poniedziałek, 31 sierpnia 2015
niedziela, 30 sierpnia 2015
sobota, 29 sierpnia 2015
piątek, 28 sierpnia 2015
czwartek, 27 sierpnia 2015
wtorek, 18 sierpnia 2015
„Twórczość”
Szesnaście lat
temu, czyli w roku 1999, zdecydowałem się na gest, który teraz, z perspektywy
czasu, oceniam jako szalony. Otóż, postanowiłem wtedy, jako kompletny
debiutant, zaproponować redakcji miesięcznika „Twórczość” publikację mojej
sztuki pt. „Drzewo”. Po jakimś czasie otrzymałem list z Warszawy, w którym
ówczesny redaktor naczelny pisma, czyli Jerzy Lisowski, na firmowym papierze,
odręcznie napisał do mnie m.in. takie oto słowa: „Nie drukujemy tekstów dramatycznych,
w ciągu ostatnich dwudziestu lat zrobiliśmy tylko dwa wyjątki (zresztą jeden,
dla Myśliwskiego, pod takim samym tytułem jak Pański)”. Przyznacie Państwo, że
wejście w literaturę rozpocząłem od najmniej właściwej strony. Na swoje usprawiedliwienie
napiszę, że kierowała mną wtedy pycha debiutanta i właściwa młodości
nieroztropność. W „Twórczości” drukowałem wiele lat później. Poczytuję to sobie
jako zaszczyt i powód do dumy. Miałem też możliwość czytania recenzji mojej
twórczości na łamach tego pisma. Aby historię mojego „Drzewa” uzupełnić, z
kronikarskiej powinności powiem, że po czterech latach od tamtego niefortunnego
falstartu tekst wydrukował katowicki „FA-art.” Dlaczego właśnie teraz o tym
piszę? Powodem jest link do strony „Rzeczpospolitej”, który dzisiaj podesłał mi
inny redaktor „Twórczości”, czyli Janusz Drzewucki. Znajdziecie tam Państwo
krótkie, choć treściwe, omówienie historii warszawskiego miesięcznika, który
właśnie obchodzi siedemdziesięciolecie istnienia. Nie będę rozwodził się nad
znaczeniem dla polskiej kultury tego pisma, bo jest ono niezaprzeczalne i
gigantyczne. Drugiego takiego tytułu w naszym kraju nie ma, nie było i już
raczej nie będzie. Podaję link do materiału o „Twórczości”: http://www4.rp.pl/Literatura/308189838-Tworczosc-Miesiecznik-mistrzow-i-debiutantow.html,
zaś redaktorom z tego miejsca życzę stu lat! Wszystkiego najlepszego!
sobota, 15 sierpnia 2015
Lotnisko Olsztyn-Mazury
Wyczytałem w
dzisiejszej prasie, że lotnisko Olsztyn-Mazury jest już zbudowane i, że „lotnisko
pożytku publicznego w Szymanach dołączy do trzynastu największych lotnisk o
pełnej certyfikacji, takich jak lotnisko Chopina, lotnisko im. Lecha Wałęsy w
Gdańsku”. Dla niezorientowanych wyjaśniam, że Szymany to miejscowość obok
Szczytna. Z Olsztyna to ledwo 48 kilometrów. Cóż jest tak niezwykłego w tej
informacji, że zdecydowałem się o nowym lotnisku napisać? Wszak od kiedy newsy o
budowie portu lotniczego w miejscu, gdzie istniało lotnisko wojskowe, są
zamieszczane w mediach, na twórców i budowniczych tego projektu sypią się
nieustannie gromy. Po co kolejne lotnisko, skoro jest ich już tyle? Na cóż komu
pas betonu w lesie, gdy autochtonów nie stać na bilet PKS-u, czy może raczej
kilka złotówek (zwykle nierejestrowanych) dla kierowcy zdezelowanego busika – pokrytej
warstwą rdzy i brudu kuli potu i strachu. Po co wydawać dwieście milionów
złotych, skoro są inne potrzeby? Tu przychodzi mi na myśl planowane na wrzesień
referendum za stówkę. Mam swój pogląd na to wydarzenie, o którym może innym
razem. Albo wcale, bo widoki na frekwencję są bardzo wątłe. Skupiam się na
lotnisku Olsztyn-Mazury. Dla mieszkańców innych części kraju Warmia i Mazury to
zielono-niebieska pocztówka z wakacji. Latem jeziora, jesienią grzyby,
sylwester w leśniczówce. Dla półtora miliona zamieszkujących te tereny ludzi to
miejsce pracy, życia, realizowania swoich pasji, czy pisząc górnolotnie, tworzenia
historii. Część z nich opuściła rodzinne strony, by szukać pracy albo nowych
wyzwań gdzie indziej. Nie jest żadną tajemnicą, że ich wędrówki prowadzą za
granicę. Ludzie ci regularnie wracają. Powodem są święta, uroczystości
rodzinne, urlopy. Chociażby tylko dla nich warto było otworzyć ten port. Po to,
żeby mieszkaniec Suwałk nie jechał do Warszawy blisko trzysta kilometrów, a na
gdański terminal miał jeszcze dalej, bo trzysta siedemdziesiąt, co oznacza pięć
godzin jazdy po krętych, często porytych bruzdami i lejami drogach wojewódzkich.
Cieszę się z tego lotniska, chociaż w najbliższy czwartek nie będę mógł iść
spać, bo o drugiej w nocy muszę wyruszyć autem do Gdańska, żeby cztery godziny
później stamtąd polecieć aeroplanem. Bardzo liczę na to, że kolejne loty odbędę
już z portu Olsztyn-Mazury. Zatem na koniec: Warmia i Mazury mają wreszcie
swoje lotnisko. Przybywajcie tutaj, odpoczywajcie, róbcie interesy,
zwiedzajcie. Teraz to naprawdę blisko.
sobota, 8 sierpnia 2015
Himmler
„Gdy tylko
znalazł się w Lünenburgu, został poddany dalszemu ogólnemu badaniu lekarskiemu.
W jego trakcie opierał się przed otwarciem ust. Lekarz, kapitan Wells, odkrył w
nich niebieskawo zabarwiony obiekt. Gdy Wells spróbował go wyjąć, Himmler
odwrócił gwałtownie głowę, by mu to uniemożliwić. Rozgryzł kapsułkę i upadł. (…)
Dokładniejsze badanie ujawniło, że trucizną był cyjanek”. Tak zakończył życie
jeden z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości. Zanim to się jednak
stało, były lata władzy, które dla milionów ludzi oznaczały strach, głód, terror,
tortury, wyzysk, a wreszcie zakończenie życia. „Heinrich Himmler. Buchalter
śmierci” to książka autorstwa historyka Petera Longericha. U nas biografia
Himmlera wyszła w serii „Oblicza zła”. Wydawca, czyli Prószyński i S-ka,
zapowiada kolejne tytuły, m.in. tego samego autora „Goebbels. Apostoł diabła”, Volkera
Ulricha „Hitler. Narodziny zła” i „Mussolini. Butny faszysta” Görana Hägga. W
następnej kolejności ukażą się biografie: Stalina, Bormanna, Pol Pota, Berii i
Ceausescu. „Heinrich Himmler. Buchalter śmierci” to potężne dzieło (w wersji
elektronicznej liczy 1426 stron!), które w bardzo wnikliwy, a równocześnie zajmujący
sposób przybliża życie i działalność twórcy Zakonu Trupiej Czaszki, jak zwykł
nazywać SS jego twórca. W młodości napisał w swoim dzienniku: „Cokolwiek się
wydarzy (…) będę zawsze kochał Boga i modlił się do Niego, i będę należał do
Kościoła katolickiego i go bronił, nawet jeśli miałbym być z niego wykluczony”.
Potem chrześcijaństwo nazywał religią zainfekowaną elementami azjatyckimi, a
Boże Narodzenie nakazał zastąpić „Świętami Jule”. Duchownych zamykał w obozach
koncentracyjnych. Wskazał „miejsca święte”, gdzie regularnie bywał. Tybet
uważał za „kołyskę rodzaju ludzkiego”. Samurajów uznawał za odległych krewnych.
Cierpiał na bóle psychosomatyczne, które miał mu łagodzić człowiek przebywający
trzy lata w zakładzie dla psychicznie chorych. Z zawodu agronom, głoszący kult
ziemi, jako Reichsführer SS decydował, którzy z jego esesmanów mogą zawierać
małżeństwa. Powołał „straż rozrodczą”, dokonującą selekcji kobiet. Nakazał
esesmanom zakładać „księgi rodowe” świadczące o pochodzeniu. Twórca ośrodków
Lebensborn. Wierzył w powstanie dwustumilionowego narodu niemieckiego. Prześladował
homoseksualistów. „Są najbardziej tchórzliwymi z istniejących ludzi (…) Teutoni
zwykli topić swoich »uranistów« w bagnie”. Wierzył, że na bazie rasowej stworzy
Wielką Germańską Rzeszę. Fan „kosmicznego lodu”, który odpowiada za istnienie
Wszechświata. Żądał od esesmanów przyzwoitości (sic!). Stworzył szkoły
indoktrynacji, w których prowadzono zajęcia z „żydostwa, masonerii i
bolszewizmu”. Bał się dużych miast. Mąż, ojciec i kochanek. Grubianin
kamuflujący skrępowanie i brak pewności nieustanną paplaniną o wspólnocie krwi,
odfiltrowaniu, selekcji, materiale ludzkim. W gruncie rzeczy drobnomieszczanin głoszący
proroctwa sekciarskiego kaznodziei. Morderca milionów kobiet, mężczyzn i dzieci.
Tropił „zażydzoną światową masonerię”, „siły zorganizowanej podludzkości” i „znieważycieli
rasy”. Napisał w swoim dzienniku: „Jestem po prostu radosnym chłopcem bez
żadnych trosk, gdy jednak opuszczam dom rodziców, znowu się zmieniam”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)