„Administrujący
pawilonem nie widzieli w nich dzieci, a jedynie okazy, żywe exempla fizjologicznych i neurologicznych defektów albo
chorób, których przebieg warto studiować. Nawet skurcze, ból, który nieustannie
męczył niejedno dziecko, nie był prawdziwy. Znieczulano je nie po to, by ulżyć
im w cierpieniu, ale po to, żeby uciszyć krzyki. Lekarze zaś przychodzili
regularnie i obserwowali swoje okazy,
decydowali, które należy pozbawić życia od razu, a które ewentualnie warte są
starań, by trzymać je pod obserwacją jeszcze przez jakiś czas”. Cytowany
fragment pochodzi ze wstrząsającej powieści szwedzkiego pisarza Steve
Sem-Sandberga, znanego polskim czytelnikom z głośnej powieści pt. „Biedni
ludzie z miasta Łodzi”. Jego właśnie wydani u nas „Wybrańcy” opowiadają
historię wiedeńskiego szpitala Steinhof, ściślej oddziału
opiekuńczo-wychowawczego Am Spiegelgrund. To do tego szpitala śmierci trafiają dzieci, które zostały wcześniej uznane za
bezwartościowe.
Szatański plan
rozpoczynał się od wizyty urzędnika pomocy społecznej w domu rodziców dziecka.
Wyszukiwał on nieprawidłowości, odstępstwa od norm, wyławiał osobniki pośrednie. Potem, zgodnie z
obowiązującym prawem, dziecko odbierano rodzicom. Jednym z tych, którzy
przeszli piekło Am Spiegelgrund był mały Adrian Ziegler, który trafił tam zimą
1941 roku. Najpierw jednak była rodzina zastępcza: „(…) tak jak się robi z
królikiem, żeby obedrzeć go ze skóry, tak pan Haidinger postąpił z Adrianem,
związał mu ręce sznurem i zawiesił go na haku wbitym w ścianę; a potem wyjął
pasek ze spodni i zaczął bić, i bił tak długo, aż sam też zaczął krzyczeć, i
tak darli się obaj jak opętani”. Adrian zostaje przyłapany na niewielkiej
kradzieży. Decyzja zapadła. Chłopiec jest skierowany za mury zakładu, gdzie
natychmiast przechodzi badania: „Cygański mieszaniec drugiego stopnia. Ojciec:
uchylający się od pracy pijak. Matka: była szwaczka, obecnie pracuje dorywczo.
Z punktu widzenia biologii rasy osoba niepełnowartościowa o histerycznym
usposobieniu”. Czy to powód aby zostać uznanym za chorego psychiczne? Adrian ma
wówczas jedenaście lat.
Mniej więcej w tym
samym czasie do Spiegelgrundu trafia Anna Katschenka. To pielęgniarka
oddziałowa, która cierpi na nawracającą depresję. Adrian Ziegler zostanie jej
podopiecznym. Jednym z setek, które trafiły do kliniki. Oboje stają się
elementami układanki, na szczycie której stoją lekarze. Tacy jak doktor Illing.
Pięć lat później zostanie on powieszony. Teraz jednak kieruje placówką. Jego
zdaniem dzieci z oddziału należy postrzegać jako żyjące wrzody, a ich zabijanie to dezynfekcja. Morduje je jak
szczury. Zaś Anna Katschenka powie po wojnie o sobie, że nie jest i nigdy
nie była złym człowiekiem. Sąd wyceni jej dobroć
na osiem lat więzienia i ciężkie roboty. Personel, rzecz jasna, był
znacznie większy. Chociażby doktorzy Gross i Jekelius. Ci, zdaniem kolegów, sprawiali
bardzo dobre wrażenie. Posiadali wysokie standardy moralne. Przeprowadzali
bardzo dokładne badania służące podjęciu ostatecznej
decyzji. Potem podejmowano leczenie.
Oznaczało ono, że dziecko zostanie zabite. Precyzuje to Katschenka: „Tym
dzieciom, które potrafiły jeść samodzielnie, podawaliśmy leki z jedzeniem.
Najmłodszym, które nie mogły przełykać, ordynowano niewielkie dawki morfiny w kroplówce.
U starszych wykorzystywano luminal”.
W Am
Spiegelgrund dokonywano zabójstw w akcie miłosierdzia. A to znaczyło, że
personel działał zgodnie z prawem. Owo prawo ujawnione miało być dopiero po
wojnie, gdyż „nie było jasności co do tego, jak miałoby ono zostać konkretnie
sformułowane ani jak należałoby zachować się wobec rodzin”. Decyzje zapadały w
berlińskich gabinetach. Specjalne komisje określały kto ma prawo do życia, a
kogo lekarze najpierw pogłaszczą po policzku, z uśmiechem wcisną w ufne usta
cukierek, a potem pielęgniarki podadzą weronal w tabletkach. Jeśli tabletka nie
zadziałała, wówczas wstrzykiwały morfinę. To do lekarza należała decyzja „co
jest zdrowe, a co chore, co godne życia, a co nie”. Z tego miejsca nie dało się
uciec. Ten kto próbował trafiał do ponurego bunkra. Tam dostawał kurację siarką.
„Padł jak długi na podłogę, jego nogi sparaliżował skurcz. (…) Jakby ktoś wbił
w jego nogi zardzewiały bolec, żeby przytwierdzić go do ziemi”. Takie dziecko
nie może potem chodzić dwa tygodnie, ono pełza. Inne dzieci popełniają
samobójstwa. Jak chłopiec, który przebił się nożyczkami i skonał na oczach
kolegów.
Taka ilość
pacjentów i izolacja przed światem dawała nieograniczone możliwości. Mózgi
dzieci można było poddać badaniu. Wpuścić tam strumień powietrza. Wypompować z nich zło podczas
pneumoencefalografii. Mieć ogląd żywej
tkanki nerwowej. Najmłodsze z poddanych torturze dzieci miało dziesięć dni.
Najstarsze czternaście lat. Zanim umarły dostarczyły obfitego materiału do
badań. Potem zamieniły się w preparaty histologiczne. Po wojnie w szpitalnym
prosektorium znaleziono osiemset słojów ze szczątkami tych dzieci. To o nich
mordercy w białych kitlach przez lata pisali artykuły naukowe. Robili kariery
zawodowe. Dożyli sędziwego wieku. Nigdy nie ponieśli należytej kary.
Co z ofiarami Am
Spiegelgrund? Ocalała ich ledwo garstka. Były świadkami wkroczenia wojsk
sowieckich. Widziały gwałty na tych, które zadawały im ból i strach. Niektóre dzieci
skorzystały z okazji i uciekły. „Mówiono o nich duchy – zdawali się nieustannie
wędrować od instytucji do instytucji i nigdy nie miało się pewności co do tego,
po której stronie ogrodzenia się znajdują”. Trafiały do gangów nieletnich,
wałęsały się głodne i zawszawione. Kradły dla dorosłych za talerz zupy. Ginęły
pod kołami pociągów. Umieszczano je znowu za murami, lecz były to już więzienia
poprawcze. Odbywały wyroki w celach zajmowanych przez dezerterów, sabotażystów
i zwykłych przestępców, wykonywały prace ponad siły. Potem śmierć przyszła do
nich od strony rzeki. Młodociani więźniowie dusili się pod pokładami barek. Dzieci
zamknięto w ładowni, gdzie wdychały własne odchody. „(…) pokrywy zamknięto
niczym wieko trumny (…) Snop światła latarki biegał to tu, to tam, aż wreszcie
dosięgnął owego chłopca, którego Adrian wcześniej widział siedzącego w kucki
przy wiadrze na odchody. Między nogami wisiało mu jelito. Stał trzymając je w
dłoni i próbował wcisnąć z powrotem”.
„Człowiek –
władca chciał zrodzić człowieka – niewolnika”, pisze Sandberg. Był blisko.
Adrian Ziegler przeżył piekło wiedeńskiego szpitala Już nigdy jednak nie
odzyskał spokoju. Wędrował od jednego zakładu karnego do drugiego. Założył
rodzinę, lecz był to związek nieudany. Czy właściwie mógł być inny? W pewnej
chwili, w latach siedemdziesiątych, natrafił w jednym z zakładów karnych na
swojego prześladowcę, który teraz pełnił funkcję lekarza biegłego. Wielkie wrażenie
robi zapis ich rozmowy. Doktor Gross w zamian za milczenie obiecuje
wstawiennictwo w sądzie. W rzeczywistości robi coś odwrotnego. Wystawia
ekspertyzę, która zamyka Zieglera na kolejnych sześć lat. Potem kolejnych
dziesięć. Zabija Adriana po raz kolejny. Wszystkie dzieci z Am Spiegelgrund są
ofiarami tego szpitala przez całe życie. Kiedyś zostały uznane za wybrańców. W
książce szwedzkiego pisarza to słowo nabiera zupełnie innego znaczenia. Warto
przeczytać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz