Z lądu wyspę
widać całkiem dobrze. Aby do niej dotrzeć, należy pokonać kilometrową
odległość. Bonelski, chociaż posiada wszelkie cechy kamuflującego się
alkoholika, jako organizator radzi sobie bardzo dobrze. Widać, że póki co
częste picie nie zniszczyło w znacznym stopniu jego szarych komórek. Wynajął
solidną, szybką łódź, którą obsługuje pięćdziesięcioletni, doświadczony
żeglarz. O tej porze roku łodzie zwykle są ściągane na brzeg w obawie przed
lodem i niszczycielską siłą zimy. Bonelski musiał zadać sobie sporo trudu, żeby
zdobyć łódź. Pieniądze mogły nie wystarczyć. Cóż zatem zaproponował jeszcze?
Mężczyzna nakazuje im wejść pod pokład, do kabiny. Tutaj nie dociera zimne
powietrze, które jest wyjątkowo ostre. Kobieta zakrywa usta szalikiem, zakłada
przyciemniane okulary. Chronią ją przed łzawieniem. Właściciel łodzi zostaje na
pokładzie. Stamtąd kieruje jednostką. Czwórka ludzi płynie w kierunku pokrytej
drzewami wyspy. Są to prawie wyłącznie drzewa liściaste, które o tej porze roku
straciły poszycie. Ponure, łyse gałęzie wyglądają groźnie i przygnębiająco.
Wyspa z każdą minutą rośnie coraz bardziej. Kobieta patrzy na nią z niepokojem,
który pojawia się bez większej przyczyny. Łódź jest bezpieczna, żeglarz
doświadczony, nie ma mgły, a zza chmur przebijają się niezdarnie kontury
słońca. Skąd zatem ten niepokój? To ptaki. Ich czarne stado krążące nad
drzewami. Wydają przy tym jakiś przeraźliwy pisk. Ptaszyska kołują nad wyspą.
Kręcą się w koło niczym gigantyczny wirnik. Z daleka przypominają ruchomą grudę
smoły, którą właśnie roztopiono. Co jakiś czas czarne stado nurkuje między
drzewa, znika między nimi. W tym miejscu musi być jakaś polana. Inaczej ptaki
ginęłyby w zderzeniu z ostrymi konarami drzew. Czy to jakiś ptasi rytuał? To
możliwe. Niezaludniona wyspa zapewne stanowi ich dom. Czy są jej jedynymi
mieszkańcami? Dotarcie na wyspę przez wodę dla innych zwierząt jest prawie
niemożliwe. Trudno wyobrazić sobie lisa, czy wilka płynącego setki metrów.
Niechby i nawet latem, kiedy jezioro się nagrzewa. Zima tego roku jest bardzo
łagodna. Lód nie pokrył tafli, po której mogłyby dostać się na wyspę. W tej
chwili kobieta zaczyna nerwowo się uśmiechać. Przychodzi jej bowiem do głowy
myśl o ludziach, którzy ukryci przed światem spędzają tutaj czas. Przemykają
pomiędzy drzewami, są niczym duchy. Czekają na nich żeby zrobić im jakąś
krzywdę. Ta niedorzeczna myśl rozrasta się w jej mózgu coraz bardziej. Kiedy
łódź dopływa do brzegu, kobieta nie potrafi się poruszyć. Wczepia się palcami w
jakaś niklowaną rurkę, trzyma się jej kurczowo.
- Co z panią? Wychodzimy! –
Bonelski patrzy na nią z góry, właśnie wyszedł na mokry pokład.
- Zaraz…
- Czy pani musi zawsze być w
opozycji? Może wreszcie zacznie pani bardziej się angażować!
- Idę…
Kobieta rusza po
kilku stopniach do góry. Wychodzi z kabiny. Przed oczyma ma wyspę w całym jej
ogromie i dzikości. Jeszcze wyżej widzi ptaki. To na nie wskazuje Haman. To w
ich kierunku mają ruszyć. Schodzą z łodzi, na której zostaje tylko jej
właściciel. Kobieta jest przerażona. Obecność tego potężnego mężczyzny mimo
wszystko działała na nią uspokajająco. Teraz została ze starszym panem udającym
młodzieniaszka i jeszcze młodym facetem o manierach starego rozpustnika. Może
zdać się zatem tylko na siebie. Tym bardziej, że, jak przewidywała, Bonelski
sięga do kieszeni po piersiówkę, podaje ją Hamanowi. Piją po głębokim łyku „na
rozgrzewkę”. Ruszają. Bonelski idzie pierwszy, Haman tuż za nim. Kobieta na
końcu. Wąska ścieżka wije się między drzewami, prowadzi w górę. Wyspa ma strome
brzegi. Miejsce, do którego dotarła łódź stanowi wyjątek. Widocznie jest dobrze
znane żeglarzowi. Kobieta wie, że z drugiej strony, wyspa ma dużo łagodniejszą
linię brzegową. To tam kiedyś znajdował się pomost. Dlaczego zatem nie płynęli
od drugiej strony? Odpowiedź przychodzi w następnej chwili.
- Przejdziemy wyspę w
poprzek. – Bonelski prosi o przetłumaczenie słów Hamanowi. – Tam, po drugiej
stronie, będzie czekała na nas łódź.
Wchodzą do lasu.
Drzewa zasłaniają ołowiane chmury zawieszone nisko nad wyspą. Nad wodą wiatr
jest intensywniejszy, czuć go mocnej. Gałęzie pod jego podmuchami wyginają się,
trą jedna o drugą. Powoduje to pełen grozy hałas, jakby jęk ranionych istot,
które zaraz wydobędą korzenie z mokrego gruntu i ruszą wprost do wody.
Wyobraźnia kobiety powołuje do życia kolejne okropieństwa. Idą jedno za drugim.
Zdaje jej się, że kroczą wewnątrz ciemnego tunelu, który runie, przygniecie
ich, błotnista ścieżka rozstąpi się, wciągnie ich mroczna otchłań. Haman ciężko
sapie, to efekt spalania alkoholu. Wielogodzinną euforię wyparło fizyczne
zmęczenie. Prosi Bonelskiego o podanie piersiówki, pije łapczywie. Ptasi jazgot
słychać coraz mocniej. To znak, że polana jest już całkiem blisko. Potwierdza
to Bonelski, który proponuje na niej krótki odpoczynek. Po co właściwie tutaj
przypłynęli? Wyspa to jeden wielki las. Co tu oglądać? Idiotyczny pomysł
starego dziada. Zanim kupi musi obejrzeć, powąchać, dotknąć. Nagle drzewa
znikają, oczy rani światło. Przed nimi rozłożyła się pokryta ciemnozieloną
trawą polana. Trudno uwierzyć, że trawa w grudniu może mieć taką barwę. To
jednak prawda. Widok jest niezwykły. Byłby jeszcze lepszy, gdyby ptaki nie
przesłaniały nieba swoimi skrzydłami. Kobieta zakrywa dłonią oczy, obserwuje
ich lot. Wrony krążą nad polaną, skrzeczą. Potem, jedna za drugą, pikują w
kierunku uschniętego drzewa na skraju polany. Podlatują na bliską odległość, by
zaraz potem wystrzelić w niebo. Kobieta wpatruje się w jeden z konarów. Pomimo
lęku rusza w tym kierunku. Zostawia za sobą mężczyzn. Podchodzi do poziomej
gałęzi. Dłonią, którą zakrywała oczy, teraz osłania usta. To co widzi, sprawia,
że zaczyna rozpaczliwie krzyczeć. Jej pełen przerażenia okrzyk dociera do
ptaków. Wrony w popłochu odlatują znad wyspy. Bonelski z Hamanem podbiegają do
kobiety. Teraz i oni widzą zeschniętą gałąź, na której wiszą dwa martwe psy.
Jeden z nich, ten bliżej pnia, wisi na cienkim, kolorowym kablu. Linka wrzyna
mu się w kark, można mieć wrażenie, że zaraz przetnie szyję i martwe, rozdzielone
na dwie części zwierzę, spadnie w trawę.
- Co to, do cholery, jest? –
Bonelski staje pod drzewem, wpatruje się w linkę. – Wygląda jak kabel do
jakiegoś urządzenia… Zaraz, przecież to są słuchawki! Jezu! Tego psa ktoś
powiesił na kablu ze słuchawkami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz