Dariusz Jaroń, Interia: W swojej
najnowszej powieści po raz kolejny pochyla się Pan nad złem tkwiącym w
człowieku, tym razem bazując na akcji T-4. Do jakich wniosków doprowadziły Pana
poszukiwania istoty zła?
Tomasz Białkowski: W swoich poprzednich książkach
przyglądałem się złu w mikroskali, czyli złu zagnieżdżonemu w obrębie rodziny,
kręgu znajomych czy w małych, małomiasteczkowych społecznościach. W przypadku
najnowszej powieści jest to próba sportretowania całego systemu zła, jakim były
rządy nazistów. Akcja gazowania, trucia, głodzenia i rozstrzeliwania ludzi
uznanych przez państwo za zbędny balast to tego zła rdzeń. Chodziło o
zamordowanie bezbronnych ludzi.
- Tutaj nie można było powiedzieć: „Ci ludzie zagrażają państwu, prowadzimy
z nimi wojnę”. Wymyślono więc, że diabelski plan zostanie przeprowadzony w
tajemnicy. Zarówno przed chorymi, jak i rodzinami tych ludzi. Używano
określenia „eutanazja”. Opakowano zatem śmierć w zwrot, który oznacza litościwą
pomoc w odchodzeniu ze świata żywych. Rzecz w tym, że ci ludzie żyć chcieli,
często ich wina polegała na urodzeniu się w niewłaściwym środowisku, w biedzie.
- Wnioski są następujące. Zło zawsze uderza w jednostkę. Zło w wersji
totalnej, jakim była E-Aktion, zniszczyło konkretnych ludzi. Ciała dzieci,
znalezione w słojach w wiedeńskim szpitalu Steinhof, czy bezimienne ofiary
wykopane w olsztyńskim Kortau to jednostkowe dramaty. Umierania nie da się
podzielić z drugim człowiekiem, nawet jeśli trzymamy go w objęciach.
Cały wywiad możecie Państwo przeczytać na stronie
Interia.pl, tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz