Wczoraj podczytywałem wywiady Doroty Wodeckiej zebrane w tomie „Polonez na polu minowym”. Duże wrażenie zrobiła na mnie rozmowa z Eustachym Rylskim. Pisarz pytany o grupę tworzącą przyszłą klasę średnią, wymienia: „Gości, którzy mijają mnie na drodze w swoich land cruiserach 150 kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym, pod okiem kamer, nigdy nie tracąc za to praw jazdy. Rodzin, które coraz szczelniej zapełniają hotele w Turcji, Egipcie, Tunezji, na Cyprze i w kilku innych miejscach i które robią męczący rejwach w wyczarterowanych samolotach, które ich tam dowożą. Mówię o ludziach, których widuję na galach bokserskich, premierach modnych filmów, i o tych, którzy zapełnią stadiony podczas Euro 2012 bez względu na cenę biletów. O tych, którzy sadowią domy, każdy obowiązkowo inny, otaczające coraz szczelniejszym pierścieniem duże miasta, trzymają te same rasy odpowiednio ostrych psów, odwiedzają siłownie, by swym wyglądem budzić respekt, kombinują w życiu jak koń pod górę, ale przyparci do muru potrafią, kobiety i mężczyźni, pracować jak maszyny. Płacą więc podatki, z których, gdyby mi się nie powiodło, bym korzystał. Złamią każde prawo, zasadę, przepis, dobry obyczaj, jeżeli to im nie pozwoli czuć się jak u siebie. Bo ich imperatywem jest czuć się jak u siebie, gdziekolwiek by to było i kiedykolwiek. Zaczynają mieć pierwsze pieniądze, których jest już za dużo na grilla i piwo, ale za mało na gabinet w brytyjskim stylu. Ale z czasem będzie i gabinet. Mają bezdyskusyjne zalety, których nie podziwiam, i wady, które mnie złoszczą. Są zaczątkiem klasy średniej, taką pierwszą szlachtą, z którą się nie identyfikuję, ale do której uporczywie weksluje mnie sposób życia i jego infrastruktura. A mówię o tym dlatego, że jest to grupa, bo jeszcze nie klasa, która inteligencję pożre, by nie mieć na widoku swojej antytezy.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz