poniedziałek, 29 lipca 2013

Monsters

Ten obraz w Polsce dystrybutor reklamował jako: „film sci-fi, który spodoba się dziewczynie i historia miłosna, którą chciałby zobaczyć facet”. Pamiętam, jak moją „Zmarzlinę” wydawca zapowiadał słowami: „czy jest jeszcze nadzieja na miłość?” .Obie reklamy tak mają się do zawartości jak noc do dnia. „Strefa X”, czy może bardziej „Monsters” – tak brzmi oryginalny tytuł, to film zrobiony przez młodego twórcę Gareta Edwardsa (ur. 1975 r.) Warto wiedzieć, że Edwards wcześniej zrobił dla BBC niespełna godzinny film pt. „Sądny dzień. Scenariusze końca świata” , miniserial „Katastrofy” oraz sześcioodcinkowy serial „Wielcy wodzowie”. Jak widać, Edwards „ma papiery” na robienie kina apokaliptycznego. Tu przechodzę do „Monsters”, który w weekend pokazała jedna ze stacji telewizyjnych. Edwards nie tylko wyreżyserował ten film, lecz napisał do niego scenariusz i robił zdjęcia. Wrażenie grozy i niezwykłego napięcia podkreśla świetna muzyka Jona Hopkinsa, znanego chociażby ze współpracy z legendą muzyki Brianem Eno czy Coldplay. Debiutancką fabułę Edwardsa rozpoczyna scena, w której żołnierze amerykańscy wjeżdżają do zniszczonego sześcioletnią wojną Meksyku. To tutaj ukrywają się Obcy. Przybysze trafili na Ziemię, kiedy sonda z ich reprezentantami rozbiła się w tej części globu. Zatem nie są to typowi najeźdźcy, lecz stworzenia, które bez swojej woli trafiły do ludzkich siedzib. Fabuła „Monsters” nie jest przesadnie skomplikowana. Oto Andrew Kaulder, młody fotograf, otrzymuje zadanie wyprowadzenia z niebezpiecznej strefy Sam Wynden, która jest córką jego pracodawcy. Czas na opuszczenie zagrożonego miejsca jest niewielki, bo bohaterowie mają zaledwie 48 godzin. Potem strefa zostanie zamknięta na wiele miesięcy. Nastrój filmu Edwardsa przypomina mi twórczość pisarską Cormaca McCarthy’ego. Nawiązania do słynnej „Drogi” nie są tu bezpodstawne. Lecz młody Brytyjczyk rozgrywa swoją opowieść inaczej, naznaczając ją niepowtarzalnym sznytem znamionującym narodziny wielkiej gwiazdy. Wędrowcy, idąc przez zrujnowaną krainę, natrafiają na przejawy ludzkiej życzliwości przemieszane ze zwykłą pazernością i korupcją. Czują lęk przed Stworzeniami, ale i przed wojskiem, które atakując Obcych, również morduje ludzi zamieszkujących strefę. Świetne są sceny z dziećmi oglądającymi telewizyjną kreskówkę, w której postaci biegają w maskach przeciwgazowych. Edwards stawia mnóstwo niewygodnych pytań. W pewnej chwili jego bohater mówi: „Za dziecko zabite przez Stworzenia dostanę 50 tysięcy dolarów. Za uśmiechnięte nie dostanę nic. […] Ja nie powoduję tragedii, ja je dokumentuję. Każdy musi zarabiać”. Czy to czegoś nie przypomina? Andrew i Sam nie bez trudności zmierzają do granicy z USA. Po jej przekroczeniu wrócą do swojego normalnego życia. Tyle tylko, że ów powrót do normalności nie będzie już możliwy. Sam co jakiś czas poprawia opatrunek na ręce. Andrew próbuje jej pomóc, poluzowuje uścisk. Ten bandaż to metaforyczny kokon, w który jest owinięta dziewczyna. Z każdą chwilą otwiera się przed mężczyzną bardziej. „Nie chcę wracać do domu”, mówi Sam patrząc na gigantyczny mur, który nazywa „Siódmym cudem świata”. To za murem są prawdziwe Monsters. Tutaj, paradoksalnie, jest normalne życie. Film był kręcony w Meksyku, Gwatemali, Costa Rice i Stanach Zjednoczonych. Garet Edwards otrzymał za niego wiele nagród. Quentin Tarantino został wielkim jego fanem. Od wczoraj jestem nim również ja. Gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz