Przyglądam się nagrodom
przyznawanym w naszym kraju, ich nieprzebranej ilości, listom nazwisk
laureatów, ich powtarzalności, przewidywalności wskazań, muskułom napinanym przy tej okazji. W
książce pt. „Pamiętam, że było gorąco” Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba
rozmawiają z nieobecnym już wśród nas pisarzem, scenarzystą i reżyserem Tadeuszem
Konwickim. Zapytany o nagrody, odpowiedział z właściwą sobie celnością: „Teraz
właściwie pokazują się same arcydzieła. Każda książka, każdy spektakl jest –
jak piszą dziennikarze i krytycy – czymś niesłychanym. Wszyscy są zachwyceni
sobą. Szejkhendy, całusy, nagrody. To musi mieć jakieś uzasadnienie
socjologiczno-historyczno-moralne. W moim pokoleniu wszyscy byli z siebie
niezadowoleni. Wszystko było jak gdyby nie tak, nie z tej strony, nie do końca.
Byliśmy kwaśni. (…) Nagrody też znaczyły co innego. Pamiętam, jak przed wojną,
Dąbrowska czy Nałkowska, miała dostać jakieś ważne odznaczenie – Nagrodę Miasta
Warszawy albo Krzyż Kawalerski Polonia Restituta. Cały kraj żył tym przez rok.
To było niezwykłe wydarzenie. A teraz prawie każdy Polak jest laureatem czegoś”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz