niedziela, 2 października 2016

„Sztukmistrz z m. Lublina” – po premierze


To ożywione obrazy Maurycego Gottlieba, pomyślałem, patrząc na główną scenę w olsztyńskim Teatrze im. S. Jaracza. Jakby przedwcześnie zmarły uczeń Matejki ukrył gdzieś szkice do scenografii, która miała zostać użyta przy tworzeniu tego spektaklu. Noblista Isaac Bashevis Singer opublikował swoje słynne dzieło w roku 1960. Genialny Gottlieb zmarł mając zaledwie 23 lata, ponad osiemdziesiąt lat wcześniej. Stworzenia scenografii olsztyńskiej inscenizacji podjął się Bogusław Cichocki. Spektakl wyreżyserował Janusz Kijowski. Warto wiedzieć, że spółka Cichocki-Kijowski ma już na koncie wspólne projekty. Należy do nich chociażby „Msza za miasto Arras” na podstawie tekstu Andrzeja Szczypiorskiego. „Sztukmistrz z m. Lublina” to zresztą projekt niezwykły, w którym wykorzystano muzykę autorstwa Zygmunta Koniecznego (któż nie zna jego „Grande Valse Brillante” w wykonaniu Ewy Demarczyk), zaś libretto to dzieło duetu Michał Komar i Jan Szurmiej. Pierwszy z nich to m.in. twórca scenariusza do „Szpitala przemienienia” na podstawie powieści Stanisława Lema, drugi reżyserował już „Sztukmistrza z Lublina” ponad dekadę wcześniej. Jeśli dodać do tego, że w spektaklu wykorzystano teksty piosenek Agnieszki Osieckiej, jasnym się staje, że przy olsztyńskiej adaptacji pracowali twórcy wybitni. Czy taki gwiazdorski zestaw nazwisk gwarantuje sukces artystyczny?
Janusz Kijowski stworzył spektakl bardzo mroczny. Główny bohater, tytułowy sztukmistrz Jasza Mazur, którego zagrał Piotr Borowski, to postać zdecydowanie wykraczająca poza stereotyp ulicznego kuglarza, z wiecznym uśmiechem na ustach. To nie jest typ współczesnego Davida Copperfielda, który wdzięczy się do swojej publiczności. Lubelski iluzjonista widzi w tym, co robi, coś więcej niż tylko efektowną rozrywkę dla mas. Mówi: „to sztuka, nie sztuczki”. Łatwość, z jaką odgrywa swoje efektowne spektakle, przenosi się w sferę prywatną. Mazur otacza się kobietami, które pragną związać z nim swój los. Jest to jednak niemożliwe. Miałem wrażenie, że bohater grany przez Borowskiego cierpi na chorobę, którą na poczekaniu określiłem „wydrążeniem”. Przez Jaszę przechodzą namiętności, emocje, uczucia, lecz nie są w stanie wypełnić jego duszy. Jakby to, co robi, miało, niczym jego sztuka, przynieść radość innym, nigdy zaś jemu samemu. Sztukmistrz to postać tragiczna przez swoje niespełnienie. Nie mogą tego zmienić kolejne podboje, popularność czy pieniądze. Te ostatnie zresztą nigdy się go nie trzymają. By je zdobyć, decyduje się na kradzież. Prezentując swoją sztukę, Mazur potrafił w kilka sekund otworzyć skomplikowany zamek, czym wprowadzał w stan euforii zgromadzonych widzów. Kiedy z artysty ma zamienić się w pospolitego włamywacza, popełnia szkolny błąd. Jasza jest twórcą. Artysta powinien zajmować się wyłącznie sztuką. To z jednej strony dar, z drugiej zaś przekleństwo. Czy sztukmistrz jest człowiekiem przeklętym?
Jasza Mazur chadza własnymi drogami. Singer był synem chasydzkiego rabina. Znaczy to tyle, że życie jego bohatera jest nierozerwalnie związane z religią i obrzędowością. Każdego dnia obserwuje pobratymców składających pokłony Stwórcy. Słyszy wymawiane niczym mantra modły, przykazania, psalmy. (brawo za świetną muzykę „na żywo” w wykonaniu Marii i Marcina Rumińskich). Mazur wierzy w rozumowe objaśnienia świata. Wie, że wszystko, co go otacza, stanowi mniej bądź bardziej udane działanie człowieka. W żadnym wypadku nie Boga. Gdyby ten był, ujawniłby swoje istnienie. Jasza zaczyna budowę skrzydeł. Pragnie oderwać się od ziemi, od jej przyziemnych spraw, nikczemności i wszechobecnego zła. Chce polecieć ku niebu. Dlaczego? By zarobić dużo pieniędzy? By udowodnić niedowiarkom, że jest wyjątkowy? A może negując Boga, w skrytości pragnie wyruszyć w przestworza, aby tam go znaleźć?
Bardzo udana inscenizacja. Ze wspaniałą scenografią i transową muzyką, która zostaje na długo. Aktorzy świetnie odrobili lekcję śpiewu. Uznany reżyser opowiedział własną wersję historii o samotnym artyście rozdzieranym ciągłymi wątpliwościami.

Sztukmistrz z m. Lublina, reżyseria: Janusz Kijowski, muzyka: Zygmunt Konieczny, libretto: Michał Komar, Jan Szurmiej, teksty piosenek: Agnieszka Osiecka, premiera: Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie, 1 października 2016, Scena Duża.

[zdjęcia: ze strony Teatru im. S. Jaracza]

1 komentarz:

  1. "Sztukmistrz z miasta Lublina" (reż. Janusz Kijowski)

    Gdzie się podział Jasza Singera? Gdzie ten beztroski i radosny Jasza, dla którego sztuczki stawały się sztuką nie dlatego, że ciągle to powtarzał, lecz dlatego, że takim to czynił. Czemuż Jasza mina twa posępna, twarz smutna; nawet nie melancholijna, tylko jakby przesiąknięta rozpaczą? Bez życia, bez siły (nawet niedzielny ogień z Ciebie nie wyzionął; tyś go raptem wydusił).

    W Tobie nie ma już namiętności, emocji, uczuć. Tyś zjawą, która walczy z Nim. O nie! Ty Go nie negujesz; nie zaprzeczysz Jego istnieniu. Ty ciągle zadajesz pytania. Być może jesteś przez to bliżej... bliżej, niż ci współcześni faryzeusze, ale... czy słyszysz dźwięk szóstego... czy widzisz łzy Estery; czy nie śni się Tobie uśmiech Magdaleny?

    Właśnie takiego Jaszę dziś nam podać trzeba. On nie potrafi już nawet cieszyć się swymi sztuczkami. Jest zdolny – uświadamia sobie, że potrafi czynić sztukę, lecz wszystko to jest niczym (marnością nad marnościami). Współczesny Jasza nie czerpie radości jakiejkolwiek. Widzimy jego nieobecność już na samym wstępie. Sztukmistrz XXI wieku nie ma żadnych uczuć, a emocje są tak płytkie, tak instynktowne, jak próba zbałamucenia Halinki. Im więcej podbojów, tym głębsza degradacja i osobowa dezintegracja. Dziś nie idzie o zdradę żony, o Zewtel, czy Emilię, której postać nie miała u Kijowskiego właściwie żadnego znaczenia. Dzisiaj słusznie wyeksponowano relację z Magdaleną i niemal szatański plan dobrania się do Halinki. Współcześni sztukmistrzowie nie są już zdolni nawiązać choćby nieco głębszej relacji (na poziomie intelektualnym), jak Jasza i Emilia u Singera. Szukają zdecydowanie prostszych środków, łatwych zdobyczy – posługując się li tylko tanimi sztuczkami. Nie, to nie jest już sztuka, to kuglarstwo! Dziś Jasza to wieczny chłopiec, noszący czerwone trampki i udający intelektualistę, który takimi środkami z łatwością uwiedzie Madzię i Halinkę,i który z łatwością da się uwieść takiej kobiecie jak Zewtel; ale któremu nie będzie dane wejść w szczerą i głęboką relację z jakąkolwiek kobietą. Jego znak rozpoznawczy to tzw. fame; to na zewnątrz szelmowski uśmiech, niczym nieograniczona wolność; zaś w środku: bezgraniczne zniewolenie.

    Emilio! Uciekaj! Magdaleno! Uciekaj! Halinko! Niech Cię ktoś wyrwie z jego rąk. Zewtel! Po prostu odejdź! Jego droga, to droga do Szeolu. Nie wchodźcie z nim tam. Pozwólcie mu iść samemu. W tej drodze nie będzie sam, gdyż nawet tam On mu będzie towarzyszył; będzie przy nim nawet na tej ścieżce, która nie jest życiem... a to Życie będzie obok niego; nie odejdzie, tak jak nie odejdzie miłość...

    ... Czy można było przeżyć coś bardziej wzniosłego od pieśni Estery... nagle poczułem, że oczy Katarzyny utkwiły w moich; że patrzy tylko na mnie; że śpiewała tylko dla mnie, że ból Estery przeniknął mnie w zupełności. Śpiew ten była tak śliczny i tak współgrał z dramatem, że łzy napłynęły mi do oczu.

    Chcesz zobaczyć odcień miłości – przyjdź i posłuchaj śpiewu Estery. Przyjdź i ty dziewczę, by zobaczyć, że kochać on ciebie nie będzie potrafił; że lecząc jego smutki oddasz wszystko to, co w tobie najcenniejsze, i możesz to utracić na zawsze. Przyjdźcie i wy chłopięta; przyjdźcie w czerwonych trampkach, z iście szelmowskim uśmiechem na twarzy; flirtujcie z pięknymi dziewczynami, grającymi rolę szatniarzy. Przyjdźcie ze swymi damami, oglądając się
    w foyer za innymi kobietami...

    Jeśli jednak poprzestałbym na tym, to nie zobaczysz wszystkiego, bo wokół tego jest coś więcej. Jest Ktoś jeszcze; jeszcze ważniejszy niż wszystko inne. Czy potrafisz choćby zadać pytanie? Ty, dziewczyno roztrzepana; ty, dziewczę zakochana; ty, chłopcze trampkarzu... myślisz o Nim – myślisz jak Jasza Mazur?

    (-) Konrad Czyński

    OdpowiedzUsuń