On wrócił, a ja
poszedłem go zobaczyć. Mowa o niezwykłym powrocie jednego z największych
zbrodniarzy w dziejach ludzkości, czyli o Adolfie Hitlerze. Na szczęście jest
to powrót fikcyjny, teatralny, którego pierwowzorem była debiutancka powieść
niemieckiego autora Timura Vermesa właśnie pod takim tytułem - „On wrócił”. W
Niemczech książka miała premierę w roku 2012. Szybko została przetłumaczona na
język polski, a teraz jej adaptacja trafiła na deski olsztyńskiego Teatru im. Stefana
Jaracza. Reżyserii spektaklu podjął się związany ze scenami teatralnymi
Wałbrzycha i Szczecina Piotr Ratajczak. Zagrali aktorzy zatrudnieni w
olsztyńskim teatrze.
Rzecz rozgrywa
się współcześnie na berlińskich ulicach, w tureckiej pralni, z czasem przenosi
do telewizyjnych studiów, gabinetów partyjnych centrali, parafialnych salek, wreszcie
do nowo utworzonego biura Führera. W postać tę wcieliła się Milena Gauer, znana
widzom chociażby ze świetnego monodramu opartego na tekście noblistki Elfriede
Jelinek pt. „Jackie”, gdzie zagrała Jacqueline Kennedy. Pomysł, aby to kobieta
odtworzyła rolę tyrana, ma swoje uzasadnienie. Jak wiadomo, w Niemczech za
czasów Hitlera kobiety nie były li tylko matkami, żonami, gospodyniami domowymi,
które można by uznać za biernych świadków wydarzeń. Wręcz przeciwnie. Z każdym
rokiem przybywa dowodów na ich zbrodniczą działalność. To nie były niewinne
ofiary, lecz bardzo często pomocnice SS, nadzorczynie więźniarek w obozach
koncentracyjnych, lekarki eksperymentujące na pacjentach, pielęgniarki
zaangażowane w dziecięcą eutanazję. Kobiety zabijały jak mężczyźni. Zło nie ma
płci.
Jaki jest Hitler
Gauer? Taki jakim przedstawiają go podręczniki do historii? W żadnym wypadku.
To człowiek, który nie popełnił samobójstwa, przeżył i z jakiegoś niewiadomego
powodu przespał czas powojenny, a teraz w błyskawicznym tempie nadrabia
zaległości. Odkrywa nowe media, poznaje ich mechanizmy, ludzi stojących na
szczycie owych, uczy się poruszać w konsumpcyjnym raju. Dostrzega jego absurdy,
niekonsekwencje i wyrwy w systemie. Brany za genialnego naśladowcę zbrodniarza,
może pozwolić sobie na bardzo wiele. W kraju, gdzie ofiarom stworzonego przez
niego morderczego systemu stawia się pomniki, a używanie nazistowskich symboli
jest karane więzieniem, on może liczyć na całkowitą bezkarność. Dlaczego? Bo jest
przecież tylko nieszkodliwą prowokacją paradującą w mundurze ze swastyką. To
pajac, sezonowa atrakcja. Jest również sexi, bo zło przecież bywa sexi. Zawsze się
dobrze sprzedaje. Tymczasem Hitler podbija ogólnokrajowe media, staje się
tematem rozmów w domach i w poważnych debatach, gdzie jajogłowi widzą w nim
tego, który pokazuje jak doskonałe są demokratyczne standardy. Gdzież bowiem
indziej pozwolono by na podobne gesty? Hitler to symbol trwałości państwa, jego
zdrowych fundamentów. Każdy normalny człowiek wie, kim był prawdziwy Führer.
Zakładanie, że postępowy świat promuje mordercę milionów to niedorzeczność. To
absurd! Lecz ten, który powrócił, z czasem przestaje być sympatycznym gościem
telewizji śniadaniowej. To już nie jest zagubiony ekscentryk, który zagląda za
monitor komputera w poszukiwaniu ukrytego mechanizmu poruszającego kursor
bezprzewodowej myszy.
On zaczyna na
nowo odtwarzać wymyślony kiedyś zbrodniczy porządek. Konsekwentnie, krok po
kroku, z rozmysłem, systemowo, dostosowuje go do współczesnych realiów.
Równocześnie przez cały czas skrycie tworzy w notesie listę swoich wrogów. Przyjdzie
czas na rozprawę z nimi. Teraz liczy się co innego. Rzecz jasna w kontaktach z
ludźmi jest odbierany jako tzw. swój chłop. Fascynuje, przyciąga, pojawia się
na wieczorach autorskich, gdzie wyczekują go wielbiciele, rozdaje autografy.
Jego popularność stale rośnie. Gauer doskonale radzi sobie z tym zadaniem. Jej
Hitler z zakłopotanego dziwaka w tureckiej pralni przeistacza się w wodza,
który rozstawia po kątach dziennikarzy, wdziera się z kamerą do siedziby
neofaszystów, czym wzbudza popłoch. Świetny jest pomysł aby to właśnie
narodowcy dopadli go w ciemnej ulicy i dotkliwie pobili (sic!). To w tej scenie
pada jakże niepokojące pytanie: Czy powinniśmy mu pomóc? I nie jest to pytanie
retoryczne. Wszak ta historia coraz bardziej się napędza. Spełnia kryteria współczesnego
show. Rośnie jej oglądalność. Widz podąża za Hitlerem ciekaw, do czego jeszcze
będzie zdolny. Teraz to czysto teatralna ciekawość podsycana przez wyobraźnię
reżysera. Wówczas ciekawość stała się swoistą religią, walką z ludzkością w
imię mitycznego Lebensraum. Czy powinniśmy Hitlerowi pomóc, przecież to jeden z
nas, to przecież człowiek? To pytanie o naszą kondycję etyczną, filozoficzny
dylemat. W jakim świetle stawiamy siebie nie udzielając pomocy rannemu? Nie
uczynił nic złego. On tylko głosi swoje poglądy. Przecież pozwalając mu na to
pokazujemy swoją wyższość. My to ci prawi, dobrzy, a dobro zawsze zwycięża.
Koniec i kropka. Tylko czy aby na pewno?
„On wrócił” jest
ostrzeżeniem przed pokusą zawłaszczenia państwa. Wyraźnym sygnałem, który można
odebrać w sposób następujący. Świat demokratycznych wartości stworzony na
gruzach nazizmu, komunizmu i wszelkich dyktatur nie jest dany raz na zawsze.
Należy stale być czujnym. Mam wrażenie, że przesłanie płynące z tego spektaklu
wcale nie jest adresowane do środowisk narodowych, bo one mają swoją mocno
utrwaloną wizję państwa i jednostki. Negują otwarcie obecny porządek. Wypatrują
kogoś na miarę tyrana, który zniszczy obecny ład. Zdaje się, że powinni owo
przesłanie szczególnie wziąć sobie do serca ci, którzy z rozbawieniem i niepojętą
wyrozumiałością odnoszą się do neonazistowskich zachowań. Słabo bądź wcale nie
reagują na agresywne działania tych, którzy karmią się lękami, ksenofobią,
rasizmem, nietolerancją i nienawiścią do wszystkiego, co inne. Nie dążą do ich
marginalizacji, mizdrzą się do nich w mglistej nadziei na polityczny interes. Historia
pokazała, że takie postępowanie przynosi tylko skutek odwrotny.
To nie jest zabawna
opowieść z gatunku fantasy, w której widz ma pewność, że wszystko jest
wyłącznie umowne. Na Scenie Margines czuje się podskórny niepokój, znajdując odniesienia do naszej rzeczywistości. To znakomicie skonstruowana i
zagrana (brawa dla całego zespołu aktorskiego!) sztuka – przestroga, aby tytułowy
on nigdy nie wrócił. Bo przecież wielu mu podobnych czeka z utęsknieniem na
przejęcie naszego świata, odebranie nam wolności i zniszczenie wiary w drugiego
człowieka. Oczywiście, gorąco namawiam Państwa do odwiedzenia olsztyńskiego
teatru.
Timur Vermes –
„On wrócił”, reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak, adaptacja:
Maria Marcinkiewicz-Górna, przekład: Eliza Borg, scenografia: Matylda Kotlińska,
obsada: Milena Gauer, Marzena Bergmann, Jarosław Borodziuk, Grzegorz Gromek,
Radosław Hebal, Paweł Parczewski, premiera 06.02.2016 Scena Margines, Teatr im.
Stefana Jaracza w Olsztynie.
Zdjęcia z strony Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie.
Zastanawiam się co autor rozumie pod słowem wolność ? I kim są ci wielu podobni Hitlerowi ,którzy czekają na przejęcie naszego świata.Ja myślę ,że on już jest przejęty tylko my nie zdajemy sobie sprawy z tego , i broń Boże nie myślę tutaj o realiach Polski w odniesieniu do nowego rządu czy partii PiS chociaż niektórzy chętnie im przypisuja to co najgorsze.
OdpowiedzUsuń