poniedziałek, 22 lutego 2016

James McBride – „Ptak dobrego Boga”

Czy pamiętacie Państwo powieść Cormaca McCarthy’ego „Krwawy Południk”? Ten napisany z niezwykłym rozmachem mroczny western miał podtytuł „Wieczorna łuna na Zachodzie”. Krytycy pisali o „odysei rodem z koszmaru” czy „połączeniu Piekła Dantego, Iliady i Moby Dicka”. No to wyobraźcie sobie teraz powieść, która jest odwrotnością tego obrazu. Szalonym rewersem, gdzie losy bohaterów żyjących w stanie Kansas są opisane z perspektywy dziecka. Ta książka nosi tytuł „Ptak dobrego Boga”, zaś jej autorem jest James McBride.

Powieściowy czas akcji jest podobny. XIX-wieczna Ameryka, w której trwa wędrówka ludów, zaś mieszkańcy są podzieleni na tych, którzy są za utrzymaniem niewolnictwa, i na pragnących zniesienia tego haniebnego procederu abolicjonistów. Pomysł McBride’a jest prosty. Henry Shackleford to młodociany niewolnik. To on jest narratorem. Na nieco ponad czterystu stronach snuje swoją opowieść. Na wstępie książki dowiadujemy się, że jego historię spisał niejaki Charles D. Higgins. Współcześni poznali ją za sprawą pożaru kościoła, gdzie w zgliszczach odnaleziono zapiski tego historyka-amatora. Zarówno Higgins, jak i Shackleford, odeszli z tego świata. Ten drugi dożył stu jedenastu lat. To co zostało, czyli nadpalone notesy, jest tak szalone i niezwykłe, że zdaje się być jedną wielką bajką. I właśnie na tym opiera się siła tej kapitalnej książki. Na bujdzie, która rozśmiesza do łez. Na łgarstwie, które chce się czytać. Na zmyśleniu wciągającym coraz bardziej. Na języku (świetne tłumaczenie Macieja Świerkockiego), jego plastyczności, fantastycznym poczuciu humoru i wyobraźni bez granic.

„(…) niewolnictwo nie jest takie straszne, jak jesteś jego czenściom i żeś do niego przywykł. Żarcie masz za darmo, dach nad głowom tyż, a o wszystko kłopocze sie za ciebie któś inszy”. Myśl tę wypowiada mały Henry. Został członkiem bandy niejakiego Johna Browna zwanego Starcem. To on i jego synowie – Strzelcy z Pottawatomie przybyli ze wschodu, aby uwalniać Murzynów. Szalony Starzec widzi w Henrym swój talizman. Nazwie go Cybulkom. Odtąd chłopiec będzie Henriettą. Przebrany w sukienkę i czepek pogodzi się z nową rolą. Wyrazi to w następujący sposób: „(…) gra szła o mojom dupe, która co prawda jest mała, ale osłaniam jom i lubie”. Czy taka mistyfikacja mogła się udać? Czemu nie. Czarnoskóry przebieraniec wyjaśnia to tak: „Kolorowi zawsze byli lepsi we łganiu, bo ciengiem przemyśliwali na wszystkie strony, jak tu żyć, coby nie rzucać sie w oczy, i bardzo sie starali mówić takie kłamstwa, jakie biali chcieli słyszeć. W większości przypadków biały to idiota”.

Armia bogobojnego Starca włóczy się po „zielonej bożej ziemi”, od miasteczka do miasteczka. Obraz wyzwolicieli jest daleki od tego, jaki wykreowały kino i literatura. To „brzydcy biedni ludzie”, zbieranina głodomorów, „wychudzonych jak kościotrupy”. To co zagrabią zwolennikom niewolnictwa zamieniają na żywność. Ich wędrowanie dla nich samych stanowi wielką niewiadomą. Stary Brown często zmienia decyzje. Nieustannie rozmawia z Bogiem. „Ćśś. Słysze wieści od naszego Wielkiego Odkupiciela, któren zatrzymuje dla nas nawet czas”.

Przebieraniec Cybulka usługuje mężczyznom. Przy okazji dzieli się swoimi przemyśleniami. Mówi tak: „Za niewolnika żem nigdy głodny nie chodził, dopiero kiedym sie wyzwolił, to żem wybierał jedzenie ze śmietników. (…) Bycie wolnym było gówno warte”. Proste dziecko ma jasno sprecyzowaną ocenę wydarzeń. „A Murzynów, swojom drogom, nikt sie nie pytał, co o tym wszystkim myślom, ani Indianów, jak sie nad tym zastanowić, bo ich przemyśliwania sie nie liczyli”.

Ludzie Starca Browna nie wykazują szczególnego entuzjazmu. Trudno właściwie jednoznacznie powiedzieć, dlaczego biorą udział w tym przedsięwzięciu. Kiedy ma dojść do kolejnej potyczki, znikają z obozu. „(…) jeden za drugim zaczeli sie wykruszać i wymyślać wymówki. Jeden musiał sie zająć żywinom, drugi jechać na żniwa, trzeci do dzieciaka, co zachorzał, czwarty wracać po broń, i tak dalij”. Lecz legenda krwiożerczej Armii nakręca się coraz bardziej, żyje własnym rytmem. „Tak właśnie było ze Starcem w onych czasach. Jak cóś zmalował, to już pienć minut po śniadaniu rósł wokół tego stek kłamstw”. Przez miejscowych zostaje nazwany diabłem, który smaży mózgi, pożera oczy, a ze skalpów robi abażury do lamp. Mały Henry coraz lepiej odnajduje się w roli dziewczyny. „Ciongnołem z tego pewne korzyści”, przyzna w pewnej chwili. Szalona opowieść McBride’a toczy się dalej. Armia głodomorów „jeździ tu i tam”. Okrada ideologicznych wrogów. Wielka dziejowa zmiana odarta z patosu przybiera groteskową formę. Cybulka wyzna szczerze: „Bano się nas, chociaż prawde mówionc, Strzelcy Pottawatomie byli ino bandom głodnych chłopaków, co snuli wielkie myśli, latajonc w poszukiwaniu gotowanej kaszy i kwaśnego chleba, coby sie napchać”.

W Stanach Zjednoczonych „Ptak dobrego Boga” otrzymał National Book Award 2013. Powieść była szeroko komentowana. Nie ulega wątpliwości, że było to zamieszanie jak najbardziej uzasadnione. Świetna książka. Od dzisiaj zostaję wielkim fanem twórczości Jamesa McBride’a!

1 komentarz:

  1. Ja za kilka dni planuję lekturę książki i już się na nią cieszę.
    A McCarthy'yego uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń