Sypnęło
nagrodami w weekend. W Gdyni przyznano pamiątkowe kostki, do których dodano
czeki na 50 tysięcy złotych. Otrzymali je: Wojciech Nowicki za „Salki”, Jerzy
Czech za przekład na język polski poezji rosyjskiej, Marcin Świetlicki za tom
wierszy „Jeden”. Krakowski poeta wcześniej oprotestował nominację tej książki do
Nagrody Nike. Jak widać Gdynia nie budzi jego zastrzeżeń. Ostatnim z
nagrodzonych jest Jerzy Pilch za powieść „Wiele demonów”. Tego znakomitego
pisarza śmiało można wskazywać jako faworyta w kontestowanym
przez Świetlickiego warszawskim konkursie. W Szczecinie wręczono Gryfię za powieść napisaną
przez kobietę. Przypomnę, że po odsunięciu od obrad jury profesor Iwasiów i
red. naczelnej „Zadry” Beaty Kozak prawie wszyscy pozostali jurorzy na znak solidarności
odeszli z kapituły. Nowe jury nagrodę przyznało Małgorzacie Rejmer za reportaż
o Bukareszcie. Autorka wcześniej otrzymała nagrody „Newsweeka”, TVP Kultura i
otarła się o Paszport Polityki. Ona również jest wśród nominowanych do Nike. Ze
Szczecina wyjechała bogatsza o 50 tysięcy złotych. Znacznie mniej, bo 20 tysięcy
zdobył w Praniu poeta Przemysław Dakowicz. Tyle bowiem wynosi Nagroda Orfeusza.
Poetę doceniono za tom pt. „Teoria wiersza polskiego”. Kolejne laury i czeki
zostaną rozdane dopiero po wakacjach.
poniedziałek, 30 czerwca 2014
piątek, 27 czerwca 2014
Katarzyna Bonda „Pochłaniacz”
„Janek
Wiśniewski zginął od pięciu strzałów we własnym klubie. Sprawca dostał się tam
za pomocą dorobionego klucza”. Wiśniewski jest, czy raczej był, znany jako Igła
– wykonawca wielkiego hitu sprzed wielu lat. Dla nielicznych zaś to wychowanek
domu dziecka, teraz nadużywający używek, rozkapryszony podstarzały gwiazdor. Kto
mógł stać za jego zabójstwem? Niesłusznie zwolniona pracownica klubu? Wspólnik –
Buli, kiedyś policjant związany ze środowiskiem przestępczym Trójmiasta? A może
ktoś zupełnie inny? Przywołany Igła, który „z jakiegoś powodu chciał skasować
Izę (menedżerkę klubu przyp. T.B.) i podczas szamotaniny wyrwała mu broń”,
wynajęty przez kogoś „cyngiel”? Komu zależało na śmieci wykonawcy Dziewczyny z północy, przeboju który
nuciła cała Polska, chociaż autor tekstu nie jest znany. Słowa przywołanego szlagieru
odgrywają w powieści bardzo ważną rolę. Są czymś więcej niż tylko chwytliwymi
wersami. Stanowią ważny kod. Cała sprawa zdaje się mieć początek wiele lat
wcześniej, bo w latach dziewięćdziesiątych. „Szesnastoletnia Monika M. została
przedwczoraj znaleziona martwa w wannie w pokoju hotelowym sto dwa. Nie była
zgwałcona, na jej ciele nie stwierdzono śladów pobicia. (…) Tego samego dnia po
południu zidentyfikowano zwłoki jej brata – osiemnastoletniego Przemysława M.”.
Rodzeństwo utrzymywało kontakty z braćmi Staroniami. Jeden z nich jest teraz
sławnym duchownym, drugi wiele lat wcześniej wyjechał do Niemiec. Tu pojawia
się postać Saszy Załuskiej, psycholożki, która po latach przyjeżdża do Polski.
Trzydziestosześcioletnia profilerka przed laty odeszła ze służby w policji.
Samotnie wychowuje sześcioletnią córkę. Ma mroczną przeszłość. Sasza w „Pochłaniaczu”
otrzymuje zlecenie sporządzenia profilu psychologicznego zabójcy piosenkarza. Zleceniodawca
nie jest tym, za kogo się podaje. Jaką zatem rolę ma w tej sprawie odegrać
Załuska? Mniej więcej w połowie blisko siedmiuset stronicowej powieści pada
zdanie: „Każde gówno da się zmyć”. Wypowiada je jeden z policjantów, który
pamięta sprawę sprzed lat. Dawni drobni oszuści, złodzieje i bandyci to teraz
szanowani przedsiębiorcy, bankowcy, ludzie wpływowi, których przeszłość została
z wielką starannością wyretuszowana. Sprawa zabójstwa Igły, jak każda cuchnąca
historia, powinna również zostać zmyta, a ślady po niej wypudrowane. Polska w
powieści Bondy to kraj, w którym mafia zajmuje się „malwersacjami finansowymi,
oszustwami, korupcją w Kościele, zwłaszcza sprawą komisji finansowej”. Nie jest
zatem łatwo odkryć prawdę ani Załuskiej, ani policji, w której pozostali
przecież i tacy, którzy sprawę śmierci nastolatków doskonale pamiętają. Odegrali
w niej ważną rolę. Warto zaznaczyć, że postaci w tej książce są nakreślone w
sposób wielowymiarowy, ich motywacje i czyny mają pełne uzasadnienie
psychologiczne. Bonda ma wielki dar snucia opowieści. Tę książkę się czyta
zachłannie. „Pochłaniacz” pochłania bez reszty. Przy czym historia przez nią
opowiadana jest nieprawdopodobnie precyzyjnie skonstruowana, staranna i logiczna.
Napięcie jest umiejętnie dozowane. Autorka doskonale przygotowała się do
pisania „Pochłaniacza”. Kiedy Załuska pojawia się w sądzie nie ma wątpliwości,
że uczestniczymy w rozmowie noszącej wszelkie znamiona prawdopodobieństwa. Nie
inaczej jest w komisariacie, czy podczas prac prowadzonych przez policjantów.
Sama Załuska ma szanse stać się jedną z bardziej znanych i wyrazistych
bohaterek literatury kryminalnej. Prawdę powiedziawszy, już nią jest. Nie bez
powodu książka błyskawicznie stała się bestsellerem. Reasumując, „Pochłaniacz”
to świetny początek planowanej serii, najlepsza powieść gatunkowa polskiego
autora, jaką przeczytałem w tym roku. Czytając czułem zazdrość. Czapki z głów
przed Bondą!
wtorek, 24 czerwca 2014
Korzyści płynące z bycia pisarzem
Czerwcowy numer
warszawskiego miesięcznika „Twórczość” (6/2014) zamieszcza m.in. fragmenty „Dziennika”
Józefa Hena. Obejmuje on czas pomiędzy styczniem 2009 a styczniem 2010 roku.
Nestor polskiego pisarstwa bardzo zajmująco, acz nie bez nuty goryczy, opisuje
otaczający go świat. W tekście mnóstwo jest nawiązań do literatury, polityki i
zdarzeń mających miejsce w życiu prywatnym. Pełno w „Dzienniku” postaci znanych
z pierwszych stron gazet, z którymi Hen jest w bliższych bądź dalszych relacjach
towarzyskich i zawodowych. Jest przy tym dowcipny i pełen dystansu do figury
pisarza. Oto niewielki przykład: „Prawdziwe osiągnięcie! Chłodziarz, który
pracował nad naszą lodówką, opuścił cenę z 250 do 200 złotych, kiedy dowiedział
się, że to ja napisałem Życie Kamila
Kuranta. (Ja – nie Bratny i nie Żukrowski!) Wykrzyknął: „Rodzice cały czas
płakali!”
sobota, 21 czerwca 2014
Peter May „Człowiek z wyspy Lewis”
Miesiąc temu
sygnalizowałem pojawienie się na księgarskich półkach pierwszej części trylogii
autorstwa Petera Maya, czyli „Czarnego domu”. Opowieść o szkockiej wyspie Lewis
i jej mieszkańcach zachwyciła tysiące czytelników w tym piszącego te słowa. Wstrząsający
opis wyprawy po pisklęta głuptaków, ich mordowanie był jednym z najlepszych portretów
rytualnego zła, na jakie natrafiłem w literaturze kryminalnej. Pozostanie w mojej
pamięci jeszcze bardzo długo. Właśnie pojawiła się druga część zatytułowana „Człowiek
z wyspy Lewis”. Wydawca zachęca do lektury kolejnych przygód Fina Macleoda –
policjanta z Edynburga, który „musi rozwiązać zagadkę zbrodni sprzed lat, w
którą zamieszany wydaje się być ojciec jego ukochanej Marsaili”. Wszystko
zaczyna się od odnalezienia ciała młodego człowieka podczas wykopywania torfu.
Autopsja wykazuje, że mężczyzna został zamordowany kilkadziesiąt lat wcześniej.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że ofiara była spokrewniona z ojcem
ukochanej Macleoda. By rzecz całą jeszcze bardziej pokomplikować ojciec kobiety
„nigdy nie wspominał o żadnej rodzinie (…) cierpi na zaawansowaną demencję i
nie potrafi w żaden sposób pomóc w wyjaśnieniu sprawy”. Dodam na koniec, że
książka przez wiele miesięcy na Wyspach Brytyjskich miała status bestsellera.
czwartek, 19 czerwca 2014
O „Powrozie” w Radiu Olsztyn
„Powróz” to kolejna
nowa jakość w twórczości Białkowskiego : thriller z szerokimi kontekstami:
psychologicznym, społecznym i historycznym. Miejscami smakowity, miejscami
mogący porządnie przestraszyć, o mistrzowsko zbudowanym zakończeniu w stylu
suspensów Alfreda Hitchcocka, odwracającym znienacka sens akcji i stanowiącym
sam w sobie materiał do dyskusji”. To fragment felietonu będącego opinią
o mojej nowej powieści, czyli o „Powrozie”. Jej autorem jest znany i ceniony
pisarz Włodzimierz Kowalewski. Cały tekst można przeczytać na stronie Radia
Olsztyn. Tutaj: http://ro.com.pl/powroz-nowa-powiesc-tomasza-bialkowskiego/01136556
Zaś
„Powróz” na półkach księgarskich już w lipcu.
środa, 18 czerwca 2014
Marcin Wroński „Haiti”
„Jestem wrak,
kurwa zużyta, proszę pana. Poprzestaję na małym jak cholerny grecki filozof. (…)
Jestem nikim, nie zauważył pan?” Tak mówi o sobie bohater serii kryminalnej Marcina
Wrońskiego, czyli Zygmunt Maciejewski. Jest 3 maja 1951 roku. Komisarz dawno
już nie jest policjantem. Czas spędza na lubelskim hipodromie, gdzie opiekuje
się gniadą klaczą, tytułową Haiti. Los sprawił, że oboje stali się w nowym,
niby lepszym, socjalistycznym świecie niepotrzebni. Wyścigowy koń i
przedwojenny kierownik Wydziału Śledczego. Tego pierwszego trudno zaprząc do furmanki
z gnojem („nie przedstawia wartości roboczej, tj. pociągowej i rolniczej”), o drugim
z bohaterów właściwie można by powiedzieć to samo. Zyga dla nowej władzy nie stanowi
żadnej wartości. Jednak człowieka i zwierzę łączy coś więcej niż tylko
porośnięty wysoką trawą zrujnowany teren dawnych wyścigów konnych. To historia
sprzed wybuchu wojny. Oto w stajennym boksie zostaje znaleziony martwy człowiek:
„(…) tego biedaka w stajni koń może i kopnął, ale zanim to się stało, facet
został uduszony. W żadnym razie nie przez konia, rozumie pan?”. Sytuacja jest o
tyle nieprzyjemna, że zdarzenie ma miejsce podczas wystawy koni, a klacz należy
do człowieka ze szczytu elit, bo samego księcia Światopełk-Czetwertyńskiego. Mało
tego, ktoś włamuje się do Browaru Parowego „Vetter”, pruje kasę ogniotrwałą i
znika z pieniędzmi. Lokalne media są szczęśliwe. „Włamywacz z browaru obnaża
nieudolność lubelskiej policji”. Oczywiście, nie będę zdradzał, jak i dlaczego
te dwa pozornie odległe zdarzenia łączą się i tym samym wpędzają komisarza w wir
mrocznych wydarzeń. Tegoroczny laureat Nagrody Wielkiego Kalibru i Kryminalnej
Piły w szóstym już tomie przygód komisarza Maciejewskiego nie zawodzi. „Haiti”
wypada szczególnie dobrze w partiach dialogowych. Autor ma świetny słuch
językowy. Potrafi doskonale oddać sposoby mówienia różnych grup społecznych,
robi to bez jednej fałszywej nuty, z poczuciem humoru. Oczywiście, jak zawsze u
Wrońskiego, widać dbałość o szczegół. Każdy z rozdziałów jest poprzedzony
cytatami z przedwojennej prasy, które wprowadzają w klimat epoki, pokazują
ówczesne relacje społeczno-polityczne, ale i te międzyludzkie, sąsiedzkie.
Niewielki przykład: „Uprzejmie proszę Moją Szanowną Klientelę, aby była łaskawa
podczas remontu frontu mojego sklepu, wchodzić do sklepu przez sień. Z
poważaniem, T. Żurek, Krak. – Przedm. 17., tel. 24 – 15”. Cóż, nie pozostaje mi
nic innego jak zachęcić Szanownych Czytelników do sięgnięcia po najnowszą
powieść Marcina Wrońskiego. Chociażby po to, żeby zobaczyć jak wyglądał tamten
świat, no i poznać losy policjanta na etacie dozorcy, oraz konia, którego z
tylko sobie znanych powodów nie chce za żadne skarby oddać.
wtorek, 17 czerwca 2014
„Ofiara” (nie czytać okładki!)
„Wszystko
zaczęło się od pytania: spędził noc z kobietą w najbardziej sekretnym miejscu
swojego życia, ale co tak naprawdę o niej wie? Co oboje, Anne i on, nawzajem o
sobie wiedzą?” Zdanie to pada na stronie 235 ostatniej części trylogii o
inspektorze Verhoevenie zatytułowanej „Ofiara”. Dodam, że przywołana kwestia
znajduje się w 2/3 objętości książki i zgodnie z zamysłem autora, czyli Pierre’a
Lemaitre’a dopiero w tym miejscu postawiona każe inspektorowi uważniej
przyjrzeć się relacjom łączącym go z kobietą, w której zakochał się bez
pamięci. Tymczasem wydawca na ostatniej stronie okładki informuje mnie - czytelnika,
że „Choć Anne rozpoznaje napastników, ich aresztowanie wcale nie jest proste,
tym bardziej że wskazani przez nią przestępcy nie są faktycznymi sprawcami, a
sama Anne nie jest osobą, za którą się podaje”. Co w takiej sytuacji ma zrobić
czytelnik, którego odarto z przyjemności lekturowej, uczyniono ofiarą nadmiernej
gadatliwości redaktora? Cóż, najrozsądniej jest zapomnieć o tym co już zostało
ujawnione i oddać się lekturze tomu laureata zeszłorocznej Nagrody Goncourtów,
podążać za Verhoevenem, który widząc zmasakrowane ciało ukochanej postanawia „zniszczyć
całą ziemię”, dopaść niejakiego Vincenta Hafnera (cóż z tego, że już wiemy od
wydawcy, że to nie on stoi za pobiciem i napadem). Zastanawiać się, czy większą
ofiarą jest policjant, czy Anne, która złożyła osobliwą ofiarę w imię… Dosyć! Szanowni
Państwo, tak czy inaczej warto Lemaitre’a znać, warto czytać jego świetne
powieści. To wielki mistrz. Jeden z największych.
sobota, 14 czerwca 2014
Marek Hłasko „Listy”
Dzisiaj przypada
czterdziesta piąta rocznica śmierci wspaniałego polskiego pisarza Marka Hłaski.
Wydawnictwo Agora przygotowało „Listy” pisarza w opracowaniu i ze wstępem
Andrzeja Czyżewskiego. Zapowiadane są w tej samej serii wydania książek
przedwcześnie zmarłego twórcy. Publikacja zawiera prócz korespondencji pisarza
indeks nazwisk, bibliografię i kalendarium. Obraz Hłaski jaki wyłania się z lektury
książki jest wielopłaszczyznowy, miejscami wzruszający, w innych zaś miejscach
bolesny. Trudno pogodzić się z tym, że uwielbiany przez czytelników autor na
dwa lata przed śmiercią czyni takie oto zapisy: „Pan mnie często pyta, jak idą
moje sprawy. Jestem w nędzy; lecz proszę o tym nikomu nie mówić, gdyż nie lubię
ludziom sprawiać przyjemności za darmo”. W tym samym liście do Juliusza
Sakowskiego Hłasko pisze o ostatniej wydanej za życia powieści, czyli „Sowie,
córce piekarza”: „(…) cała ta książka jest książką o miłości; i o tym, że
człowiek może iść za innym człowiekiem przez dolinę cienia śmierci, nie znając
zła ani strachu, jak długo ten drugi człowiek idzie z nim”. Polecam!
środa, 11 czerwca 2014
Mariusz Szczygieł w Olsztynie
W środowe upalne
popołudnie wybrałem się na spotkanie autorskie Mariusza Szczygła. Zorganizowano
je w Bibliotece Wojewódzkiej w ramach wojewódzkiego zlotu moderatorów Dyskusyjnych
Klubów Książki. Do tej grupy, co prawda, nie należę, ale udało mi się również
być na spotkaniu. Rozmowę podzielono na trzy części – pierwsza dotyczyła
głównie początków kariery autora, a w efekcie skupiła się na epizodzie telewizyjnym,
druga koncentrowała się na, tak to nazwijmy, czeskiej twórczości reportera,
czyli na książkach „Gottland” i „Zrób sobie raj”, a centralnym punktem trzeciej
części miała być „100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku”. Mnie
najbardziej interesowała ta ostatnia. Niestety, ze względu na ograniczenia
czasowe i fakt, że zaplanowano ją na koniec, nie poświęcono jej dużo czasu. A
szkoda. Na szczęście autor posiadł niezaprzeczalny dar ciekawego opowiadania –
ze swadą, inteligencją, dowcipem. Wśród wielu anegdot przemycił także kilka
smaczków dotyczących warsztatu reportera. Niezależnie jednak od tego, czy ktoś
uczestniczył w podobnym spotkaniu, czy też nie, jedno jest pewne, po książki
Autora i po zredagowaną przez niego antologię „100/XX” zawsze warto sięgnąć.
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Mariusz Czubaj „Martwe popołudnie”
„Ja sam często
bywałem Bogartem. Bogie zawsze milczał, trzymając owłosioną łapę na szklance
pełnej whisky, a uśmiechał się tylko wtedy, kiedy widział wycelowany w siebie
rewolwer”. Cytat pochodzi z powieści „Sowa, córka piekarza”, której autorem był
zmarły 45 lat temu Marek Hłasko. Autor „Pięknych dwudziestoletnich” często
przywoływał w swoich utworach sławnego amerykańskiego aktora, był zafascynowany
jego charakterystycznym sposobem gry. Tenże Humphrey Bogart pojawia się na
kartach nowej powieści Mariusza Czubaja wielokrotnie. Jeśli dodam, że główny
bohater „Martwego popołudnia” nazywa się Hłasko, oczywistym się staje, że
powieść Czubaja bardzo świadomie nawiązuje do tradycji amerykańskiego kina noir,
w którym bohater to postać niezwykle opanowana, acz zrezygnowana i nastawiona
do świata nad wyraz krytycznie.
