środa, 19 lutego 2014

Hans von Lehndorff - „Dziennik z Prus Wschodnich”

Hans von Lehndorff urodził się w roku 1910. W tym samym roku przyszła na świat moja babcia – Kamila. Wojenna zawierucha sprawiła, że koniec II wojny światowej dla niego oznaczał zatrzymanie przez Rosjan, dla niej opuszczenie wschodniej granicy i wędrówkę na Zachód. Oboje, chociaż zapewne nigdy się nie poznali, lata które Marcin Zaremba nazwał „Wielką Trwogą” przeżyli w tym samym miejscu – w Prusach Wschodnich. Ona zamieszkała w miasteczku Seeburg, jemu – potomkowi wielkiego szlacheckiego rodu - przyszło walczyć o przetrwanie i tułać się po dzisiejszych Mazurach. Hans von Lehndorff był lekarzem. Umiejętność ratowania ludzkiego życia pomogła mu przeżyć. Potem wyjechał z Polski, zamieszkał pod Bonn, w tamtejszym szpitalu był przez lata ordynatorem. Swoje losy spisał w dzienniku. Postanowił opublikować go dopiero piętnaście lat po wojnie. Sukces jaki osiągnął „Dziennik z Prus Wschodnich” był niebywały. W ciągu kilku miesięcy sprzedano ponad 100 tysięcy egzemplarzy książki. W czym należało upatrywać tak wielkiego zainteresowania? Zapewne w podjętej tematyce. Autorka wprowadzenia, czyli Ewa Czerwiakowska pisze, że autor „dotarł do rozpoznań uniwersalnych”, „utrwalił moment kresu pewnego świata”. Rzeczywiście, Hans von Lehndorff posiada umiejętność kreślenia w kilku zdaniach przejmujących obrazów. On nie potrzebuje krwawych opisów, żeby pokazać ludzki dramat. Oto niewielki fragment: „31 marca. Byłem z panią L. w Schwalgendorfie – po raz pierwszy we własnoręcznie zrobionych butach. Wyspę na jeziorze Czerwica zajęły już czaple i kormorany. Te ostatnie rozmnażają się niepokojąco i częściowo wyparły już czaple na inną wyspę. Ich sposób panoszenia się przypomina Rosjan. Na Jezioraku leżał jeszcze lód, który stopniał w ciągu dnia. Kiedy odchodziliśmy, niezliczone drobne fale iskrzyły się w słońcu. Było już prawie ciemno, kiedy krótko przed Brausenem napadło nas dwóch Rosjan na koniach. Uderzyli mnie w głowę i porwali za sobą panią L. Skutki były straszliwe. Potem leżałem, nie śpiąc, całą noc i rozmyślałem, czy potoczyłoby się to inaczej, gdybym miał ze sobą młotek. Pani L. wkrótce wróciła”. Warto znać tę książkę. Wydał ją u nas Ośrodek KARTA. Tłumaczenia dokonał Zdzisław Owczarek. 

3 komentarze: