poniedziałek, 30 czerwca 2014

Weekend z nagrodami

Sypnęło nagrodami w weekend. W Gdyni przyznano pamiątkowe kostki, do których dodano czeki na 50 tysięcy złotych. Otrzymali je: Wojciech Nowicki za „Salki”, Jerzy Czech za przekład na język polski poezji rosyjskiej, Marcin Świetlicki za tom wierszy „Jeden”. Krakowski poeta wcześniej oprotestował nominację tej książki do Nagrody Nike. Jak widać Gdynia nie budzi jego zastrzeżeń. Ostatnim z nagrodzonych jest Jerzy Pilch za powieść „Wiele demonów”. Tego znakomitego pisarza śmiało można wskazywać jako faworyta  w kontestowanym przez Świetlickiego warszawskim konkursie. W Szczecinie wręczono Gryfię za powieść napisaną przez kobietę. Przypomnę, że po odsunięciu od obrad jury profesor Iwasiów i red. naczelnej „Zadry” Beaty Kozak prawie wszyscy pozostali jurorzy na znak solidarności odeszli z kapituły. Nowe jury nagrodę przyznało Małgorzacie Rejmer za reportaż o Bukareszcie. Autorka wcześniej otrzymała nagrody „Newsweeka”, TVP Kultura i otarła się o Paszport Polityki. Ona również jest wśród nominowanych do Nike. Ze Szczecina wyjechała bogatsza o 50 tysięcy złotych. Znacznie mniej, bo 20 tysięcy zdobył w Praniu poeta Przemysław Dakowicz. Tyle bowiem wynosi Nagroda Orfeusza. Poetę doceniono za tom pt. „Teoria wiersza polskiego”. Kolejne laury i czeki zostaną rozdane dopiero po wakacjach.

piątek, 27 czerwca 2014

Katarzyna Bonda „Pochłaniacz”

„Janek Wiśniewski zginął od pięciu strzałów we własnym klubie. Sprawca dostał się tam za pomocą dorobionego klucza”. Wiśniewski jest, czy raczej był, znany jako Igła – wykonawca wielkiego hitu sprzed wielu lat. Dla nielicznych zaś to wychowanek domu dziecka, teraz nadużywający używek, rozkapryszony podstarzały gwiazdor. Kto mógł stać za jego zabójstwem? Niesłusznie zwolniona pracownica klubu? Wspólnik – Buli, kiedyś policjant związany ze środowiskiem przestępczym Trójmiasta? A może ktoś zupełnie inny? Przywołany Igła, który „z jakiegoś powodu chciał skasować Izę (menedżerkę klubu przyp. T.B.) i podczas szamotaniny wyrwała mu broń”, wynajęty przez kogoś „cyngiel”? Komu zależało na śmieci wykonawcy Dziewczyny z północy, przeboju który nuciła cała Polska, chociaż autor tekstu nie jest znany. Słowa przywołanego szlagieru odgrywają w powieści bardzo ważną rolę. Są czymś więcej niż tylko chwytliwymi wersami. Stanowią ważny kod. Cała sprawa zdaje się mieć początek wiele lat wcześniej, bo w latach dziewięćdziesiątych. „Szesnastoletnia Monika M. została przedwczoraj znaleziona martwa w wannie w pokoju hotelowym sto dwa. Nie była zgwałcona, na jej ciele nie stwierdzono śladów pobicia. (…) Tego samego dnia po południu zidentyfikowano zwłoki jej brata – osiemnastoletniego Przemysława M.”. Rodzeństwo utrzymywało kontakty z braćmi Staroniami. Jeden z nich jest teraz sławnym duchownym, drugi wiele lat wcześniej wyjechał do Niemiec. Tu pojawia się postać Saszy Załuskiej, psycholożki, która po latach przyjeżdża do Polski. Trzydziestosześcioletnia profilerka przed laty odeszła ze służby w policji. Samotnie wychowuje sześcioletnią córkę. Ma mroczną przeszłość. Sasza w „Pochłaniaczu” otrzymuje zlecenie sporządzenia profilu psychologicznego zabójcy piosenkarza. Zleceniodawca nie jest tym, za kogo się podaje. Jaką zatem rolę ma w tej sprawie odegrać Załuska? Mniej więcej w połowie blisko siedmiuset stronicowej powieści pada zdanie: „Każde gówno da się zmyć”. Wypowiada je jeden z policjantów, który pamięta sprawę sprzed lat. Dawni drobni oszuści, złodzieje i bandyci to teraz szanowani przedsiębiorcy, bankowcy, ludzie wpływowi, których przeszłość została z wielką starannością wyretuszowana. Sprawa zabójstwa Igły, jak każda cuchnąca historia, powinna również zostać zmyta, a ślady po niej wypudrowane. Polska w powieści Bondy to kraj, w którym mafia zajmuje się „malwersacjami finansowymi, oszustwami, korupcją w Kościele, zwłaszcza sprawą komisji finansowej”. Nie jest zatem łatwo odkryć prawdę ani Załuskiej, ani policji, w której pozostali przecież i tacy, którzy sprawę śmierci nastolatków doskonale pamiętają. Odegrali w niej ważną rolę. Warto zaznaczyć, że postaci w tej książce są nakreślone w sposób wielowymiarowy, ich motywacje i czyny mają pełne uzasadnienie psychologiczne. Bonda ma wielki dar snucia opowieści. Tę książkę się czyta zachłannie. „Pochłaniacz” pochłania bez reszty. Przy czym historia przez nią opowiadana jest nieprawdopodobnie precyzyjnie skonstruowana, staranna i logiczna. Napięcie jest umiejętnie dozowane. Autorka doskonale przygotowała się do pisania „Pochłaniacza”. Kiedy Załuska pojawia się w sądzie nie ma wątpliwości, że uczestniczymy w rozmowie noszącej wszelkie znamiona prawdopodobieństwa. Nie inaczej jest w komisariacie, czy podczas prac prowadzonych przez policjantów. Sama Załuska ma szanse stać się jedną z bardziej znanych i wyrazistych bohaterek literatury kryminalnej. Prawdę powiedziawszy, już nią jest. Nie bez powodu książka błyskawicznie stała się bestsellerem. Reasumując, „Pochłaniacz” to świetny początek planowanej serii, najlepsza powieść gatunkowa polskiego autora, jaką przeczytałem w tym roku. Czytając czułem zazdrość. Czapki z głów przed Bondą!

wtorek, 24 czerwca 2014

Korzyści płynące z bycia pisarzem

Czerwcowy numer warszawskiego miesięcznika „Twórczość” (6/2014) zamieszcza m.in. fragmenty „Dziennika” Józefa Hena. Obejmuje on czas pomiędzy styczniem 2009 a styczniem 2010 roku. Nestor polskiego pisarstwa bardzo zajmująco, acz nie bez nuty goryczy, opisuje otaczający go świat. W tekście mnóstwo jest nawiązań do literatury, polityki i zdarzeń mających miejsce w życiu prywatnym. Pełno w „Dzienniku” postaci znanych z pierwszych stron gazet, z którymi Hen jest w bliższych bądź dalszych relacjach towarzyskich i zawodowych. Jest przy tym dowcipny i pełen dystansu do figury pisarza. Oto niewielki przykład: „Prawdziwe osiągnięcie! Chłodziarz, który pracował nad naszą lodówką, opuścił cenę z 250 do 200 złotych, kiedy dowiedział się, że to ja napisałem Życie Kamila Kuranta. (Ja – nie Bratny i nie Żukrowski!) Wykrzyknął: „Rodzice cały czas płakali!”

sobota, 21 czerwca 2014

Peter May „Człowiek z wyspy Lewis”

Miesiąc temu sygnalizowałem pojawienie się na księgarskich półkach pierwszej części trylogii autorstwa Petera Maya, czyli „Czarnego domu”. Opowieść o szkockiej wyspie Lewis i jej mieszkańcach zachwyciła tysiące czytelników w tym piszącego te słowa. Wstrząsający opis wyprawy po pisklęta głuptaków, ich mordowanie był jednym z najlepszych portretów rytualnego zła, na jakie natrafiłem w literaturze kryminalnej. Pozostanie w mojej pamięci jeszcze bardzo długo. Właśnie pojawiła się druga część zatytułowana „Człowiek z wyspy Lewis”. Wydawca zachęca do lektury kolejnych przygód Fina Macleoda – policjanta z Edynburga, który „musi rozwiązać zagadkę zbrodni sprzed lat, w którą zamieszany wydaje się być ojciec jego ukochanej Marsaili”. Wszystko zaczyna się od odnalezienia ciała młodego człowieka podczas wykopywania torfu. Autopsja wykazuje, że mężczyzna został zamordowany kilkadziesiąt lat wcześniej. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że ofiara była spokrewniona z ojcem ukochanej Macleoda. By rzecz całą jeszcze bardziej pokomplikować ojciec kobiety „nigdy nie wspominał o żadnej rodzinie (…) cierpi na zaawansowaną demencję i nie potrafi w żaden sposób pomóc w wyjaśnieniu sprawy”. Dodam na koniec, że książka przez wiele miesięcy na Wyspach Brytyjskich miała status bestsellera. 

czwartek, 19 czerwca 2014

O „Powrozie” w Radiu Olsztyn

„Powróz” to kolejna nowa jakość w twórczości Białkowskiego : thriller z szerokimi kontekstami: psychologicznym, społecznym i historycznym. Miejscami smakowity, miejscami mogący porządnie przestraszyć, o mistrzowsko zbudowanym zakończeniu w stylu suspensów Alfreda Hitchcocka, odwracającym znienacka sens akcji i stanowiącym sam w sobie materiał do dyskusji”. To fragment felietonu będącego opinią o mojej nowej powieści, czyli o „Powrozie”. Jej autorem jest znany i ceniony pisarz Włodzimierz Kowalewski. Cały tekst można przeczytać na stronie Radia Olsztyn. Tutaj: http://ro.com.pl/powroz-nowa-powiesc-tomasza-bialkowskiego/01136556

Zaś „Powróz” na półkach księgarskich już w lipcu.

środa, 18 czerwca 2014

Marcin Wroński „Haiti”

„Jestem wrak, kurwa zużyta, proszę pana. Poprzestaję na małym jak cholerny grecki filozof. (…) Jestem nikim, nie zauważył pan?” Tak mówi o sobie bohater serii kryminalnej Marcina Wrońskiego, czyli Zygmunt Maciejewski. Jest 3 maja 1951 roku. Komisarz dawno już nie jest policjantem. Czas spędza na lubelskim hipodromie, gdzie opiekuje się gniadą klaczą, tytułową Haiti. Los sprawił, że oboje stali się w nowym, niby lepszym, socjalistycznym świecie niepotrzebni. Wyścigowy koń i przedwojenny kierownik Wydziału Śledczego. Tego pierwszego trudno zaprząc do furmanki z gnojem („nie przedstawia wartości roboczej, tj. pociągowej i rolniczej”), o drugim z bohaterów właściwie można by powiedzieć to samo. Zyga dla nowej władzy nie stanowi żadnej wartości. Jednak człowieka i zwierzę łączy coś więcej niż tylko porośnięty wysoką trawą zrujnowany teren dawnych wyścigów konnych. To historia sprzed wybuchu wojny. Oto w stajennym boksie zostaje znaleziony martwy człowiek: „(…) tego biedaka w stajni koń może i kopnął, ale zanim to się stało, facet został uduszony. W żadnym razie nie przez konia, rozumie pan?”. Sytuacja jest o tyle nieprzyjemna, że zdarzenie ma miejsce podczas wystawy koni, a klacz należy do człowieka ze szczytu elit, bo samego księcia Światopełk-Czetwertyńskiego. Mało tego, ktoś włamuje się do Browaru Parowego „Vetter”, pruje kasę ogniotrwałą i znika z pieniędzmi. Lokalne media są szczęśliwe. „Włamywacz z browaru obnaża nieudolność lubelskiej policji”. Oczywiście, nie będę zdradzał, jak i dlaczego te dwa pozornie odległe zdarzenia łączą się i tym samym wpędzają komisarza w wir mrocznych wydarzeń. Tegoroczny laureat Nagrody Wielkiego Kalibru i Kryminalnej Piły w szóstym już tomie przygód komisarza Maciejewskiego nie zawodzi. „Haiti” wypada szczególnie dobrze w partiach dialogowych. Autor ma świetny słuch językowy. Potrafi doskonale oddać sposoby mówienia różnych grup społecznych, robi to bez jednej fałszywej nuty, z poczuciem humoru. Oczywiście, jak zawsze u Wrońskiego, widać dbałość o szczegół. Każdy z rozdziałów jest poprzedzony cytatami z przedwojennej prasy, które wprowadzają w klimat epoki, pokazują ówczesne relacje społeczno-polityczne, ale i te międzyludzkie, sąsiedzkie. Niewielki przykład: „Uprzejmie proszę Moją Szanowną Klientelę, aby była łaskawa podczas remontu frontu mojego sklepu, wchodzić do sklepu przez sień. Z poważaniem, T. Żurek, Krak. – Przedm. 17., tel. 24 – 15”. Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Szanownych Czytelników do sięgnięcia po najnowszą powieść Marcina Wrońskiego. Chociażby po to, żeby zobaczyć jak wyglądał tamten świat, no i poznać losy policjanta na etacie dozorcy, oraz konia, którego z tylko sobie znanych powodów nie chce za żadne skarby oddać.

wtorek, 17 czerwca 2014

„Ofiara” (nie czytać okładki!)

„Wszystko zaczęło się od pytania: spędził noc z kobietą w najbardziej sekretnym miejscu swojego życia, ale co tak naprawdę o niej wie? Co oboje, Anne i on, nawzajem o sobie wiedzą?” Zdanie to pada na stronie 235 ostatniej części trylogii o inspektorze Verhoevenie zatytułowanej „Ofiara”. Dodam, że przywołana kwestia znajduje się w 2/3 objętości książki i zgodnie z zamysłem autora, czyli Pierre’a Lemaitre’a dopiero w tym miejscu postawiona każe inspektorowi uważniej przyjrzeć się relacjom łączącym go z kobietą, w której zakochał się bez pamięci. Tymczasem wydawca na ostatniej stronie okładki informuje mnie - czytelnika, że „Choć Anne rozpoznaje napastników, ich aresztowanie wcale nie jest proste, tym bardziej że wskazani przez nią przestępcy nie są faktycznymi sprawcami, a sama Anne nie jest osobą, za którą się podaje”. Co w takiej sytuacji ma zrobić czytelnik, którego odarto z przyjemności lekturowej, uczyniono ofiarą nadmiernej gadatliwości redaktora? Cóż, najrozsądniej jest zapomnieć o tym co już zostało ujawnione i oddać się lekturze tomu laureata zeszłorocznej Nagrody Goncourtów, podążać za Verhoevenem, który widząc zmasakrowane ciało ukochanej postanawia „zniszczyć całą ziemię”, dopaść niejakiego Vincenta Hafnera (cóż z tego, że już wiemy od wydawcy, że to nie on stoi za pobiciem i napadem). Zastanawiać się, czy większą ofiarą jest policjant, czy Anne, która złożyła osobliwą ofiarę w imię… Dosyć! Szanowni Państwo, tak czy inaczej warto Lemaitre’a znać, warto czytać jego świetne powieści. To wielki mistrz. Jeden z największych.

sobota, 14 czerwca 2014

Marek Hłasko „Listy”

Dzisiaj przypada czterdziesta piąta rocznica śmierci wspaniałego polskiego pisarza Marka Hłaski. Wydawnictwo Agora przygotowało „Listy” pisarza w opracowaniu i ze wstępem Andrzeja Czyżewskiego. Zapowiadane są w tej samej serii wydania książek przedwcześnie zmarłego twórcy. Publikacja zawiera prócz korespondencji pisarza indeks nazwisk, bibliografię i kalendarium. Obraz Hłaski jaki wyłania się z lektury książki jest wielopłaszczyznowy, miejscami wzruszający, w innych zaś miejscach bolesny. Trudno pogodzić się z tym, że uwielbiany przez czytelników autor na dwa lata przed śmiercią czyni takie oto zapisy: „Pan mnie często pyta, jak idą moje sprawy. Jestem w nędzy; lecz proszę o tym nikomu nie mówić, gdyż nie lubię ludziom sprawiać przyjemności za darmo”. W tym samym liście do Juliusza Sakowskiego Hłasko pisze o ostatniej wydanej za życia powieści, czyli „Sowie, córce piekarza”: „(…) cała ta książka jest książką o miłości; i o tym, że człowiek może iść za innym człowiekiem przez dolinę cienia śmierci, nie znając zła ani strachu, jak długo ten drugi człowiek idzie z nim”. Polecam!

środa, 11 czerwca 2014

Mariusz Szczygieł w Olsztynie

W środowe upalne popołudnie wybrałem się na spotkanie autorskie Mariusza Szczygła. Zorganizowano je w Bibliotece Wojewódzkiej w ramach wojewódzkiego zlotu moderatorów Dyskusyjnych Klubów Książki. Do tej grupy, co prawda, nie należę, ale udało mi się również być na spotkaniu. Rozmowę podzielono na trzy części – pierwsza dotyczyła głównie początków kariery autora, a w efekcie skupiła się na epizodzie telewizyjnym, druga koncentrowała się na, tak to nazwijmy, czeskiej twórczości reportera, czyli na książkach „Gottland” i „Zrób sobie raj”, a centralnym punktem trzeciej części miała być „100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku”. Mnie najbardziej interesowała ta ostatnia. Niestety, ze względu na ograniczenia czasowe i fakt, że zaplanowano ją na koniec, nie poświęcono jej dużo czasu. A szkoda. Na szczęście autor posiadł niezaprzeczalny dar ciekawego opowiadania – ze swadą, inteligencją, dowcipem. Wśród wielu anegdot przemycił także kilka smaczków dotyczących warsztatu reportera. Niezależnie jednak od tego, czy ktoś uczestniczył w podobnym spotkaniu, czy też nie, jedno jest pewne, po książki Autora i po zredagowaną przez niego antologię „100/XX” zawsze warto sięgnąć.





poniedziałek, 9 czerwca 2014

Mariusz Czubaj „Martwe popołudnie”

„Ja sam często bywałem Bogartem. Bogie zawsze milczał, trzymając owłosioną łapę na szklance pełnej whisky, a uśmiechał się tylko wtedy, kiedy widział wycelowany w siebie rewolwer”. Cytat pochodzi z powieści „Sowa, córka piekarza”, której autorem był zmarły 45 lat temu Marek Hłasko. Autor „Pięknych dwudziestoletnich” często przywoływał w swoich utworach sławnego amerykańskiego aktora, był zafascynowany jego charakterystycznym sposobem gry. Tenże Humphrey Bogart pojawia się na kartach nowej powieści Mariusza Czubaja wielokrotnie. Jeśli dodam, że główny bohater „Martwego popołudnia” nazywa się Hłasko, oczywistym się staje, że powieść Czubaja bardzo świadomie nawiązuje do tradycji amerykańskiego kina noir, w którym bohater to postać niezwykle opanowana, acz zrezygnowana i nastawiona do świata nad wyraz krytycznie.
Sam Marcin Hłasko jest byłym policjantem, studiował filozofię, ma 47 lat, zaś siebie nazywa „Panem od Zaginięć”. Powieściowi przeciwnicy określają go mniej sympatycznie. Jeden z nich mówi wprost: „Jesteś jak wrzód na dupie, Hłasko. Nie da się z tobą żyć”. Lecz nie dla sympatycznego towarzystwa bohater Czubaja jest angażowany przez wszelakiej maści indywidua i instytucje, ale dlatego że jest niezwykle skuteczny w odnajdywaniu zaginionych osób. W „Martwym popołudniu”, pierwszej części nowego cyklu, Hłasko podejmuje się zadania odnalezienia Daniela Okońskiego, specjalisty od marketingu. Bardzo szybko jednak odkrywa, że „ta sprawa śmierdzi”. Czubaj oprowadza czytelnika po ulicach Warszawy, którą odmalowuje bardzo sugestywnie. Raz Hłasko zjawia się w modnym klubie, gdzie obserwuje „wesołe koło parlamentarne muminków-skurwysynków”, poznaje atrakcyjną trzydziestolatkę o czekoladowym kolorze oczu „jakby została poczęta w fabryce Wedla”, by za chwilę odwiedzić mało reprezentacyjne dzielnice stolicy. Wizytom owym towarzyszy zwykle komentarz, chociażby taki: „Gdy się mieszka w czarnej dupie, z gigantycznym kwadratem na ścianie, trudno występować na Festiwalu Optymizmu”. Warto podkreślić, że powieść jest pełna kapitalnych sentencji i błyskotliwych dialogów. Czubaj zastosował narrację pierwszoosobową, która w czarnym kryminale sprawdza się najlepiej. Oczywiście, poszukiwacz ludzi zaginionych ma także życie prywatne. Jak łatwo można się domyślić – pełne problemów i trudnych relacji. Jego żona Monika mieszka w Brukseli. „Formalnie nadal była moją żoną, jeśli można tak powiedzieć o kimś, kogo w ciągu ostatnich trzech lat widziało się przez dwie godziny”. Hłasko ma też brata, byłego żołnierza, fotoreportera wojennego. Mężczyzna cierpi na zespół stresu pourazowego. „Porucznik w stanie spoczynku Mikołaj Hłasko był żywym dowodem na to, że w człowieku mogą zagnieździć się demony wojny”. Były policjant powiesił na ścianie reprodukcję obrazu Edwarda Hoppera „Midnight Hawks”. Hłasko wpatruje się w plakat, jest nim zafascynowany, utożsamia się z samotnymi postaciami zajmującymi miejsca przy barze. Czasami myśli, że amerykański malarz „opowiedział coś ważnego o mnie”. W „Martwym popołudniu” bohater Czubaja nie ma zbyt wiele czasu na kontemplację, bo zadanie odnalezienia młodego marketingowca przeradza się w mroczną i śmiertelnie niebezpieczną wyprawę w przeszłość. Tam czekają na niego demony o wiele potężniejsze niż te, które nosi w umyśle jego brat. To historie związane z postawami niektórych naszych rodaków tuż po wojnie. Opowieść o fortunach rodzących się w cuchnącej rozłożonymi ciałami ziemi. Bogactwo zbudowane na ograbianiu setek martwych, bezbronnych ludzi pewnego dnia zaczyna zwyczajnie śmierdzieć. Nawet kontakty z wpływowymi kołami biznesowo-rządowymi nie są w stanie zneutralizować trupiego jadu. Haniebna przeszłość zostanie ujawniona, winni ukarani. Hłasko, niczym filmowy Bogie, uśmiecha się do swoich wrogów i jednego po drugim usuwa ich ze swojej drogi. W efektownym finale dotrze do „jądra ciemności”. Pokona zło. Potem będzie znowu mógł wrócić do miejskiej dżungli i niczym bohaterowie z obrazu Hoppera samotnie wypić ostatniego drinka tej nocy.

W moim prywatnym rankingu „Martwe popołudnie” to najlepsza powieść Mariusza Czubaja. Polecam ją gorąco i niecierpliwie czekam na kolejne spotkanie z byłym policjantem Marcinem Hłasko, Humphreyem Bogartem przeniesionym do współczesnej Warszawy.

sobota, 7 czerwca 2014

Finałowa piątka Nagrody Poetyckiej Orfeusz

Ogłoszono finalistów przyznawanej w Praniu ogólnopolskiej Nagrody Poetyckiej Orfeusz. Wśród piątki finalistów jest zwycięzca pierwszej edycji nagrody Krzysztof Karasek („Słoneczna balia dzieciństwa”, Biblioteka „Toposu”). Znalazł się również finalista pierwszej edycji Przemysław Dakowicz („Teoria wiersza polskiego”, Biblioteka „Toposu”). Pozostali finaliści to: Janusz Drzewucki („Dwanaście dni”, Wydawnictwo Iskry), Józef Kurylak („Ciemna głęboka woda bez Boga”, Wydawnictwo Lisia Góra) oraz Adam Waga („Chromając”, Wydawnictwo Literackie). Jak widać w finale znaleźli się wyłącznie mężczyźni. Jedyną kobietą jaką wypatrzyłem jest zdobywczyni nagrody w kategorii Orfeusz Mazurski Mariola Kruszewska („Wczoraj czyli dziś”, WOAK Białystok). Zdobywcę nagrody głównej poznamy 28 czerwca na uroczystej gali. W zeszłym roku wygrała książka poetycka Jana Polkowskiego pt. „Głosy”. Zaś Orfeusz Mazurski przypadł w udziale Kazimierzowi Brakonieckiemu za tom pt. „Chiazma”. Nagroda zostanie przyznana po raz trzeci.

piątek, 6 czerwca 2014

Licealiści o „Teorii ruchów Vorbla”

Wielką przyjemność sprawił mi wpis, który znalazłem na blogu Ósemkowy Klub Recenzenta prowadzony przez uczniów VIII Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy. Jak się okazuje młodzi ludzie sięgają po moje książki i to raczej te trudniejsze. Oto co młoda recenzentka napisała o „Teorii ruchów Vorbla”: „Powieść pełna ironii. Bohaterowie wpadają ze skrajności w skrajność. Trudno któregokolwiek z nich polubić. Czytając coraz bardziej zapada się w ich historie i dąży z nimi do finału. Powieść nie jest łatwa, wymaga od czytelnika oczytania i inteligencji, więc na pewno nie jest to lektura dla każdego. Myślę, że spodoba się osobom dojrzalszym czytelniczo, które poszukują czegoś więcej, chcą zastanowić się nad własnym życiem, swoimi wyborami”. 

środa, 4 czerwca 2014

„Powróz” już za miesiąc

Dzisiaj mamy 4 czerwca. Dokładnie za miesiąc odbędzie się oficjalna premiera „Powrozu”. Data nie jest przypadkowa. 4 lipca 1946 w Polsce doszło do dwóch wydarzeń, które kładą się ponurym cieniem na naszą powojenną historię. O jednym z nich już wspominałem na tym blogu. To publiczna egzekucja strażników obozu koncentracyjnego, która miała miejsce w Gdańsku. Pisarz Zbigniew Załuski, odnosząc się do powyższego, zauważał: „(…) w latach wojny stało się coś moralnie nieodwracalnego (…) że stan poprzedni nie może być przywrócony, a moralnego progu, który ludzkość przekroczyła, nie da się już przejść z powrotem”. Drugim wydarzeniem był mord ludności pochodzenia żydowskiego w Kielcach dokonany przez miejscowych. Obserwatorzy i uczestnicy obu makabrycznych aktów przemocy ciągle żyją. Niektórzy z nich wówczas byli dziećmi. Sceny, które rozegrały się tamtego letniego dnia, zmieniły całkowicie ich życie. Prześladują w snach i wspomnieniach. Pchają do kolejnych zbrodni…

niedziela, 1 czerwca 2014

Marcin Wroński z Nagrodą Wielkiego Kalibru

W przypadku Marcina Wrońskiego powiedzenie „do trzech razy sztuka” się nie sprawdza. Lubelski pisarz był nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru aż sześć razy! Owszem, w zeszłym roku uhonorowano go Nagrodą Czytelników, lecz głównego trofeum nigdy nie zdobył. Tym razem było inaczej. Wczoraj wreszcie nagrodę dla najlepszego kryminału otrzymał. Mało tego, autor serii książek o komisarzu Zydze Maciejewskim zgarnął wszystko, czyli zdobył oba laury! Sygnałem, że tak się może stać, było przyznanie mu w kwietniu „Kryminalnej Piły” za piątą część cyklu zatytułowaną „Pogrom w przyszły wtorek”. Ten sam retro kryminał wczorajszego wieczora wrocławskie jury uznało za najlepszą pozycję minionego roku. Marcinowi serdecznie gratuluję. Zasługiwał na tę nagrodę jak mało kto. Warto również dodać, że na półach księgarskich jest od jakiegoś czasu kolejna część przygód lubelskiego komisarza pt. „Haiti”. Rzecz jasna, gorąco polecam!