poniedziałek, 29 czerwca 2015
sobota, 27 czerwca 2015
czwartek, 25 czerwca 2015
poniedziałek, 22 czerwca 2015
Pierre Lemaitre „Koronkowa robota”
(…) ten pomysł
był typowym chybionym dobrym pomysłem”, mówi Camille Verhoeven, komisarz
paryskiej policji, główny bohater serii książek autorstwa francuskiego pisarza
Pierre’a Lemaitre’a. Warto zaznaczyć, że „Koronkowa robota”, która w naszym
kraju ukazuje się jako trzecia część cyklu, tak naprawdę jest częścią pierwszą.
We Francji ukazała się w 2006 roku, po niej były: „Alex” (2011) i „Ofiara”
(2012). Od razu napiszę, że to wcale nie przeszkadza w lekturze właśnie wydanej
przez wydawnictwo Muza książki. Lemaitre to prawdziwa gwiazda. Po serii
kryminalnej opublikował powieść „Do zobaczenia w zaświatach” (2013), którą
uhonorowano Nagrodą Goncourtów. Jeśli dodam, że za wspomniany thriller pt. „Alex”
nagrodzono go CWA International Dagger 2013, wyłania nam się obraz pisarza
kompletnego, który tak samo dobrze radzi sobie z powieścią kryminalną jak i utworem
zaliczonym do głównego nurtu. Czy słusznie? Lemaitre to pisarz obdarzony tym,
co ja na swój prywatny użytek nazywam pisarską mądrością. Świetnie kreśli
powieściowe tło („ ta okolica była tak uczęszczana jak burdel w raju”), w
którym umieszcza swoich bohaterów. To są ludzie z krwi i kości. Kiedy pisze o
złoczyńcach, mówi o miejskich szumowinach będących „metaforą zdemoralizowanej i
odartej ze złudzeń ludzkości”. Kreśląc ofiary stara się dociec, skąd bierze się
ich życiowy dramat. Odmalowując ekipę śledczą ukazuje napięcia i dylematy
związane z pracą w ciągłym stresie i niedoczasie. Tworzy świat wielowymiarowy,
nieoczywisty, w którym etyczny podział wcale nie jest wyznaczony grubą krechą.
Czy i tak jest w „Koronkowej robocie”? Pisarz od samego początku postanowił
zaszokować czytelnika. Komisarz Verhoeven ma zostać ojcem. W tym samym czasie tropi
zabójcę, który powiela zbrodnie dokonane na kartach powieści zaliczanych do
kanonu gatunku. Oto papierowa zbrodnia zamienia się w ponurą rzeczywistość. Zderzenie
rodzącego się życia z koszmarem śmierci młodych kobiet może co niektórych
porazić rozmiarami okrucieństwa i sadyzmu. Niewielki przykład: „Po lewej leżały
na podłodze szczątki ciała z rozprutym brzuchem i połamanymi żebrami, które
przebiły jakąś czerwoną-białą fałdę, prawdopodobnie żołądek, a także pierś, tę
w każdym razie, która nie została odcięta, jakkolwiek trudno to było z całą
pewnością stwierdzić z tej przyczyny, że to ciało – kobiety, to jedno było
pewne – pokrywały ekskrementy, spod których prześwitały niezliczone ślady
ukąszeń. Naprzeciwko, po lewej, leżała głowa (druga, też kobiety) o wypalonych
oczach i dziwnie krótkiej, jakby wtłoczonej w ramiona szyi. Z czeluści jej
rozdziawionych ust wystawały białoróżowe kanały tchawicy i żył wyszarpane
czyjąś ręką z głębi gardła”. Lemaitre, oczywiście, nie wypisuje tych wszystkich
okropności dla samego efektu szokowego. Po co? Być może aby ukazać walkę
przeciwstawnych wartości. W pewnej chwili komisarz przypomina sobie obraz
Caravaggia pt. „Dawid z głową Goliata”. Mówi o nim w następujący sposób: „-To
wypisz wymaluj walka Dobra ze Złem (…) Spójrz na Dawida, na jego szalone oczy,
i ten spokój cierpienia u Goliata. Gdzie jest Dobro, gdzie Zło? Oto jest
pytanie…” No właśnie. Warto się nad tym zastanowić czytając Lemaitre’a. Pomysł napisania
„Koronkowej roboty” nie był „typowym chybionym dobrym pomysłem”. On był
pomysłem doskonałym!
czwartek, 18 czerwca 2015
Jerzy Pilch „Zuza albo czas oddalenia”
„O oczach kurew
traktat mógłbym napisać”, mówi bohater najnowszej książki Jerzego Pilcha. Ta minipowieść
(nieco ponad sto stron luźnego druku) powstała w czasie dla słynnego pisarza
szczególnym. Mam na myśli jego zmaganie się z chorobą, o którym zresztą w książce
co jakiś czas pisze: „Kręgosłup w rozsypce – ból niepojęty, zwłaszcza przy
wstawaniu. Dygot od prawej nogi idący i całe ciało obejmujący. Niemota, a w
każdym razie duże, a nawet bardzo duże kłopoty z mówieniem”. Głównym tematem
nie jest tutaj wszakże opisywanie trudności towarzyszących codziennemu
funkcjonowaniu, lecz związek z młodziutką kobietą, tytułową dwudziestoletnią Zuzą,
która na co dzień trudni się nierządem. Warto zaznaczyć, że za wiedzą i
przyzwoleniem głównego bohatera, mężczyzny który mógłby być jej dziadkiem. „Zuza
– nie może być pełniej. Oczywiście nie dlatego, bym miał samobójczą ochotę na
tytuł <<Zuzanna i starzec>>. Jestem w upadku, ale nie aż takim”. Temat
relacji starzejącego się samca i młodej kobiety jest w literaturze dobrze
opisany. Sięgając po książkę Pilcha miałem skojarzenia z Nabokovem i jego „Śmiechem
w ciemności”. Tam również stary profesor zakochuje się bez pamięci w
młodziutkiej dziewczynie, chyba w bileterce pracującej w kinie. Ale
takie skojarzenie jest nieuprawnione. Bo o ile u autora „Lolity” bohater jest
ofiarą wręcz kryminalnej intrygi, o tyle w książce Pilcha stary mężczyzna od
początku zdaje sobie sprawę w czym uczestniczy. „Ja jestem kurwa z powołania. OK.,
wyjdę za ciebie”, mówi Zuza. Jak to zwykle u wiślańsko-warszawskiego pisarza bywa,
rozgrywa on swoją historię z właściwą sobie lekkością i ironią. Sam mówi o tym w
następujący sposób: „Co robić – pisanie jest ironiczne, starość jest ironiczna,
kurewstwo jest ironiczne. Bo starość to ho, ho! Sam destylat ironii”. Wiele w
tej niewielkiej książeczce kapitalnych sentencji. Wiele humoru, za którym czai
się smutek, a nawet rozpacz. Przemyśleń dotyczących choroby, umierania i myśli
samobójczych. Wspomnień dotyczących napotkanych kobiet i opowieści o świecie,
który bezpowrotnie minął. W pewnej chwili pisarz zauważa: „Źródło klęski w
przesadzie, przesadna troska o efekt psuje wszystko”. Zatem nie będę rozwodził
się nad minipowieścią autora „Spisu cudzołożnic” i bez wchodzenia w szczegóły
apeluję: Najnowszą książkę Jerzego Pilcha koniecznie należy przeczytać!
wtorek, 16 czerwca 2015
Marcin Kołodziejczyk „Dysforia. Przypadki mieszczan polskich”
Pamiętacie
Państwo znakomity debiut Marcina Kołodziejczyka sprzed dwóch lat? Kapitalne
reportaże zebrane w książce pt. „B. Opowieści z planety prowincja” zachwycały
lekkością, precyzją i wnikliwością, a sam autor mógł zaimponować czytelnikom
tych tekstów absolutnym słuchem językowym. Trudno w to uwierzyć, lecz druga
książka Kołodziejczyka, czyli „Dysforia. Przypadki mieszczan polskich” jest
jeszcze lepsza! Autor, na co dzień reporter związany z tygodnikiem „Polityka”,
tak naprawdę stworzył zbiór świetnych opowiadań. To czym czarował przy
debiucie, wówczas wydanym w serii „Strefa reportażu”, w „Dysforii” wyniósł na
poziom nieosiągalny dla wielu prozaików. To już nie są teksty reporterskie. Każde
z piętnastu opowiadań to starannie dopracowane dzieło. Ma rację Hanna Krall
pisząc o tej pozycji, że to: „Gorzka, przenikliwa, zabawna, świetnie napisana
książka”. Tytułowa dysforia, czyli zaburzenie psychiczne polegające m.in. na
wyolbrzymianiu sytuacji i bodźców, zdaje się dotyczyć nas wszystkich. Kołodziejczyk
zagląda do mieszkań Polaków, obserwuje, podsłuchuje ich rozmowy, lepi z tego
bardzo wiarygodne, błyskotliwe portrety. W pewnej chwili pisze: „(…) bo to jest
miasto, tu ludzie robią sobie nawzajem krzywdę, jeśli się zbyt do siebie
zbliżą. Przy piciu jest nawet-nawet, mówią sobie butnie, kim będą w życiu i za
ile miesięcznie, i czym będą jeździć. Są genialni i pomysłowi. Na trzeźwo żalą,
kim nie są i prawdopodobnie nigdy już nie będą. Smucą się i płaczą, że czas im
przecieka albo że inni w ich wieku zaszli dalej i więcej zdobyli; i patrzą, jak
zepchnąć innych w dół, żeby każdy mógł żałować każdego po równo, bez
wywyższania”. Kołodziejczyk chłoszcze bez taryfy ulgowej wszystkich. Długo
nie mogłem przestać rechotać po lekturze opowiadania stylizowanego na wiersz. Sam
tytuł jest wielce wymowny. „Wieczór poezji współczesnej pod okiem animatorki
kulturalnej”. Polecam ten tekst ku przestrodze przed spotkaniami z wszelkiej
maści grafomanami skrzykującymi się na niezliczonej ilości festiwalach i
konkursach. W tym przypadku autor opisał jeden z takich zjazdów. Oto do Białej
Podlaskiej na „kameralny festiwal poetycki” przybywają z różnych stron kraju
poeci i poetki, by w tamtejszym domu kultury, pod okiem pani Asi (licencjat z
małych ojczyzn) zaprezentować swoją twórczość. Jak to wygląda? Niewielki opis: „A
oni pijani, własną wódkę lali do plastików z fantą, plastiki reagowały na
alkohol. Mleczniały, wytrącały chemikalia, przynosząc poetom zatrważające pomysły”.
Nie wszystkim jednak było dane pokazanie swojej twórczości: „Piszesz?, spytał,
bo ja nie piszę, bo mi matka uprała spodnie z najlepszym wierszem”. W tym
miejscu chciałoby się napisać, że szkoda, iż nie każdy z poetów ma taką matkę.
Inni poeci, oczywiście, zaprezentowali swoje dzieła. Z jakim skutkiem? Tego już
nie zdradzę. Odsyłam do świetnej książki Marcina Kołodziejczyka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)