niedziela, 7 lutego 2016

Timur Vermes – „On wrócił”

On wrócił, a ja poszedłem go zobaczyć. Mowa o niezwykłym powrocie jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości, czyli o Adolfie Hitlerze. Na szczęście jest to powrót fikcyjny, teatralny, którego pierwowzorem była debiutancka powieść niemieckiego autora Timura Vermesa właśnie pod takim tytułem - „On wrócił”. W Niemczech książka miała premierę w roku 2012. Szybko została przetłumaczona na język polski, a teraz jej adaptacja trafiła na deski olsztyńskiego Teatru im. Stefana Jaracza. Reżyserii spektaklu podjął się związany ze scenami teatralnymi Wałbrzycha i Szczecina Piotr Ratajczak. Zagrali aktorzy zatrudnieni w olsztyńskim teatrze.
Rzecz rozgrywa się współcześnie na berlińskich ulicach, w tureckiej pralni, z czasem przenosi do telewizyjnych studiów, gabinetów partyjnych centrali, parafialnych salek, wreszcie do nowo utworzonego biura Führera. W postać tę wcieliła się Milena Gauer, znana widzom chociażby ze świetnego monodramu opartego na tekście noblistki Elfriede Jelinek pt. „Jackie”, gdzie zagrała Jacqueline Kennedy. Pomysł, aby to kobieta odtworzyła rolę tyrana, ma swoje uzasadnienie. Jak wiadomo, w Niemczech za czasów Hitlera kobiety nie były li tylko matkami, żonami, gospodyniami domowymi, które można by uznać za biernych świadków wydarzeń. Wręcz przeciwnie. Z każdym rokiem przybywa dowodów na ich zbrodniczą działalność. To nie były niewinne ofiary, lecz bardzo często pomocnice SS, nadzorczynie więźniarek w obozach koncentracyjnych, lekarki eksperymentujące na pacjentach, pielęgniarki zaangażowane w dziecięcą eutanazję. Kobiety zabijały jak mężczyźni. Zło nie ma płci.
Jaki jest Hitler Gauer? Taki jakim przedstawiają go podręczniki do historii? W żadnym wypadku. To człowiek, który nie popełnił samobójstwa, przeżył i z jakiegoś niewiadomego powodu przespał czas powojenny, a teraz w błyskawicznym tempie nadrabia zaległości. Odkrywa nowe media, poznaje ich mechanizmy, ludzi stojących na szczycie owych, uczy się poruszać w konsumpcyjnym raju. Dostrzega jego absurdy, niekonsekwencje i wyrwy w systemie. Brany za genialnego naśladowcę zbrodniarza, może pozwolić sobie na bardzo wiele. W kraju, gdzie ofiarom stworzonego przez niego morderczego systemu stawia się pomniki, a używanie nazistowskich symboli jest karane więzieniem, on może liczyć na całkowitą bezkarność. Dlaczego? Bo jest przecież tylko nieszkodliwą prowokacją paradującą w mundurze ze swastyką. To pajac, sezonowa atrakcja. Jest również sexi, bo zło przecież bywa sexi. Zawsze się dobrze sprzedaje. Tymczasem Hitler podbija ogólnokrajowe media, staje się tematem rozmów w domach i w poważnych debatach, gdzie jajogłowi widzą w nim tego, który pokazuje jak doskonałe są demokratyczne standardy. Gdzież bowiem indziej pozwolono by na podobne gesty? Hitler to symbol trwałości państwa, jego zdrowych fundamentów. Każdy normalny człowiek wie, kim był prawdziwy Führer. Zakładanie, że postępowy świat promuje mordercę milionów to niedorzeczność. To absurd! Lecz ten, który powrócił, z czasem przestaje być sympatycznym gościem telewizji śniadaniowej. To już nie jest zagubiony ekscentryk, który zagląda za monitor komputera w poszukiwaniu ukrytego mechanizmu poruszającego kursor bezprzewodowej myszy.
On zaczyna na nowo odtwarzać wymyślony kiedyś zbrodniczy porządek. Konsekwentnie, krok po kroku, z rozmysłem, systemowo, dostosowuje go do współczesnych realiów. Równocześnie przez cały czas skrycie tworzy w notesie listę swoich wrogów. Przyjdzie czas na rozprawę z nimi. Teraz liczy się co innego. Rzecz jasna w kontaktach z ludźmi jest odbierany jako tzw. swój chłop. Fascynuje, przyciąga, pojawia się na wieczorach autorskich, gdzie wyczekują go wielbiciele, rozdaje autografy. Jego popularność stale rośnie. Gauer doskonale radzi sobie z tym zadaniem. Jej Hitler z zakłopotanego dziwaka w tureckiej pralni przeistacza się w wodza, który rozstawia po kątach dziennikarzy, wdziera się z kamerą do siedziby neofaszystów, czym wzbudza popłoch. Świetny jest pomysł aby to właśnie narodowcy dopadli go w ciemnej ulicy i dotkliwie pobili (sic!). To w tej scenie pada jakże niepokojące pytanie: Czy powinniśmy mu pomóc? I nie jest to pytanie retoryczne. Wszak ta historia coraz bardziej się napędza. Spełnia kryteria współczesnego show. Rośnie jej oglądalność. Widz podąża za Hitlerem ciekaw, do czego jeszcze będzie zdolny. Teraz to czysto teatralna ciekawość podsycana przez wyobraźnię reżysera. Wówczas ciekawość stała się swoistą religią, walką z ludzkością w imię mitycznego Lebensraum. Czy powinniśmy Hitlerowi pomóc, przecież to jeden z nas, to przecież człowiek? To pytanie o naszą kondycję etyczną, filozoficzny dylemat. W jakim świetle stawiamy siebie nie udzielając pomocy rannemu? Nie uczynił nic złego. On tylko głosi swoje poglądy. Przecież pozwalając mu na to pokazujemy swoją wyższość. My to ci prawi, dobrzy, a dobro zawsze zwycięża. Koniec i kropka. Tylko czy aby na pewno?
„On wrócił” jest ostrzeżeniem przed pokusą zawłaszczenia państwa. Wyraźnym sygnałem, który można odebrać w sposób następujący. Świat demokratycznych wartości stworzony na gruzach nazizmu, komunizmu i wszelkich dyktatur nie jest dany raz na zawsze. Należy stale być czujnym. Mam wrażenie, że przesłanie płynące z tego spektaklu wcale nie jest adresowane do środowisk narodowych, bo one mają swoją mocno utrwaloną wizję państwa i jednostki. Negują otwarcie obecny porządek. Wypatrują kogoś na miarę tyrana, który zniszczy obecny ład. Zdaje się, że powinni owo przesłanie szczególnie wziąć sobie do serca ci, którzy z rozbawieniem i niepojętą wyrozumiałością odnoszą się do neonazistowskich zachowań. Słabo bądź wcale nie reagują na agresywne działania tych, którzy karmią się lękami, ksenofobią, rasizmem, nietolerancją i nienawiścią do wszystkiego, co inne. Nie dążą do ich marginalizacji, mizdrzą się do nich w mglistej nadziei na polityczny interes. Historia pokazała, że takie postępowanie przynosi tylko skutek odwrotny.
To nie jest zabawna opowieść z gatunku fantasy, w której widz ma pewność, że wszystko jest wyłącznie umowne. Na Scenie Margines czuje się podskórny niepokój, znajdując odniesienia do naszej rzeczywistości. To znakomicie skonstruowana i zagrana (brawa dla całego zespołu aktorskiego!) sztuka – przestroga, aby tytułowy on nigdy nie wrócił. Bo przecież wielu mu podobnych czeka z utęsknieniem na przejęcie naszego świata, odebranie nam wolności i zniszczenie wiary w drugiego człowieka. Oczywiście, gorąco namawiam Państwa do odwiedzenia olsztyńskiego teatru.

Timur Vermes – „On wrócił”, reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak, adaptacja: Maria Marcinkiewicz-Górna, przekład: Eliza Borg, scenografia: Matylda Kotlińska, obsada: Milena Gauer, Marzena Bergmann, Jarosław Borodziuk, Grzegorz Gromek, Radosław Hebal, Paweł Parczewski, premiera 06.02.2016 Scena Margines, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie.
Zdjęcia z strony Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie.

1 komentarz:

  1. Zastanawiam się co autor rozumie pod słowem wolność ? I kim są ci wielu podobni Hitlerowi ,którzy czekają na przejęcie naszego świata.Ja myślę ,że on już jest przejęty tylko my nie zdajemy sobie sprawy z tego , i broń Boże nie myślę tutaj o realiach Polski w odniesieniu do nowego rządu czy partii PiS chociaż niektórzy chętnie im przypisuja to co najgorsze.

    OdpowiedzUsuń