„Żeby móc się
utrzymać, pisała ok. 70 recenzji tygodniowo (plus kilka informacji prasowych),
chcąc więc sklecić trzy zdania, posiłkowała się tylko tym, co znalazła w
Internecie, a gdy miała zamówienie na coś dłuższego (około strony
znormalizowanego maszynopisu), wystarczał jej kwadrans lektury”. To fragment
tekstu, który ukazał się w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej”. Autorka –
Milena Rachid Chehab przybliża świat samozwańczych recenzentów, którzy uczynili
z pisania not polecających całkiem intratne zajęcie. Rzecz traktuje o Ameryce
ale i u nas zdaje się, że jest coraz więcej „niezależnych recenzentów”, którzy „swoim
patronatem” obejmują książki. Warto przeczytać. Całość tutaj: http://wyborcza.pl/1,99317,13278298,Pisarzu__wylansuj_sie_sam.html
Czyli co? Nie cenisz blogerów piszących o książkach?
OdpowiedzUsuńArtykuł, do którego odsyłam, nie jest o blogerach, ale o ludziach, którzy sprzedają recenzje niemające nic wspólnego z ich własną opinią ani z przeczytaniem książki. A jeśli chodzi o blogerów – niektórych cenię, innych nie. To środowisko jest bardzo różnorodne. Podejrzliwie natomiast podchodzę do zjawiska profesjonalizacji blogów – przywoływany patronat medialny, moim zdaniem, powinien być domeną mediów, a nie prywatnego projektu jednej osoby.
UsuńTo nie jest takie proste... Jeśli teksty z blogów są cytowane w większych mediach albo umieszczane na okładkach książek, to już jest profesjonalizacja. Czyż nie? Nie idzie o same patronaty.
OdpowiedzUsuńRobi, przypominam, że artykuł nie jest o blogerach. Blogerzy książkowi np. dyskutują o uczciwości w sieci. Recenzenci z artykułu o uczciwości nawet nie myśleli. Cytowanie tekstów z blogów na okładce to strategia wydawnictwa, a decydowanie się na patronowanie to strategia blogera. To zasadnicza różnica. Serde!
Usuń