piątek, 13 października 2017

„Małe historie rodzinne” – wywiad dla Interia.pl

Dariusz Jaroń: Rodzina – jak sam pan podkreśla – jest żelaznym motywem w pańskiej twórczości. Dlaczego stawia ją pan jako punkt wyjścia do opowiadania o rzeczach ważnych?
Tomasz Białkowski: Jako ludzie dorośli chcemy zaznaczyć naszą indywidualność. To naturalny proces, bo wymusza go na nas rywalizacja w grupie, czy to szkolnej, zawodowej, towarzyskiej czy każdej innej. Walczymy o lepsze stopnie na świadectwie, podwyżki w firmie, chcemy wyróżniać się w swoim środowisku. Mieć więcej niż inni, lepiej wyglądać, wystawniej mieszkać. Owszem, bywają odstępstwa od tej zasady, lecz zwykle tak to wygląda. Ale zanim ten proces nie zostanie w nas uruchomiony, przebywamy wśród osób, które tworzą naszą rodzinę.
I które nas kształtują, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu…
- To przecież tam wytwarzają się późniejsze mechanizmy, tworzy system wartości, budowane są rodzinne mity. Co ciekawe nasze dorosłe działania kończą się zwykle w ten sam sposób, to my zakładamy własne stado, w którym powielamy znany nam z dzieciństwa schemat. Mnie interesują w tym wszystkim kwestie samotności w grupie, obumieranie rodziny, jej atrofia.
- Przyglądam się katastrofie dzieciństwa, czasami szaleństwu albo tworzę modele rodzin, o których byśmy powiedzieli, że są własną karykaturą. Jeśli spróbowalibyśmy opisać przeciętną rodzinę, okazałoby się, że właściwie żadna nie obywa się bez chwil pięknych – te często są elementem założycielskim prywatnej historii, ale i trudnych, czasami dramatycznych, wreszcie bywa, że i złych. Interesuje mnie w rodzinie moment przejścia – kiedy to, co wymarzone i szczęśliwe, przeradza się w koszmar.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz