Gwiazda pop-literatury Katarzyna Enerlich udzieliła wywiadu miesięcznikowi „PaperMint”. Autorka serii książek o prowincji mówi m.in.: „Lubię odwiedzać dworce w dużych miastach. Ludzie tam są zmęczeni, pozbawieni domów, jakby wyrwani ze swoich gniazd. Posiedziałam kiedyś na dworcu pół dnia i to było dla mnie wielkie doświadczenie. Żyłam trochę jak oni, na tej samej ławce siedziałam, do tego samego baru podchodziłam, wybierałam do jedzenia to, co i oni brali”. Dziwna łatwość utożsamienia się z tym, co tak naprawdę nie ma nic wspólnego z życiem prowadzonym przez autorkę. Dworce na prowincji w większości pozamykano, stąd zapewne pisarka ma ograniczony dostęp do małomiasteczkowej nędzy. Wielkomiejska jest równie frapująca. Być może zamawiała w barze to, co i bezdomni, z tą wszakże różnicą, że ci ludzie w przeciwieństwie do gwiazdy wcześniej wyżebrali te pieniądze. Zapytana przez przeprowadzającego wywiad, czy również żebrała, zaprzecza i twierdzi, że „(…) i tak otarłam się o najprostsze życie dworcowych nomadów”. Nazywanie życia tych ludzi „najprostszym” w sytuacji, kiedy każdego dnia walczą o przetrwanie, jest co najmniej nietaktem, a już mówienie o kontakcie, który „pozwala mi na to, aby umieć polubić bez wyjątku wszystkich ludzi, nawet tych żyjących poza nawiasem” jest hipokryzją i szczytem obłudy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz