Pisząc niedawno
o książkach, które ukazały się w minionym roku pominąłem publikację Marty
Syrwid. Właśnie trafił w moje ręce wydany w 2014 roku „Koktajl z maku”. Co
stanowi ów koktajl? Najkrócej mówiąc teksty grafomańskie. Oczywiście, nie Marty
Syrwid, bo w moim prywatnym rankingu najmłodszego pokolenia rodzimych autorów
jej dokonania pisarskie umieszczam wysoko. Dość przywołać szeroko omawianą powieść
„Zaplecze”, czy „Bogactwo”. Tę ostatnią pozycję podobnie jak „Koktajl z maku”
wydała oficyna Lampa i Iskra Boża. Warszawski wydawca na czwartej stronie okładki
zamieszcza taką oto myśl Autorki: „(…) wszyscy wciąż żyją, niektórzy zostali nawet
dyrektorami szkół, inni przeszli leczenie psychiatryczne i wzięli śluby,
jeszcze inni znów coś opublikowali. Ta barwna grupa nieustannie się rozrasta i
co rusz wypływają na jej powierzchnię kolejne postacie. Tknięta, szczypnięta,
ukłuta – pieni się i wydziela przykry zapach”. Syrwid postanowiła przejrzeć
swoje publikacje z lat minionych i wydać je właśnie w „Koktajlu z maku”. Czytelnicy
miesięcznika „Lampa” mogli je czytać w rubryce pod identycznym tytułem. Zwykle
zaczynam lekturę tegoż pisma właśnie od przedostatniej strony, gdzie „Koktajl”
się znajduje. To dział „o książkach, których nie da się czytać”. Same książki
bywają nazywane „surowcem”. Autorka we wstępie pisze, że motywuje ją
okrucieństwo. Myślę, że również potrzeba dobrej zabawy, bo widać, że pisarka
tworząc błyskotliwe opowieści o tekstach rodzimych grafomanów bawi się
doskonale. Oczywiście, jej „Koktajl” nie jest czymś nowym w literaturze. O
grafomanach pisali: Barańczak, Słonimski, a z młodszych autorów przychodzi mi
na myśl Jacek Dehnel, który stworzył tom „Młodszy księgowy. O książkach,
czytaniu i pisaniu”, z którego zapamiętałem historię pewnej rodziny pisarzy
zamieszkującej moje miasto. Syrwid w pewnej chwili zauważa: „… spodziewałam się
rychłego wyczerpania zasobów. (surowca – przyp. T.B.) Ileż tego w końcu może
być? – myślałam naiwnie. Polskie pastwisko jest jednak żyzne, a płody jego
obfite. W końcu postanowiłam więc dotrzeć do źródeł klęski urodzaju”. Ciekawe
są również losy twórców. Dobry wydaje mi się poniższy przykład: „artystka
napisała sztukę Czarny zamek, z
której nic nie wyszło, więc rozpisała ją na erotyki, z których też nic nie
wyszło. Erotyki te ma teraz zamiar zamienić w powieść”. Warto zwrócić uwagę na
książkę Marty Syrwid chociażby po to żeby dowiedzieć się czym dla twórcy może
być „dwutlenek bólu”, jaką rolę pełni „kałomocz”. Są w tej książce: poeci,
filozofowie, pisarze, felietoniści, twórcy dzieł historycznych, mitów, eposów, fraszek.
Ich działania dobrze obrazuje dwuwiersz pewnego szczecińskiego autora średniego
pokolenia:
„Chciałbym przelać to, co myślę,
na papieru stronie
By zrozumieć mogło wielu i
przekazać żonie”.
No właśnie.
Polecam i znikam w szczelinie nicości.
Super, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń