czwartek, 26 grudnia 2013

Miasto ślepców

Bywają prezenty, których nie powinno być pod świąteczną choinką. Na taki trafiłem wczorajszego wieczora i nieświadomy konsekwencji umieściłem w odtwarzaczu DVD. Tym samym zniszczyłem uroczystą atmosferę bezpowrotnie. „Miasto ślepców” w reżyserii Fernando Meirellesa wstrząsnęło mną do głębi. Blisko dwugodzinny film, oparty na książce Jose Saramago pod tym samym tytułem, to porażający obraz świata ogarniętego epidemią ślepoty. Od pierwszej sceny, w której kierujący autem mężczyzna w jednej chwili traci wzrok, by uruchomić łańcuch zarażonych, widz podąża wraz z chorymi bohaterami w stronę nieodwracalnej katastrofy. Meirelles, uważny czytelnik Saramago, opowiada wizję globalnej katastrofy, której wcale nie przyniesie kosmiczny meteoryt, wybuch na słońcu czy atomowa bomba. To wielowarstwowa opowieść o współczesnej cywilizacji, która nie tylko utraciła zdolność widzenia tego co dookoła, lecz również umiejętność widzenia innego człowieka. To naturalistyczny zapis upadku człowieczeństwa. Zamknięci w obozie odosobnienia chorzy ludzie tworzą alternatywną społeczność, która opiera zasady istnienia na niewyobrażalnej brutalności i bezwzględności. Tutaj, żeby jeść trzeba płacić. Kiedy brakuje cennych przedmiotów, towarem stają się kobiety. Scena, w której idą one do pomieszczenia, w którym będą gwałcone i bite przez bestie kradnące żywność, jest jedną z najbardziej wstrząsających, jakie widziałem w kinie. Oto ślepi czynią gwałt na ślepych. Jedyną, która widzi i patrzy na dokonujący się koniec jest kobieta. Dobrowolnie wstąpiła wraz z chorym mężem za bramy piekła. To ona, początkowo słaba i bezbronna, w zamknięciu nabierze siły, by walczyć o siebie i innych. Film straszny, film niezwykły. Napisałem, że nie na święta, lecz koniecznie do obejrzenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz