Na portalu „Olsztyn 24” pojawiło się omówienie wczorajszego spotkania w Książnicy Polskiej. Jest też kilka zdjęć. Można je zobaczyć tutaj:
Z kolei Włodzimierz Kowalewski w felietonie, który pojawił się wczorajszego wieczora w Polskim Radiu Olsztyn w audycji "Rewia książek", napisał:
"Nie ucichły jeszcze echa Literackiego Wawrzynu Warmii i Mazur, a już tegoroczny laureat nagrody, Tomasz Białkowski, szykuje czytelnikom nową niespodziankę. W wydawnictwie „Szara godzina” ukazał się właśnie jego kryminał pt. „Drzewo morwowe”.
Polska powieść kryminalna przeżywa teraz świetny okres, a nazwiska jej popularnych autorów – Krajewski, Miłoszewski, Wroński – brzmią nieomal gwiazdorsko. Gdy ambitna literatura artystyczna coraz dalej ucieka w abstrakcję i hermetyczność, to w takich właśnie gatunkach jak romans czy kryminał wszystkimi barwami rozkwitają żywioły akcji, napięcia, zaskoczenia i tam przede wszystkim szukamy przyjemności czytania oraz theatrum dla naszej wyobraźni. Pewnie z tych powodów kryminał napisała Olga Tokarczuk, piszą je legendarny już poeta Marcin Świetlicki czy guru krytyki literackiej lat 90-tych Jarosław Klejnocki.
Nie inaczej rzecz się ma z Tomaszem Białkowskim. Realista, pisarz głównego nurtu, autor m.in. drastycznej powieści obyczajowej „Zmarzlina” i poważnej, refleksyjnej antyepopei rodzinnej „Teoria ruchów Vorbla” postanowił stworzyć błyskotliwą, filmową wręcz fabułę, obfitującą w makabryczne zdarzenia, tajemnicze postacie, nieoczekiwane zwroty. Przy tym – co ważne i cenne - zgodną z klasycznymi zasadami gatunku, logiczną, stopniującą emocje, w odpowiednim momencie doprowadzającą czytelnika do rozwiązania zagadek.
Akcja nowej książki Białkowskiego toczy się na Warmii i Mazurach w roku 2004, poprzez retrospekcje sięgając końca lat 70-tych ubiegłego wieku. To właśnie wtedy zostaje zamordowany niejaki Edward Molak, major wojskowego kontrwywiadu. Zabójstwo upozorowano na śmierć z powodu mrozu, a w ustach zabitego znaleziono... motyla, jedwabnika morwowego.
Wiele lat później, już w innej epoce, na początku roku 2004, opinią publiczną wstrząsa seria potwornych morderstw. Na stadionie leśnym w Olsztynie znaleziono ciało Rajmunda Geslera, emerytowanego policjanta – z uciętą głową, śladami tortur, ułożone w kształcie krzyża gnostyckiego, pośrodku koła zaznaczonego na śniegu krwią. Niedaleko ujścia rzeki Baudy pies odkrywa w wodzie przywiązane za nogę do drzewa zwłoki Stefana Markowskiego, byłego prokuratora z Elbląga. Ginie również wieloletni lekarz więzienny z Barczewa – w potworny sposób, upieczony po prostu na metalowym stelażu od łóżka podłączonym do prądu, a w stodole nad jeziorem Luterskim przypadkowa para kochanków natyka się na ciało dyrektora domu dziecka z Barcian. Opisy zbrodni są dynamiczne i przerażające, a łączy je wszystkie to samo, co u ofiary sprzed ćwierćwiecza – jedwabnik morwowy bombyx mori w martwych ustach.
Do napisania reportażu o tajemniczych morderstwach zostaje oddelegowany Paweł Werens, dziennikarz śledczy warszawskiej gazety „Wieści”. Niezbyt chętnie jedzie do Olsztyna, mimo że spędził tu dzieciństwo i młodość. Zatrzymuje się w domu przy ulicy Fałata, należącym do stryja, byłego księdza.
W tym momencie odzywa się Białkowski, którego znamy ze „Zmarzliny” i „Teorii ruchów Vorbla” – pisarz analizujący ludzkie losy i sens życia – jego bohater Paweł Werens nosi w sobie ponurą tajemnicę rodzinną, skrywaną obsesję i kompleks, które w finale powieści pomogą mu rozwikłać kryminalną zagadkę. Pomogą mu w tym także rozmowy ze stryjem Mariuszem, który porzucił kapłaństwo dla miłości do kobiety i ciągle jeszcze roztrząsa moralne racje swojego postępku, studiując historię kościoła oraz teologii. To on doprowadza Werensa do „drugiego dna” całej sprawy, gdzie tkwiło jej właściwe rozwiązanie – do tajnej organizacji skupiającej ludzi dawnych służb specjalnych, planującej kiedyś zamach na rządzącego Polską Edwarda Gierka, i do oryginału „Wulgaty”, bezcennego manuskryptu pierwszego łacińskiego tłumaczenia Pisma Świętego, noszącego ślady ręki autora, Św. Hieronima.
Mimo wiernie oddanych realiów Olsztyna oraz innych miast regionu, Tomasz Białkowski zrywa jednak z ugruntowaną ostatnio formułą, lokującą kryminalną akcję w tzw. „magicznych miejscach”, takich jak dawny Wrocław, przedwojenny Lwów, Sandomierz czy Lublin. „Drzewo morwowe” jest klasycznym, rasowym „kryminałem intrygi”, a rekwizyty nie przesłaniają dramaturgii zdarzeń. Bo przecież od takiej literatury wymagamy przede wszystkim emocji. No i zwycięstwa dobra jako najważniejszej puenty".
Felieton zamieszczam za zgodą Autora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz