Bywają prezenty,
których nie powinno być pod świąteczną choinką. Na taki trafiłem wczorajszego
wieczora i nieświadomy konsekwencji umieściłem w odtwarzaczu DVD. Tym samym
zniszczyłem uroczystą atmosferę bezpowrotnie. „Miasto ślepców” w reżyserii
Fernando Meirellesa wstrząsnęło mną do głębi. Blisko dwugodzinny film, oparty
na książce Jose Saramago pod tym samym tytułem, to porażający obraz świata
ogarniętego epidemią ślepoty. Od pierwszej sceny, w której kierujący autem
mężczyzna w jednej chwili traci wzrok, by uruchomić łańcuch zarażonych, widz
podąża wraz z chorymi bohaterami w stronę nieodwracalnej katastrofy. Meirelles,
uważny czytelnik Saramago, opowiada wizję globalnej katastrofy, której wcale
nie przyniesie kosmiczny meteoryt, wybuch na słońcu czy atomowa bomba. To
wielowarstwowa opowieść o współczesnej cywilizacji, która nie tylko utraciła
zdolność widzenia tego co dookoła, lecz również umiejętność widzenia innego człowieka.
To naturalistyczny zapis upadku człowieczeństwa. Zamknięci w obozie
odosobnienia chorzy ludzie tworzą alternatywną społeczność, która opiera zasady
istnienia na niewyobrażalnej brutalności i bezwzględności. Tutaj, żeby jeść
trzeba płacić. Kiedy brakuje cennych przedmiotów, towarem stają się kobiety.
Scena, w której idą one do pomieszczenia, w którym będą gwałcone i bite przez
bestie kradnące żywność, jest jedną z najbardziej wstrząsających, jakie widziałem
w kinie. Oto ślepi czynią gwałt na ślepych. Jedyną, która widzi i patrzy na
dokonujący się koniec jest kobieta. Dobrowolnie wstąpiła wraz z chorym mężem za
bramy piekła. To ona, początkowo słaba i bezbronna, w zamknięciu nabierze siły,
by walczyć o siebie i innych. Film straszny, film niezwykły. Napisałem, że nie
na święta, lecz koniecznie do obejrzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz