„Publiczne egzekucje w Gdańsku – straszny odpowiednik
reality show”. Taki tytuł nosi rozmowa, którą przeprowadził ze mną dziennikarz
portalu Interia.pl Dariusz Jaroń. Wywiad rozpoczyna pytanie:
- W
posłowiu pisze Pan o tym, że zainteresował się egzekucjami obozowych oprawców
na widok zdjęcia wisielców zamieszczonego na stronie internetowej. Dlaczego
uznał Pan, że to dobry temat na powieść?
- „Powróz” rozpoczyna się
opisem egzekucji jedenaściorga zbrodniarzy z obozu zagłady KL Stutthof. Na
zdjęciu widać chłopca siedzącego na ramionach dorosłego mężczyzny. Nie mogłem
zrozumieć, co to dziecko robi w tym miejscu. Potem pojawiły się kolejne
pytania. Dlaczego egzekucja ma publiczny charakter? Skąd te dziesiątki tysięcy
gapiów? Okazało się, że wieszanie na gdańskiej Biskupiej Górce, prócz ilości
zgromadzonych ludzi, było szczególne z kilku innych powodów. 4 lipca 1946 roku
w Gdańsku odbył się wstrząsający spektakl. Jeden z trzech w powojennej Polsce.
Profesor Zbigniew Mikołejko w książce „We władzy wisielca. [2] Ciemne moce,
okrutne liturgie” pisze, że przywołane egzekucje „łączyły w sobie ludową
potrzebę zemsty, archaiczne wierzenia i, być może, jakiś straszny odpowiednik
dzisiejszego reality show”. Skupiłem
się na wspomnianym dziecku. Zastanawiało mnie, jak ktoś, kto uczestniczył w tym
ponurym spektaklu, bo to był spektakl z poprzebieranymi w pasiaki katami, z
ryczącymi silnikami ciężarówek, na których umieszczono skazańców, może
funkcjonować później. Przecież to musiało się odbić na dziecięcej psychice.
Tekst
uzupełniają zdjęcia z egzekucji. Cały wywiad można przeczytać tutaj: http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-publiczne-egzekucje-w-gdansku-straszny-odpowiednik-reality-s,nId,1542615#commentsZoneList
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz