Pośród pozycji
składających się na pojęcie „statystyka” bloga znajduje się punkt noszący nazwę
„źródła ruchu sieciowego”. Zaglądam w to miejsce regularnie, by zorientować się,
które z informacji zamieszczanych przeze mnie zwróciły szczególną uwagę, a
które przeszły bez echa. Od czasu założenia bloga umieściłem ponad siedemset
wpisów. Ciekawe bywają drogi, którymi docierają w to miejsce internauci.
Przykład z dzisiaj. Natrafiłem na taki oto zapis: „Drzewa kture leczo”. Pijąc
poranną kawę zachodzę w głowę, jakim sposobem autor przebił się przez cybernetyczny
gąszcz i kliknął w to miejsce? Co nim kierowało? Owszem, popełniłem powieść,
której fabuła snuje się wokół tematu drzewa morwowego, lecz nie przypominam
sobie, abym pisał cokolwiek o właściwościach leczniczych morwy białej, chociaż
takowe ona posiada. Zbawiennie wpływa na przykład na nasze czasami obolałe
żołądki i towarzyszącą temu sraczkę. Odrzucam także trop kulinarny. Leczo
występujące w tytułowym zapisie nigdy nie pojawiło się w tym miejscu. Chociażby
dlatego, że blogów kulinarnych jest już całkiem sporo, a Pascala i Okrasy to
już za swojego życia nie przebiję. Pozostaje, o zgrozo!, nieestetyczne słowo „kture”.
Czyżbym ten, było nie było, pospolity zaimek pytający zapisywał notorycznie z
błędem, a przez to znalazł się na samym szczycie wyszukiwarki Google? Nonsens. Wordowski
program zawzięcie podkreśla grubą, czerwoną krechą błędny zapis, domaga się
korekty. Kawa wypita, a sprawa zwrotu „Drzewa kture leczo” pozostaje
nierozwiązana. Jak nie przymierzając kromlech Stonehenge, ufoludki w Roswell,
ostatnie sukcesy polskich piłkarzy, czy wreszcie dymisja, liczącej sobie prawie
tyle lat, co legendarny kamienny krąg, Państwowej Komisji Wyborczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz