Olsztyn nie dość, że rozkopany, to i upalny. Pierwsze powoduje, że szybciej jest gdziekolwiek dojść niż dojechać. Drugie zaś sprawia, iż marsz po rozedrganych od żaru płytach chodnikowych szybko staje się męką. A jeszcze kilka dni temu lało i temperatura krążyła wokół dziesięciu stopni… Po pewnym czasie koniecznym okazuje się uzupełnienie płynów. Skręciłem zatem z trasy i wszedłem na teren przykawiarniany zajmowany przez rozłożyste parasole, pod którymi studziła się już spora grupa równie spragnionych pieszych. Bliski omdlenia zamówiłem zimne piwo i czekając na realizację zamówienia usiadłem niepewnie w wiklinowym fotelu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że siedzę po kostki w sypkim piasku. Wcześniej piachu w tym miejscu nie widziałem, czyżbym miał omamy wzrokowe? Moje podejrzenia nabrały mocy, w chwili kiedy dostrzegłem najprawdziwszy basen, a do tego zupełnie pusty! Już chciałem wstać i ostatkiem sił poszurać w kierunku przychodni lekarskiej, kiedy smutny kelner podał mi zimną, by nie powiedzieć lodowatą, szklanicę złocistego płynu. Wypiłem łapczywie połowę. Oddech się wyrównywał, pragnienie ustępowało. Lecz piasek pod nogami niezmiennie wdzierał się do obuwia. A z basenu, jak już rzekłem, zionęła solidna dziura. Basenu z gumy warto zaznaczyć, dmuchanego jakąś megapompką, bo był to basen całkiem sporych rozmiarów. W następnej chwili na przykawiarnianej piaskownicy pojawiło się trzech prawie identycznych, pryszczatych chłopców w majtkach do kolan, którzy w milczeniu krążyli na swych patykowatych nóżkach wokół gumowego rondla. Poprawiając identyczne grzywki opadające na nosy, drapali się po głowach. Najwyraźniej mieli jakiś problem. Ciekawość. To ona zatrzymała mnie na dłużej w piaskowej zagrodzie. Może w równym stopniu i smaczny napój, lecz upierał się będę przy ciekawości. Uprzejmy kelner o wyglądzie pracownika zakładu pogrzebowego przeskakiwał zgrabnie z pryzmy piachu na kolejną. Pochwyciłem go delikatnie za mankiet zupełnie suchej koszuli. (Jak on to robił?) Dyskretnie zapytałem o niezwykłą jak dla mnie sytuację w, było nie było, ogródku piwnym. „Koniec szkoły dzisiaj”, rzucił od niechcenia i bez uszczerbku na obuwiu zniknął w kawiarnianych drzwiach. A więc to tak dzisiejsza młodzież świętuje rozstanie ze szkolnymi murami! Piaszczyste party z nogami moczonymi w basenie! Może i konkurs na mokry podkoszulek się szykuje?! Myślami wróciłem do swoich czasów szkolnych. Ech, szkoda gadać. Nie ten rozmach, nie ta skala, pomysłowość. Zamiast basenu ławka w parku. Kto z nas złociste płyny pijał? Prawdę mówiąc podłe wino, a po nim zakosy po łące, na której krowi placek się nierzadko zdarzył… A tu piasek w środku miasta, drobniutki, cieplutki. Postęp, pomyślałem, i zazdrość za historyczną niesprawiedliwość mnie ogarnęła. W tej zazdrości nagle wypatrzyłem mankament letniego party, czyli dziurę. Jak przecież wspomniałem, basen pompką dmuchany rozwalił się na pół placu, lecz basen bez wody. Suchy, powietrzem rozpalonym wypełniony. Pryszczaci na szczudlastych nóżkach dreptali wokół, na kudłatych twarzyczkach wypatrzyłem niepokój, strach jakby. Nerwowo zerkali na zegarki odmierzające czas do katastrofy. Bo to zalatywało katastrofą niczym czerwcowy asfalt magmowatą smołą. Już widziałem te rozczarowane twarzyczki blond Venus, które w kusych spódniczkach przybędą na party. Kolegów wyśmiewających trzech organizatorów. Wybiegłem w przyszłość i ujrzałem ich zrozpaczone twarze nieudolnie ukrywane za jednakowymi grzywkami. Widziałem pierwszą życiową porażkę tych młodzieńców. Nagle zrobiło mi się ich żal, zapragnąłem im pomóc. Wstałem i odnalazłem kelnera o wyglądzie pracownika krematorium. „Wąż jest do dupy. Dziurawy. Uszczelka nie trzyma”. Kelner był nad wyraz konkretny. A więc to tak. Wąż jak zawsze zdradziecki, od wieków to samo! No to wiadra! Tak, wiadrami wypełnić, zapełnić, zalać dziurę, nakarmić gumowe monstrum! Ja wiem, że ciężko będzie wam na tych szczudlastych nóżkach, lecz my tutaj razem! W jedności siła! Trudno, że młodzież dzisiaj niezaradna. Do tego słaba, niezorganizowana, każdy samotny niczym w sieci. Dzisiejszej młodzieży pomóc trzeba. Wzorce jakieś pokazać. Przez piaszczysty plac dotarłem do trzech pryszczatych. Pobudzony myślą o wiadrach, co triumf zagwarantują, honor męski ocalą, zamierzałem chłopców porozstawiać w odległościach równych. By jeden drugiemu, a ten trzeciemu wiadra podawał z wodą chłodną, która w tym słońcu jak nic nagrzeje się w porę i stópki dziewczęce ukoi. Już leciałem wiader szukać, kiedy jeden z tych pryszczatych za ramię mnie ujął, ręką włosy z oczu odsunął i głosikiem piskliwym wyrzucił: „Panie starszy, usiądź pan na krześle i szklanki swojej pilnuj”. Ale jak to, moje wzburzenie sięgało zenitu. Bose stópki dziewczęce, igraszki niewinne w baseniku, piski i śmiechy… To wszystko ma się nie odbyć, przepaść? „Kostek zadzwonił po beczkowóz. Zaraz dojedzie”, zapiał pryszczaty bardziej do wchodzących w piasek dziewcząt niż do mnie. Spokojny o przyszłość naszej młodzieży i ponaglany przez smutego kelnera (impreza beach-party była zamknięta i biletowana) opuszczałem lokal, by za chwilę rozpuścić się w upale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz