środa, 10 lutego 2016

Steve Sem-Sandberg – „Wybrańcy”

„Administrujący pawilonem nie widzieli w nich dzieci, a jedynie okazy, żywe exempla fizjologicznych i neurologicznych defektów albo chorób, których przebieg warto studiować. Nawet skurcze, ból, który nieustannie męczył niejedno dziecko, nie był prawdziwy. Znieczulano je nie po to, by ulżyć im w cierpieniu, ale po to, żeby uciszyć krzyki. Lekarze zaś przychodzili regularnie i obserwowali swoje okazy, decydowali, które należy pozbawić życia od razu, a które ewentualnie warte są starań, by trzymać je pod obserwacją jeszcze przez jakiś czas”. Cytowany fragment pochodzi ze wstrząsającej powieści szwedzkiego pisarza Steve Sem-Sandberga, znanego polskim czytelnikom z głośnej powieści pt. „Biedni ludzie z miasta Łodzi”. Jego właśnie wydani u nas „Wybrańcy” opowiadają historię wiedeńskiego szpitala Steinhof, ściślej oddziału opiekuńczo-wychowawczego Am Spiegelgrund. To do tego szpitala śmierci trafiają dzieci, które zostały wcześniej uznane za bezwartościowe.
Szatański plan rozpoczynał się od wizyty urzędnika pomocy społecznej w domu rodziców dziecka. Wyszukiwał on nieprawidłowości, odstępstwa od norm, wyławiał osobniki pośrednie. Potem, zgodnie z obowiązującym prawem, dziecko odbierano rodzicom. Jednym z tych, którzy przeszli piekło Am Spiegelgrund był mały Adrian Ziegler, który trafił tam zimą 1941 roku. Najpierw jednak była rodzina zastępcza: „(…) tak jak się robi z królikiem, żeby obedrzeć go ze skóry, tak pan Haidinger postąpił z Adrianem, związał mu ręce sznurem i zawiesił go na haku wbitym w ścianę; a potem wyjął pasek ze spodni i zaczął bić, i bił tak długo, aż sam też zaczął krzyczeć, i tak darli się obaj jak opętani”. Adrian zostaje przyłapany na niewielkiej kradzieży. Decyzja zapadła. Chłopiec jest skierowany za mury zakładu, gdzie natychmiast przechodzi badania: „Cygański mieszaniec drugiego stopnia. Ojciec: uchylający się od pracy pijak. Matka: była szwaczka, obecnie pracuje dorywczo. Z punktu widzenia biologii rasy osoba niepełnowartościowa o histerycznym usposobieniu”. Czy to powód aby zostać uznanym za chorego psychiczne? Adrian ma wówczas jedenaście lat.
Mniej więcej w tym samym czasie do Spiegelgrundu trafia Anna Katschenka. To pielęgniarka oddziałowa, która cierpi na nawracającą depresję. Adrian Ziegler zostanie jej podopiecznym. Jednym z setek, które trafiły do kliniki. Oboje stają się elementami układanki, na szczycie której stoją lekarze. Tacy jak doktor Illing. Pięć lat później zostanie on powieszony. Teraz jednak kieruje placówką. Jego zdaniem dzieci z oddziału należy postrzegać jako żyjące wrzody, a ich zabijanie to dezynfekcja. Morduje je jak szczury. Zaś Anna Katschenka powie po wojnie o sobie, że nie jest i nigdy nie była złym człowiekiem. Sąd wyceni jej dobroć na osiem lat więzienia i ciężkie roboty. Personel, rzecz jasna, był znacznie większy. Chociażby doktorzy Gross i Jekelius. Ci, zdaniem kolegów, sprawiali bardzo dobre wrażenie. Posiadali wysokie standardy moralne. Przeprowadzali bardzo dokładne badania służące podjęciu ostatecznej decyzji. Potem podejmowano leczenie. Oznaczało ono, że dziecko zostanie zabite. Precyzuje to Katschenka: „Tym dzieciom, które potrafiły jeść samodzielnie, podawaliśmy leki z jedzeniem. Najmłodszym, które nie mogły przełykać, ordynowano niewielkie dawki morfiny w kroplówce. U starszych wykorzystywano luminal”.
W Am Spiegelgrund dokonywano zabójstw w akcie miłosierdzia. A to znaczyło, że personel działał zgodnie z prawem. Owo prawo ujawnione miało być dopiero po wojnie, gdyż „nie było jasności co do tego, jak miałoby ono zostać konkretnie sformułowane ani jak należałoby zachować się wobec rodzin”. Decyzje zapadały w berlińskich gabinetach. Specjalne komisje określały kto ma prawo do życia, a kogo lekarze najpierw pogłaszczą po policzku, z uśmiechem wcisną w ufne usta cukierek, a potem pielęgniarki podadzą weronal w tabletkach. Jeśli tabletka nie zadziałała, wówczas wstrzykiwały morfinę. To do lekarza należała decyzja „co jest zdrowe, a co chore, co godne życia, a co nie”. Z tego miejsca nie dało się uciec. Ten kto próbował trafiał do ponurego bunkra. Tam dostawał kurację siarką. „Padł jak długi na podłogę, jego nogi sparaliżował skurcz. (…) Jakby ktoś wbił w jego nogi zardzewiały bolec, żeby przytwierdzić go do ziemi”. Takie dziecko nie może potem chodzić dwa tygodnie, ono pełza. Inne dzieci popełniają samobójstwa. Jak chłopiec, który przebił się nożyczkami i skonał na oczach kolegów.
Taka ilość pacjentów i izolacja przed światem dawała nieograniczone możliwości. Mózgi dzieci można było poddać badaniu. Wpuścić tam strumień powietrza. Wypompować z nich zło podczas pneumoencefalografii. Mieć ogląd żywej tkanki nerwowej. Najmłodsze z poddanych torturze dzieci miało dziesięć dni. Najstarsze czternaście lat. Zanim umarły dostarczyły obfitego materiału do badań. Potem zamieniły się w preparaty histologiczne. Po wojnie w szpitalnym prosektorium znaleziono osiemset słojów ze szczątkami tych dzieci. To o nich mordercy w białych kitlach przez lata pisali artykuły naukowe. Robili kariery zawodowe. Dożyli sędziwego wieku. Nigdy nie ponieśli należytej kary.
Co z ofiarami Am Spiegelgrund? Ocalała ich ledwo garstka. Były świadkami wkroczenia wojsk sowieckich. Widziały gwałty na tych, które zadawały im ból i strach. Niektóre dzieci skorzystały z okazji i uciekły. „Mówiono o nich duchy – zdawali się nieustannie wędrować od instytucji do instytucji i nigdy nie miało się pewności co do tego, po której stronie ogrodzenia się znajdują”. Trafiały do gangów nieletnich, wałęsały się głodne i zawszawione. Kradły dla dorosłych za talerz zupy. Ginęły pod kołami pociągów. Umieszczano je znowu za murami, lecz były to już więzienia poprawcze. Odbywały wyroki w celach zajmowanych przez dezerterów, sabotażystów i zwykłych przestępców, wykonywały prace ponad siły. Potem śmierć przyszła do nich od strony rzeki. Młodociani więźniowie dusili się pod pokładami barek. Dzieci zamknięto w ładowni, gdzie wdychały własne odchody. „(…) pokrywy zamknięto niczym wieko trumny (…) Snop światła latarki biegał to tu, to tam, aż wreszcie dosięgnął owego chłopca, którego Adrian wcześniej widział siedzącego w kucki przy wiadrze na odchody. Między nogami wisiało mu jelito. Stał trzymając je w dłoni i próbował wcisnąć z powrotem”.

„Człowiek – władca chciał zrodzić człowieka – niewolnika”, pisze Sandberg. Był blisko. Adrian Ziegler przeżył piekło wiedeńskiego szpitala Już nigdy jednak nie odzyskał spokoju. Wędrował od jednego zakładu karnego do drugiego. Założył rodzinę, lecz był to związek nieudany. Czy właściwie mógł być inny? W pewnej chwili, w latach siedemdziesiątych, natrafił w jednym z zakładów karnych na swojego prześladowcę, który teraz pełnił funkcję lekarza biegłego. Wielkie wrażenie robi zapis ich rozmowy. Doktor Gross w zamian za milczenie obiecuje wstawiennictwo w sądzie. W rzeczywistości robi coś odwrotnego. Wystawia ekspertyzę, która zamyka Zieglera na kolejnych sześć lat. Potem kolejnych dziesięć. Zabija Adriana po raz kolejny. Wszystkie dzieci z Am Spiegelgrund są ofiarami tego szpitala przez całe życie. Kiedyś zostały uznane za wybrańców. W książce szwedzkiego pisarza to słowo nabiera zupełnie innego znaczenia. Warto przeczytać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz