Ten obraz w
Polsce dystrybutor reklamował jako: „film sci-fi, który spodoba się dziewczynie
i historia miłosna, którą chciałby zobaczyć facet”. Pamiętam, jak moją „Zmarzlinę”
wydawca zapowiadał słowami: „czy jest jeszcze nadzieja na miłość?” .Obie
reklamy tak mają się do zawartości jak noc do dnia. „Strefa X”, czy może
bardziej „Monsters” – tak brzmi oryginalny tytuł, to film zrobiony przez
młodego twórcę Gareta Edwardsa (ur. 1975 r.) Warto wiedzieć, że Edwards
wcześniej zrobił dla BBC niespełna godzinny film pt. „Sądny dzień. Scenariusze
końca świata” , miniserial „Katastrofy” oraz sześcioodcinkowy serial „Wielcy
wodzowie”. Jak widać, Edwards „ma papiery” na robienie kina apokaliptycznego.
Tu przechodzę do „Monsters”, który w weekend pokazała jedna ze stacji
telewizyjnych. Edwards nie tylko wyreżyserował ten film, lecz napisał do niego
scenariusz i robił zdjęcia. Wrażenie grozy i niezwykłego napięcia podkreśla świetna
muzyka Jona Hopkinsa, znanego chociażby ze współpracy z legendą muzyki Brianem
Eno czy Coldplay. Debiutancką fabułę Edwardsa rozpoczyna scena, w której
żołnierze amerykańscy wjeżdżają do zniszczonego sześcioletnią wojną Meksyku. To
tutaj ukrywają się Obcy. Przybysze trafili na Ziemię, kiedy sonda z ich
reprezentantami rozbiła się w tej części globu. Zatem nie są to typowi najeźdźcy,
lecz stworzenia, które bez swojej woli trafiły do ludzkich siedzib. Fabuła „Monsters”
nie jest przesadnie skomplikowana. Oto Andrew Kaulder, młody fotograf,
otrzymuje zadanie wyprowadzenia z niebezpiecznej strefy Sam Wynden, która jest
córką jego pracodawcy. Czas na opuszczenie zagrożonego miejsca jest niewielki,
bo bohaterowie mają zaledwie 48 godzin. Potem strefa zostanie zamknięta na
wiele miesięcy. Nastrój filmu Edwardsa przypomina mi twórczość pisarską Cormaca
McCarthy’ego. Nawiązania do słynnej „Drogi” nie są tu bezpodstawne. Lecz młody Brytyjczyk
rozgrywa swoją opowieść inaczej, naznaczając ją niepowtarzalnym sznytem
znamionującym narodziny wielkiej gwiazdy. Wędrowcy, idąc przez zrujnowaną krainę,
natrafiają na przejawy ludzkiej życzliwości przemieszane ze zwykłą pazernością
i korupcją. Czują lęk przed Stworzeniami, ale i przed wojskiem, które atakując
Obcych, również morduje ludzi zamieszkujących strefę. Świetne są sceny z dziećmi
oglądającymi telewizyjną kreskówkę, w której postaci biegają w maskach
przeciwgazowych. Edwards stawia mnóstwo niewygodnych pytań. W pewnej chwili
jego bohater mówi: „Za dziecko zabite przez Stworzenia dostanę 50 tysięcy
dolarów. Za uśmiechnięte nie dostanę nic. […] Ja nie powoduję tragedii, ja je
dokumentuję. Każdy musi zarabiać”. Czy to czegoś nie przypomina? Andrew i Sam
nie bez trudności zmierzają do granicy z USA. Po jej przekroczeniu wrócą do
swojego normalnego życia. Tyle tylko, że ów powrót do normalności nie będzie
już możliwy. Sam co jakiś czas poprawia opatrunek na ręce. Andrew próbuje jej
pomóc, poluzowuje uścisk. Ten bandaż to metaforyczny kokon, w który jest
owinięta dziewczyna. Z każdą chwilą otwiera się przed mężczyzną bardziej. „Nie
chcę wracać do domu”, mówi Sam patrząc na gigantyczny mur, który nazywa „Siódmym
cudem świata”. To za murem są prawdziwe Monsters. Tutaj, paradoksalnie, jest normalne
życie. Film był kręcony w Meksyku, Gwatemali, Costa Rice i Stanach Zjednoczonych.
Garet Edwards otrzymał za niego wiele nagród. Quentin Tarantino został wielkim
jego fanem. Od wczoraj jestem nim również ja. Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz