środa, 20 marca 2013

Kilka pytań

Marcowy numer „Znaku” zamieszcza blok materiałów o zabijaniu zwierząt. Justyna Siemienowicz pisze: „…humanitarne zabijanie to w gruncie rzeczy niesmaczny oksymoron, gdyż jakkolwiek bardzo ludzkie by ono nie było, jest zawsze krzywdą wyrządzoną innemu stworzeniu, które chce żyć. Dopiero uświadomienie sobie tego długu i zaciąganej każdorazowo winy przy czerpaniu korzyści lub przyjemności ze śmierci zwierzęcia (od zaspokojenia głodu po sprawienie sobie skórzanych butów, kurtki, torebki, kanapy czy tapicerki samochodu) może nas realnie do przystającego człowiekowi stosunku do zwierząt przybliżyć. Wystarczy zacząć siebie pytać: czy jem mięso, bo mi jest potrzebne, czy dla wygody i smaku czy byłabym  w stanie osobiście zabić i rozebrać zwierzę, którego mięso zjadam, a więc oczyścić, naciąć i zdjąć skórę, zebrać krew i osuszyć z niej mięso, rozpruć brzuch i wyjąć zeń wnętrzności ( a szczególnie w przypadku dużych zwierząt: krów, świń i owiec także mózg, który się zjada), oddzielić naczynia krwionośne od mięśni i tłuszczu, poćwiartować? A jeśli tak to, jak często? Ile razy wyrzuciłam zepsute mięso? – Tylko w ten sposób, a więc skracając dystans, możemy zacząć bardziej po ludzku zabijać zwierzęta, które giną przez nas i dla nas (i z rozpędu produkcyjnej machiny) codziennie, choć przecież nie podnosimy na nie ręki”.

1 komentarz:

  1. Bardzo słuszna uwaga. Dystans zamienia rzeczywistość w abstrakcję. Zawsze uważałam, że paradoksalnie jestem wegetarianką, bo urodziłam się na wsi. Zwierzęta gospodarskie były dla mnie czymś realnym i bliskim. Dla wielu moich miejskich znajomych one tak naprawdę nie istnieją. Produkt (nie zwierzę) jest z fabryki, czyli znikąd.

    OdpowiedzUsuń