Miesiąc temu
sygnalizowałem pojawienie się na księgarskich półkach pierwszej części trylogii
autorstwa Petera Maya, czyli „Czarnego domu”. Opowieść o szkockiej wyspie Lewis
i jej mieszkańcach zachwyciła tysiące czytelników w tym piszącego te słowa. Wstrząsający
opis wyprawy po pisklęta głuptaków, ich mordowanie był jednym z najlepszych portretów
rytualnego zła, na jakie natrafiłem w literaturze kryminalnej. Pozostanie w mojej
pamięci jeszcze bardzo długo. Właśnie pojawiła się druga część zatytułowana „Człowiek
z wyspy Lewis”. Wydawca zachęca do lektury kolejnych przygód Fina Macleoda –
policjanta z Edynburga, który „musi rozwiązać zagadkę zbrodni sprzed lat, w
którą zamieszany wydaje się być ojciec jego ukochanej Marsaili”. Wszystko
zaczyna się od odnalezienia ciała młodego człowieka podczas wykopywania torfu.
Autopsja wykazuje, że mężczyzna został zamordowany kilkadziesiąt lat wcześniej.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że ofiara była spokrewniona z ojcem
ukochanej Macleoda. By rzecz całą jeszcze bardziej pokomplikować ojciec kobiety
„nigdy nie wspominał o żadnej rodzinie (…) cierpi na zaawansowaną demencję i
nie potrafi w żaden sposób pomóc w wyjaśnieniu sprawy”. Dodam na koniec, że
książka przez wiele miesięcy na Wyspach Brytyjskich miała status bestsellera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz