć. Można je zobaczyć tutaj:



Z kolei Włodzimierz Kowalewski w felietonie, który pojawił się wczorajszego wieczora w Polskim Radiu Olsztyn w audycji "Rewia książek", napisał:

"Nie ucichły jeszcze echa Literackiego Wawrzynu Warmii i Mazur, a już tegoroczny laureat nagrody, Tomasz Białkowski, szykuje czytelnikom nową niespodziankę. W wydawnictwie „Szara godzina” ukazał się właśnie jego kryminał pt. „Drzewo morwowe”.
Polska powieść kryminalna przeżywa teraz świetny okres, a nazwiska jej popularnych autorów – Krajewski, Miłoszewski, Wroński – brzmią nieomal gwiazdorsko. Gdy ambitna literatura artystyczna coraz dalej ucieka w abstrakcję i hermetyczność, to w takich właśnie gatunkach jak romans czy kryminał wszystkimi barwami rozkwitają żywioły akcji, napięcia, zaskoczenia i tam przede wszystkim szukamy przyjemności czytania oraz theatrum dla naszej wyobraźni. Pewnie z tych powodów kryminał napisała Olga Tokarczuk, piszą je legendarny już poeta Marcin Świetlicki czy guru krytyki literackiej lat 90-tych Jarosław Klejnocki.
Nie inaczej rzecz się ma z Tomaszem Białkowskim. Realista, pisarz głównego nurtu, autor m.in. drastycznej powieści obyczajowej „Zmarzlina” i poważnej, refleksyjnej antyepopei rodzinnej „Teoria ruchów Vorbla” postanowił stworzyć błyskotliwą, filmową wręcz fabułę, obfitującą w makabryczne zdarzenia, tajemnicze postacie, nieoczekiwane zwroty. Przy tym – co ważne i cenne - zgodną z klasycznymi zasadami gatunku, logiczną, stopniującą emocje, w odpowiednim momencie doprowadzającą czytelnika do rozwiązania zagadek.
Akcja nowej książki Białkowskiego toczy się na Warmii i Mazurach w roku 2004, poprzez retrospekcje sięgając końca lat 70-tych ubiegłego wieku. To właśnie wtedy zostaje zamordowany niejaki Edward Molak, major wojskowego kontrwywiadu. Zabójstwo upozorowano na śmierć z powodu mrozu, a w ustach zabitego znaleziono... motyla, jedwabnika morwowego.
Wiele lat później, już w innej epoce, na początku roku 2004, opinią publiczną wstrząsa seria potwornych morderstw. Na stadionie leśnym w Olsztynie znaleziono ciało Rajmunda Geslera, emerytowanego policjanta – z uciętą głową, śladami tortur, ułożone w kształcie krzyża gnostyckiego, pośrodku koła zaznaczonego na śniegu krwią. Niedaleko ujścia rzeki Baudy pies odkrywa w wodzie przywiązane za nogę do drzewa zwłoki Stefana Markowskiego, byłego prokuratora z Elbląga. Ginie również wieloletni lekarz więzienny z Barczewa – w potworny sposób, upieczony po prostu na metalowym stelażu od łóżka podłączonym do prądu, a w stodole nad jeziorem Luterskim przypadkowa para kochanków natyka się na ciało dyrektora domu dziecka z Barcian. Opisy zbrodni są dynamiczne i przerażające, a łączy je wszystkie to samo, co u ofiary sprzed ćwierćwiecza – jedwabnik morwowy bombyx mori w martwych ustach.
Do napisania reportażu o tajemniczych morderstwach zostaje oddelegowany Paweł Werens, dziennikarz śledczy warszawskiej gazety „Wieści”. Niezbyt chętnie jedzie do Olsztyna, mimo że spędził tu dzieciństwo i młodość. Zatrzymuje się w domu przy ulicy Fałata, należącym do stryja, byłego księdza.
W tym momencie odzywa się Białkowski, którego znamy ze „Zmarzliny” i „Teorii ruchów Vorbla” – pisarz analizujący ludzkie losy i sens życia – jego bohater Paweł Werens nosi w sobie ponurą tajemnicę rodzinną, skrywaną obsesję i kompleks, które w finale powieści pomogą mu rozwikłać kryminalną zagadkę. Pomogą mu w tym także rozmowy ze stryjem Mariuszem, który porzucił kapłaństwo dla miłości do kobiety i ciągle jeszcze roztrząsa moralne racje swojego postępku, studiując historię kościoła oraz teologii. To on doprowadza Werensa do „drugiego dna” całej sprawy, gdzie tkwiło jej właściwe rozwiązanie – do tajnej organizacji skupiającej ludzi dawnych służb specjalnych, planującej kiedyś zamach na rządzącego Polską Edwarda Gierka, i do oryginału „Wulgaty”, bezcennego manuskryptu pierwszego łacińskiego tłumaczenia Pisma Świętego, noszącego ślady ręki autora, Św. Hieronima.
Mimo wiernie oddanych realiów Olsztyna oraz innych miast regionu, Tomasz Białkowski zrywa jednak z ugruntowaną ostatnio formułą, lokującą kryminalną akcję w tzw. „magicznych miejscach”, takich jak dawny Wrocław, przedwojenny Lwów, Sandomierz czy Lublin. „Drzewo morwowe” jest klasycznym, rasowym „kryminałem intrygi”, a rekwizyty nie przesłaniają dramaturgii zdarzeń. Bo przecież od takiej literatury wymagamy przede wszystkim emocji. No i zwycięstwa dobra jako najważniejszej puenty".

Felieton zamieszczam za zgodą Autora

wtorek, 19 czerwca 2012

Fotorelacja ze spotkania autorskiego

Wczoraj w Książnicy Polskiej odbyło się spotkanie autorskie promujące "Drzewo morwowe". Choć na dworze był upał, publiczność dopisała. Poniżej kilka zdjęć:


Spotkanie prowadziła Urszula Witkowska

Była telewizja, byli dziennikarze...

Sala była wypełniona do ostatniego miejsca, co odnotowuję z satysfakcją.

Fragmenty powieści świetnie przeczytał aktor Teatru im. S. Jaracza Grzegorz Gromek.

Głos z publiczności.

I kolejny.

Na koniec rozmowy z czytelnikami...

...i podpisywanie książki.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Być jak Dan Brown!

Na portalu „Wiadomości 24.pl” Adam Kraszewski pisze o „Drzewie morwowym” porównując książkę do samego „Kodu Leonarda da Vinci”. Być Danem Brownem byłoby nieźle. Przynajmniej jeżeli chodzi o aspekt finansowy takiej sytuacji. Cytuję: „W książce Tomasza Białkowskiego znajdziemy wszystko czego wymagać możemy od dobrego kryminału. Seryjnego mordercę ściga detektyw z przypadku, są też piękne kobiety, a cała akcja ma drugie dno i oczywiście zaskakujące zakończenie. Wszystko to dzieje się w pięknej scenerii Warmii. Znawca kryminałów dostrzeże wpływ na pisarstwo Tomasza Białkowskiego książek Conan Doyle, Hammeta czy Forsythe'a. Z tych najlepszych wzorców autor wziął co najlepsze i z powodzeniem przeniósł w polskie realia”.

A już dzisiejszego popołudnia w Książnicy Polskiej spotkanie ze mną. Nieustająco zapraszam!

niedziela, 17 czerwca 2012

W „ArtPapierze” o „Drzewie morwowym”

Ani słowa o tym przeklętym meczu!
Za to w śląskim internetowym dwutygodniku „ArtPapier” zamieszczono recenzję mojej nowej książki. Piotr Przytuła w tekście "Intryga jedwabnymi nićmi szyta" stwierdza: „Pisarz snuje narrację niczym „okładkowy” jedwabnik swój kokon – efektem misternie utkanej intrygi jest solidny i wartościowy surowiec fabularny. Najnowsza powieść Białkowskiego to jednak przede wszystkim doskonała rozrywka, nie obrażająca inteligencji odbiorcy i pisana z pełną świadomością konwencji”. Całość recenzji tu: http://artpapier.com/?pid=2&cid=1&aid=3341

sobota, 16 czerwca 2012

Nowa – stara „Lampa”

Kupiłem nowy numer „Lampy”. Kupuję ją systematycznie. Mam większość numerów, poczynając od tego pierwszego z kwietnia 2004 roku. Postanowiłem sięgnąć po ten numer najstarszy i spróbować je porównać. W tym najnowszym obszerny tekst Doroty Masłowskiej zatytułowany „Wiosna w Pekinie”. W numerze nr 1 Dorota Masłowska zdobi okładkę pisma. Na stronie 2 nowego numeru komiks Macieja Sieńczyka. W archiwalnym Sieńczyk prezentuje komiks na stronie 12. W „Lampie” najnowszej obszerny wywiad z Markiem Nowakowskim (ur. 1935 r.) – nestorem warszawskich pisarzy. W numerze 1 wywiad z Piotrem Wojciechowskim (ur. 1938 r.) również warszawiakiem. Oba przeprowadza naczelny Paweł Dunin-Wąsowicz. W nowym numerze wywiad z mistrzem literatury popularnej Markiem Krajewskim. Najstarszy numer zawiera omówienie prozy gwiazdy pop-literatury Janusza Leona Wiśniewskiego. W obu znalazły się duże nazwiska. Wtedy: Dukaj, Świetlicki, Różycki, Podsiadło. Teraz: Iwasiów, Varga. Poza tym w obu numerach jak zawsze: recenzje książkowe, płytowe.
Niby minęło już osiem lat, zaraz setny numer, ale czy coś (nie licząc ceny) się zmieniło? I by było jasne, mnie to wcale nie przeszkadza. Wielki szacun dla Naczelnego za wytrwałość w tym trudnych czasach!

piątek, 15 czerwca 2012

W TVP o "Teorii ruchów Vorbla"

W poniedziałkowe popołudnie miał swoją premierę program TVP "Bookriders". Na pierwszy rzut poszła moja "Teoria ruchów Vorbla". W kolejnych odcinkach same znakomitości, m.in. Mariusz Sieniewicz, Kazimierz Orłoś. Program można zobaczyć w Internecie tu:
http://www.tvp.pl/olsztyn/aktualnosci/kultura/program-bookriders-rozpoczyna-jazde/7657938

czwartek, 14 czerwca 2012

Spotkanie w Olsztynie

Plakat zamieszczam dzięki uprzejmości Książnicy Polskiej.
Dodam, że fragmenty powieści przeczyta aktor Teatru im. Jaracza Grzegorz Gromek, a spotkanie poprowadzi Urszula Witkowska.

środa, 13 czerwca 2012

Dzieje się

Wczoraj była premiera „Drzewa morwowego”, a już dzisiaj rusza machina promocyjna. Marta Guzowska z Wiednia na stronie „Zbrodniczych siostrzyczek” pisze tak: „Tomasz Białkowski przetarł szlak. Thriller w „Myciskach Niżnych” jest nie tylko możliwy, potrafi chwycić czytelnika za klapy i nie wypuścić aż do końca. O czym uprzejmie donoszę po nieprzespanej, z powodu powieści, nocy”. O co chodzi z tymi „Myciskami Niżnymi” można się dowiedzieć tu:


Z kolei Qfant ogłosił konkurs. Ja bym nie dał rady, ale Wy możecie spróbować tu:

Mecz Polaków z Rosjanami był zwariowany. Moje wcześniejsze wyliczenia szlag trafił. I bardzo dobrze, chciałoby się powiedzieć. Dalej jesteśmy w grze.

wtorek, 12 czerwca 2012

To już dzisiaj!

