|
Źródło - Wikipedia |
Przypomniał mi się fragment „Mistrzostwa Świata”, który opowiada
historię zakochanego mężczyzny. Co prawda, jest to opowieść bez happy endu,
lecz jak najbardziej nadaje się na dzisiejszy dzień.
„Zakochałem się
natychmiast. To były cudowne chwile. Całymi godzinami śledziłem wytatuowaną jaszczurkę
na udzie ukochanej. Głaskałem ją i lizałem, tak na wszelki wypadek, żeby
sprawdzić, czy dobrze wydziergana. Niby wszystko było zrobione jak należy, ale
przezorny zawsze ubezpieczony. Lizałem bez opamiętania, aż do bólu jęzora. W
przerwach w lizaniu, piłem kompot ze śliwek i wracałem do kontroli technicznej.
Kiedy teraz próbuję sobie przypomnieć, cóż jeszcze wtedy robiłem, to wyjdzie,
że niewiele ponad to. Po dwóch miesiącach lizania, na naszym związku pojawiła
się rysa, a na moim jęzorze bąbel. Marzenka wracała nieregularnie, często późną
nocą. Którejś z nich nie wsunęła się pod koc, na nasz wąski tapczan, wcale. Bąbel
nieufności urósł, kiedy zaczęła sypiać w bieliźnie, a mi podsunęła pod nos
materac do dmuchania.
-
Co będzie z
jaszczurką? Jak ją mam teraz oglądać przez te majtki? Jak lizać?
Krzyknąłem zrozpaczony, chociaż od jakiegoś czasu już nie lizałem.
Rozumiecie-bąbel.
-
Jaszczurki już
nie ma - powiedziała sucho.
-
Jak to, nie ma?!
- wydarłem się na cały akademik.
-
Nie ma,
usunęłam.
Rycząc, padłem przed nią na kolana.
-
Dlaczegoś to
zrobiła?!
Ona wystukiwała coś na klawiaturze telefonu.
-
Łuskonośne gady
już są niemodne - wytrajkotała i wypuściła gdzieś esemes.
-
A co tu moda ma
do rzeczy? To była m o j a jaszczurka, jakim prawem, dlaczego? Wytłumacz!
Ale ona nie chciała tłumaczyć. Obróciła się na pięcie i wyszła. Wróciła
w nocy, bez słowa przebrała się w pidżamę i wsunęła pod kołdrę. Mnie przypadł
koc. I kiedy już zasypiałem, trąciła mnie łokciem.
-
Wiesz, z
jaszczurką to skłamałam.
Wiedziałem! Zerwałem się z podłogi, bo materac już jakiś czas temu
przetarłem jęzorem i zrobiła się dziura.
-
Pokaż, pokaż ją,
moja kochana!
-
Nie tylko
pokażę, ale i dam. – I wsadziła mi za slipki coś śliskiego i ruchliwego. – Masz
swoją jaszczurkę, poliż sobie. I nakryła głowę kołdrą.
Trudno, pomyślałem,
nasze poczucie humoru jest różne, ale to jeszcze nie powód, żeby się zaraz
rozchodzić. Jaszczurkę wsadziłem do słoika po korniszonach, a zły nastrój
ukochanej postanowiłem przeczekać karmiąc jaszczurkę jabłkami. Nadałem jej
imię, a jakże, Marzenka. Odtąd zawsze Marzenka przy mnie była, a czasami nawet
dwie. Któregoś dnia, Marzenka numer jeden oznajmiła mi, że przyjeżdża do niej
brat i zostanie jeszcze jakiś czas. To masz drugiego brata?, zapytałem
uradowany. Nie dalej jak trzy dni wcześniej poznałem jej pierwszego brata,
odpoczywał w jej siostrzanym objęciu, kiedy wróciłem ze spaceru z Marzenką
numer dwa. Mam, warknęła i wyniosła moje rzeczy na korytarz. Od jakiegoś czasu
ciągle warczała, tłumaczyłem sobie to stresem związanym z sesją egzaminacyjną.
Na czas wizyty brata zamieszkaliśmy z Marzenką Łuskonośną w kącie, pod oknem.
Ja to rozumiałem, pokój faktycznie był ciasny, a jak mówi przysłowie:
Gość w dom, Bóg w dom. Trudno żeby człowiek
spał na korytarzu. Moja ukochana z bratem zaczepiali się czasem o nas butami,
kiedy wracali nad ranem, bo Marzenka chciała mu pokazać jak najwięcej uroków
miasta. Po dwóch tygodniach jej małomówny brat wyjechał. Nawet nie było okazji
zamienić kilku słów”.