
Lekarz
Dorn, zapytany o najpiękniejsze miasto, jakie widział w swoim ponad
pięćdziesięcioletnim życiu, odpowiada tęsknie: „Genua. Człowiek chodzi sobie
wśród tłumu bez żadnego celu, tu i tam, po linii łamanej, żyje z tłumem, łączy
się z nim psychicznie i zaczyna wierzyć w możliwość jakiejś kosmicznej duszy”. To
ważne, bo akcja dramatu Czechowa toczy się na głębokiej prowincji, gdzieś nad
jeziorem, pod lasem. Z daleka od wielkiego świata, od cywilizacji. Może to być hipotetycznie
jakaś warmińska wieś. Reżyser zdecydował się na uwspółcześnienie dramatu, co
widać po strojach aktorów, walutą jest polski złoty, gospodarz domu pojawia się
pchając kosiarkę do trawy, nie ma służby, którą Czechow umieścił w swoim
tekście. Grający postać lekarza na scenie olsztyńskiego teatru Maciej Mydlak
zdaje się być pogodzony z losem. Odrzuca uczucie kochającej go zamężnej Pauliny
(Ewa Pałuska-Szozda), kiedy ta mówi: „Ach, żeby choć pod koniec życia nie
ukrywać się, nie kłamać”. Odpowiada jej krótko: „Za późno na zmiany”. Córka Pauliny
– Masza (Małgorzata Rydzyńska) szybko odkrywa, że jest na dobrej drodze, aby
powtórzyć nieudane życie matki. Kocha się bez wzajemności w Konstantym (Maciej
Cymorek), ale zwiąże się z kim innym. W akcie rozpaczy Masza powie: „Gdy w
sercu zalęgnie się miłość, natychmiast precz z nią!”. Wyjdzie za mąż za
wiejskiego nauczyciela Siemiona (Krzysztof Plewako-Szczerbiński). Tak go scharakteryzuje:
„Jest dobry i biedny, bardzo mnie kocha, żal mi go.”. Masza nie stroni od
alkoholu. O swoich planach na przyszłość mówi tak: „Wyjdę za mąż, to jakoś mi
to wywietrzeje z głowy, nowe troski wyrugują wszystkie dawniejsze. I jednak
jakaś zmiana” i dodaje: „Kobiety piją częściej, niż się panu wydaje, większość
robi to w ukryciu.” To ona, zapytana o czerń swojego stroju, odpowie słynnym
cytatem: „Noszę żałobę po swoim życiu”. Jej ojciec – Szamrajew (Marcin Tyrlik)
nie dostrzega ani żony, ani córki. Zdaje się być całkowicie pochłonięty pracą w
gospodarstwie. Paradoksalnie, przez swą pragmatyczność, jest ciałem obcym w
miejscu gdzie, jak mówi aktorka Arkadina (Marzena Bergman), jest: „Cicho,
gorąco, nikt nic nie robi, wszyscy filozofują”. Sławna artystka, jak co roku,
przyjeżdża do majątku, teraz w towarzystwie kochanka. Jest nim wzięty pisarz Trigorin
(Radosław Hebal). Mówi się, że pisze utwory „nie pozbawione talentu i wdzięku,
i nic więcej”. Sam Trigorin w przypływie szczerości wyzna: „Nie lubię siebie
jako pisarza. Żyję jak we śnie i często nie rozumiem tego, co piszę”. Dla Niny
(Emilia Lewandowska) pojawienie się pisarza stanie się momentem przełomowym.
Młoda kobieta ulegnie fascynacji sławnym artystą. Tym samym jej relacja z wielbiącym
ją Konstantym mocno się ochłodzi. Początkujący autor poczuje się upokorzony w
dwójnasób. Stracił ukochaną Ninę, a jego dramat wystawiony na scenie nad
jeziorem, delikatnie mówiąc nie spotkał się z życzliwym przyjęciem. Od matki
usłyszy, że zazdrości talentu pisarzowi, zostanie nazwany dekadentem. Tymczasem
Nina będzie ulegała coraz większej fascynacji dużo starszym od siebie pisarzem.
Powie mu: „Jedni ledwo, ledwo wegetują i są tacy do siebie podobni, tacy
nieszczęśliwi; innym, jak na przykład panu – bo pan jest jeden na milion –
przypadło w udziale życie niezwykłe, promienne, pełne znaczenia … pan jest
szczęśliwy… Pana życie jest piękne”. Ku swojemu zaskoczeniu usłyszy: „A cóż w
nim takiego pięknego? Dzień i noc dręczy mnie jedna natrętna myśl, muszę pisać,
muszę… Ledwo skończę jedno opowiadanie, już, nie wiadomo po co, muszę pisać
drugie. (…) Czuję, że pożeram własne życie. (…) Czy moi bliscy i znajomi
traktują mnie jak człowieka normalnego?”. Nina nie uwierzy w szczerość tego
wyznania. Postanowi wyjechać razem z nim do miasta, zostać zawodową aktorką.
Powie: „Za sławę zniosłabym wzgardę najbliższych, nędzę, rozczarowanie”. Na
scenie pojawia się też brat Arkadiny – Piotr (Cezary Ilczyna). Emerytowany
radca stanu chciał być literatem, pięknie mówić, mieszkać w mieście, ożenić
się. Nic z jego planów nie wyszło. Piotr powie: „Właściwie nie żyłem, niczego w
gruncie rzeczy nie zaznałem i naturalnie bardzo chce mi się żyć”. Od lekarza
usłyszy bolesną prawdę, że „Zgodnie z prawami przyrody wszelkie życie musi mieć
swój kres”.
Atmosfera
zacznie się zagęszczać. Starzejący się pisarz wyzna przed Arkadiną, co czuje do
Niny: „Miłość śliczna, młodziutka, pełna poezji, miłość ze świata marzeń… Tylko
ona jedna może dać szczęście! Takiej miłości jeszcze nie przeżyłem.” „Miłość
przyszła, wzywa mnie… Czy wolno uciekać przed nią?” Tym samym upokorzy swoją
kochankę. Mocna jest scena, w której kobieta rozbiera się przed nim, pytając go
o swoją atrakcyjność. (U Czechowa rzuca mu się do kolan). To musi być dla niej
bardzo bolesne, wszak dotychczas zdobywała wszystko, czego zapragnęła.
Mężczyźni za nią szaleją. Koniec końców, wygrywa rywalizację z młodą Niną. Ale
Konstanty już nie odzyska ukochanej, Nina nie zmieni planów. Wyjedzie podobnie
jak jego matka i pisarz, który w przypływie szczerości wyzna, że „nie ma
własnej woli”. Konstanty będzie od niej otrzymywał listy podpisywane słowem „Mewa”.
Wszyscy
ponownie spotkają się po dwóch latach. Starzejący się Sorin powie, o Maszy, że „brak
jej osobistego szczęścia”. Teraz to mężatka, matka dziecka i żona nauczyciela,
którym wszyscy pomiatają. Konstanty zacznie publikować swoje utwory w prasie
literackiej. Odniesie pewien sukces, chociaż z żalem wyzna, że: „Wszystko co
piszę jest martwe, jałowe, ponure”. Kolejny cios padnie ze strony matki, która
zapytana przez lekarza, czy cieszy się, że jej syn został pisarzem, oświadczy:
„Właściwie jeszcze nic nie czytałam. Wciąż nie mam czasu”. Zrozpaczony
Konstanty wykrzyknie: „Wy rutyniarze, przemocą zdobyliście pierwszeństwo w
sztuce (…) nie uznaję was! Nie uznaję ani ciebie, ani jego!” A potem spotka się
z Niną. Inną, dojrzalszą, mocniejszą, bardziej świadomą siebie. Ta nowa Nina
przypomni mu, jak kiedyś zastrzelił mewę. „Przyszedł obcy człowiek, zobaczył ją
i dla zabawy uśmiercił”. I zanim na zawsze się rozstaną, powie mu coś, co od
biedy można by nazwać credo artysty: „Teraz wiem, że w naszej pracy wszystko
jedno czy gramy, czy piszemy – najważniejsze to nie sława, nie blask, nie to, o
czym marzyłam, tylko po prostu wytrzymałość w cierpieniu. Trzeba dźwigać swój
krzyż i wierzyć. Ja wierzę i dlatego tak nie boli, a kiedy myślę o swoim
powołaniu, nie boję się życia”. Konstanty tej siły nie posiada. „Błądzę w
chaosie marzeń i wizji, nie rozumiem, komu i po co to potrzebne. Nie mam wiary,
nie wiem, co jest moim powołaniem”.
W
finale zza sceny słychać wystrzał. Młody pisarz odbiera sobie życie. Igor
Gorzkowski przygotował przedstawienie bliskie wizji autora. Aktorzy trzymają
się tekstu, chociaż są pewne skróty. Te jednak nie mają wpływu na odbiór
całości. Są zatem błyskotliwe dialogi, jest dawka humoru i ponadczasowe
sentencje. Niepokoi, przynajmniej mnie, postać milczącego Pierrota (Aleksandra
Kolan), który przechadza się po scenie. To dziewiętnastowieczny symbol
tragicznie odrzuconego kochanka, zaś w malarstwie to niemy świadek otaczającego
świata. Tutaj jego obecność oznacza upływ czasu. (Paulina: „Ach, ucieka nam
życie!” Arkadina: „Nie ma na to rady.”) Gorzkowski wcześniej przygotował dla
olsztyńskiego teatru „Opętanych” wg Witolda Gombrowicza. Należy dodać, przedstawienie
bardzo udane. Znaczną część tamtego zespołu aktorskiego zebrał przy pracy nad
„Mewą” i widać, że lubi z tymi ludźmi pracować. Dobrze się ten spektakl ogląda.
Pozostają w pamięci mocne kolory i prosta scenografia (Joanna Walisiak). „Mewa”
to ciągle aktualny klasyk światowej dramaturgii. To opowieść o nadziejach,
zmarnowanych szansach, braku odwagi zmierzenia się ze swoimi marzeniami. Wyborach
drogi życiowej i prawie do wolności. W olsztyńskiej inscenizacji to popis duetu
Emilia Lewandowska – Maciej Cymorek. No i rzecz jasna wspaniała Arkadina w
wykonaniu Marzeny Bergman.