Słów kilka o tej książce:
Wrocław ma Eberharda Mocka, Lwów Edwarda Popielskiego i Jakuba Sterna, po Lublinie krąży Zyga Maciejewski. Warmia i Mazury nie doczekały się jeszcze swojego bohatera kryminałów. Najwyższa była pora, aby go powołać do życia. Chciałem, aby w przeciwieństwie do tamtych żył współcześnie, był młody, inteligentny, podobał się kobietom. Aby nosił w głębi duszy ponurą rodzinną tajemnicę. Historia, którą opowiadam, mogła wydarzyć się naprawdę. Ktoś bardzo zły i niebezpieczny zawiązał spisek, ktoś inny był wykonawcą zbrodniczego planu. Tego kogoś wyrzuty sumienia doprowadziły do granic rozpaczy. Mój bohater, warszawski dziennikarz Paweł Werens, wędruje śladem zbrodni. Po świecie sekt i tajemnic Kościoła oprowadza go były ksiądz. Lato 2004 roku jest wyjątkowo upalne. W promieniach piekącego słońca trudno zebrać myśli. Czasu zaś jest coraz mniej…


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Zabijanie miłości

Niedziela w TVP Kultura stała pod znakiem Janusza Głowackiego. Kim Głowacki jest, pisać nie będę, bo i po co? Lubię tego autora i cenię. Płytę DVD z inscenizacją w gwiazdorskiej obsadzie (Dymna, Peszek, Trela) „Antygony w Nowym Jorku” postawiłem pomiędzy „Cinema Paradiso” Giuseppe Tornatore a Nikity Michałkowa „Spalonych słońcem”. I nie jest to ustawienie przypadkowe, warto zaznaczyć. Wczoraj TVP Kultura pokazała „Rejs” i „Trzeba zabić tę miłość”. O „Rejsie” napisano już chyba wszystko, zatem kilka słów o tym drugim filmie, który widziałem dwukrotnie. Nakręcono go w 1972 roku. Reżyserował zmarły w zeszłym roku Janusz Morgenstern. Główne role zagrali młodziutka Jadwiga Jankowska-Cieślak (chyba właśnie wtedy obroniła dyplom PWST w Warszawie) i Andrzej Malec. Aktorka zrobiła potem wielką karierę, łącznie ze złotą Palmą w Cannes (węgierski obraz pt. „Inne spojrzenie”), zaś Malec przepadł. W roku 1988 ostatni jak dotychczas raz zagrał w filmie fabularnym („Błąd w rachunku”) i stał się aktorem serialowym („Wydział zabójstw" – rola pracownika cmentarza, „Miodowe lata” – zagrał oszusta). Tak to w tym fachu bywa. Jest w „Trzeba zabić tę miłość” wątek, który najmocniej utrwalił się w mojej pamięci. To sceny, w których Jan Himilsbach – stróż magazynu zaprzyjaźnia się z psem. Najpierw jednak jeden przygląda się drugiemu. Nieufny pies i samotny człowiek. Wysiłki tego drugiego (przekupstwo w postaci kiełbasy) przynoszą oczekiwany skutek. Pies nabiera zaufania, wkrótce zamieszkuje z człowiekiem. Z bezpańskiego, wystraszonego stworzenia zamienia się w czujnego obrońcę i przyjaciela. I tu dochodzę do sedna. Himilsbach – stróż prowadzi nielegalne interesy. Pod osłoną nocy handluje towarem z magazynu. Lecz psi stróż, ilekroć zjawiają się kupcy, podnosi jazgot, czym demaskuje złodziejstwo. Zapada decyzja. Pies musi zamilknąć lub odejść. Ponieważ, jak to pies, nie chce przestać szczekać Himilsbach, próbuje go przepędzić. Ale pies wraca. Znalazł dom i swoje miejsce przy boku człowieka. Wtedy stróż decyduje się na zabicie psa. To świetna scena. Oto zdemoralizowany człowiek dokonuje jedynego dopuszczalnego w jego umyśle wyboru. Usuwa tego, który go bezwarunkowo kocha, bo nie jest w stanie zrezygnować ze swojego dotychczasowego postępowania. Jemu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby przestać kraść, ocalić przyjaźń ze zwierzęciem. On musi zabić tę miłość.

niedziela, 10 czerwca 2012

Ganswindt

Wczoraj pojechałem do miejsca, w którym spędziłem dzieciństwo i lata szkolne. Jeziorany to trzytysięczne miasteczko na Warmii. Założył je biskup warmiński Herman z Pragi. Prawa miejskie otrzymały Jeziorany w 1338 roku. W 670 rocznicę tego wydarzenia zaproszono mnie na spotkanie z czytelnikami, co wspominam z uśmiechem. Nigdy nie uczestniczyłem w spotkaniu, podczas którego większość zebranych zwracała się do mnie per „Ty”. Nie wynikało to z braku ogłady tych ludzi, lecz z faktu, że znaliśmy się dobrze - czy to z relacji podwórkowych, szkolnych czy towarzyskich. Ale ja nie o tym. Kiedy szedłem jedną z uliczek, drogę zastąpiła mi pewna miła pani, która okazała się być czytelniczką moich książek. Znała nawet debiutanckie „Leze” i tym zupełnie mnie rozmiękczyła. Od słowa do słowa i doszliśmy do nazwiska jej brata. Jest nim Zbigniew Mikielewicz – toruński rzeźbiarz. Jeżeli widzieliście w Warszawie pomnik Janusza Korczaka, to zapewne zwróciliście uwagę na siedmiometrowe drzewo z granitu, pod którym Korczak stoi z grupą dzieci. To robota Mikielewicza. Podobnie jak i pomnik sympatycznego Filusia na toruńskim Rynku Staromiejskim. Ta krótka uliczna rozmowa sprawiła, że po powrocie do domu zacząłem szukać innych mieszkańców Jezioran, którzy wyruszyli w świat i temu światu coś dali. I trafiłem na prawdziwą bombę. Otóż do jeziorańskiej szkoły uczęszczał Hermann Ganswindt. Kim on był? Ganswindt był wynalazcą. Zaprojektował śmigłowiec z napędem silnikowym!, który uniósł się nad berlińskim niebem w roku 1901. Pod koniec dziewiętnastego wieku wymyślił pojazd kosmiczny, z rzeczy bliższych naszej codzienności wynalazł tzw. wolny bieg w rowerach. Ganswindt ma swój krater na Księżycu, a berlińczycy nazwali jego nazwiskiem jeden z mostów. Całkiem nieźle jak na trzytysięczne miasteczko, prawda?

sobota, 9 czerwca 2012

Kibicujmy Rosjanom

Każdy to widział i nie ma co się rozpisywać. Było źle, a mogło być jeszcze gorzej. 12 czerwca wielkich szans w meczu ze świetną Rosją to my nie mamy. Serce chce, ale rozum mówi co innego. Marzeniem byłby remis. Czesi Grekom nic nie zrobią, ci drudzy zabetonują bramkę i wyprowadzą kontrę. Do ostatniego meczu z Czechami wyjdziemy zatem z dorobkiem jednego, może dwu punktów (cud w postaci remisu z Rosją) i co wtedy? Z Czechami raczej wygramy. Ale Rosja zagra ostatni mecz z Grekami. Jeżeli im się będzie chciało, to go wygrają i pomogą przejść nam dalej. Ale może im się nie chcieć, a wtedy odpuszczą i Grecy wyjdą z grupy. Dlatego kibicujmy Rosjanom, rozpieszczajmy ich, wychwalajmy pod niebiosa, obdarowujmy prezentami. Sami żeśmy sobie zgotowali ten los.