Sam Marcin
Hłasko jest byłym policjantem, studiował filozofię, ma 47 lat, zaś siebie nazywa
„Panem od Zaginięć”. Powieściowi przeciwnicy określają go mniej sympatycznie.
Jeden z nich mówi wprost: „Jesteś jak wrzód na dupie, Hłasko. Nie da się z tobą
żyć”. Lecz nie dla sympatycznego towarzystwa bohater Czubaja jest angażowany
przez wszelakiej maści indywidua i instytucje, ale dlatego że jest niezwykle
skuteczny w odnajdywaniu zaginionych osób. W „Martwym popołudniu”, pierwszej
części nowego cyklu, Hłasko podejmuje się zadania odnalezienia Daniela
Okońskiego, specjalisty od marketingu. Bardzo szybko jednak odkrywa, że „ta
sprawa śmierdzi”. Czubaj oprowadza czytelnika po ulicach Warszawy, którą
odmalowuje bardzo sugestywnie. Raz Hłasko zjawia się w modnym klubie, gdzie
obserwuje „wesołe koło parlamentarne muminków-skurwysynków”, poznaje atrakcyjną
trzydziestolatkę o czekoladowym kolorze oczu „jakby została poczęta w fabryce
Wedla”, by za chwilę odwiedzić mało reprezentacyjne dzielnice stolicy. Wizytom
owym towarzyszy zwykle komentarz, chociażby taki: „Gdy się mieszka w czarnej
dupie, z gigantycznym kwadratem na ścianie, trudno występować na Festiwalu
Optymizmu”. Warto podkreślić, że powieść jest pełna kapitalnych sentencji i
błyskotliwych dialogów. Czubaj zastosował narrację pierwszoosobową, która w czarnym
kryminale sprawdza się najlepiej. Oczywiście, poszukiwacz ludzi zaginionych ma także
życie prywatne. Jak łatwo można się domyślić – pełne problemów i trudnych
relacji. Jego żona Monika mieszka w Brukseli. „Formalnie nadal była moją żoną,
jeśli można tak powiedzieć o kimś, kogo w ciągu ostatnich trzech lat widziało
się przez dwie godziny”. Hłasko ma też brata, byłego żołnierza, fotoreportera
wojennego. Mężczyzna cierpi na zespół stresu pourazowego. „Porucznik w stanie
spoczynku Mikołaj Hłasko był żywym dowodem na to, że w człowieku mogą
zagnieździć się demony wojny”. Były policjant powiesił na ścianie reprodukcję
obrazu Edwarda Hoppera „Midnight Hawks”. Hłasko wpatruje się w plakat, jest nim
zafascynowany, utożsamia się z samotnymi postaciami zajmującymi miejsca przy
barze. Czasami myśli, że amerykański malarz „opowiedział coś ważnego o mnie”. W
„Martwym popołudniu” bohater Czubaja nie ma zbyt wiele czasu na kontemplację,
bo zadanie odnalezienia młodego marketingowca przeradza się w mroczną i śmiertelnie
niebezpieczną wyprawę w przeszłość. Tam czekają na niego demony o wiele
potężniejsze niż te, które nosi w umyśle jego brat. To historie związane z
postawami niektórych naszych rodaków tuż po wojnie. Opowieść o fortunach
rodzących się w cuchnącej rozłożonymi ciałami ziemi. Bogactwo zbudowane na
ograbianiu setek martwych, bezbronnych ludzi pewnego dnia zaczyna zwyczajnie śmierdzieć.
Nawet kontakty z wpływowymi kołami biznesowo-rządowymi nie są w stanie zneutralizować
trupiego jadu. Haniebna przeszłość zostanie ujawniona, winni ukarani. Hłasko, niczym
filmowy Bogie, uśmiecha się do swoich wrogów i jednego po drugim usuwa ich ze
swojej drogi. W efektownym finale dotrze do „jądra ciemności”. Pokona zło.
Potem będzie znowu mógł wrócić do miejskiej dżungli i niczym bohaterowie z obrazu
Hoppera samotnie wypić ostatniego drinka tej nocy.
W moim prywatnym
rankingu „Martwe popołudnie” to najlepsza powieść Mariusza Czubaja. Polecam ją
gorąco i niecierpliwie czekam na kolejne spotkanie z byłym policjantem Marcinem
Hłasko, Humphreyem Bogartem przeniesionym do współczesnej Warszawy.
sobota, 7 czerwca 2014
Finałowa piątka Nagrody Poetyckiej Orfeusz
Ogłoszono
finalistów przyznawanej w Praniu ogólnopolskiej Nagrody Poetyckiej Orfeusz.
Wśród piątki finalistów jest zwycięzca pierwszej edycji nagrody Krzysztof Karasek („Słoneczna balia dzieciństwa”, Biblioteka „Toposu”). Znalazł się również finalista pierwszej edycji Przemysław Dakowicz („Teoria wiersza
polskiego”, Biblioteka „Toposu”). Pozostali finaliści to: Janusz Drzewucki („Dwanaście
dni”, Wydawnictwo Iskry), Józef Kurylak („Ciemna głęboka woda bez Boga”,
Wydawnictwo Lisia Góra) oraz Adam Waga („Chromając”, Wydawnictwo Literackie). Jak
widać w finale znaleźli się wyłącznie mężczyźni. Jedyną kobietą jaką
wypatrzyłem jest zdobywczyni nagrody w kategorii Orfeusz Mazurski Mariola
Kruszewska („Wczoraj czyli dziś”, WOAK Białystok). Zdobywcę nagrody głównej
poznamy 28 czerwca na uroczystej gali. W zeszłym roku wygrała książka poetycka
Jana Polkowskiego pt. „Głosy”. Zaś Orfeusz Mazurski przypadł w udziale Kazimierzowi
Brakonieckiemu za tom pt. „Chiazma”. Nagroda zostanie przyznana po raz trzeci.
piątek, 6 czerwca 2014
Licealiści o „Teorii ruchów Vorbla”
Wielką
przyjemność sprawił mi wpis, który znalazłem na blogu Ósemkowy Klub Recenzenta prowadzony przez uczniów VIII Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy. Jak się okazuje
młodzi ludzie sięgają po moje książki i to raczej te trudniejsze. Oto co młoda recenzentka
napisała o „Teorii ruchów Vorbla”: „Powieść pełna ironii. Bohaterowie wpadają
ze skrajności w skrajność. Trudno któregokolwiek z nich polubić. Czytając coraz
bardziej zapada się w ich historie i dąży z nimi do finału. Powieść nie jest
łatwa, wymaga od czytelnika oczytania i inteligencji, więc na pewno nie jest to
lektura dla każdego. Myślę, że spodoba się osobom dojrzalszym czytelniczo,
które poszukują czegoś więcej, chcą zastanowić się nad własnym życiem, swoimi
wyborami”.
środa, 4 czerwca 2014
„Powróz” już za miesiąc
Dzisiaj mamy 4 czerwca. Dokładnie za miesiąc odbędzie się oficjalna premiera „Powrozu”. Data nie jest przypadkowa. 4
lipca 1946 w Polsce doszło do dwóch wydarzeń, które kładą się ponurym cieniem
na naszą powojenną historię. O jednym z nich już wspominałem na tym blogu. To
publiczna egzekucja strażników obozu koncentracyjnego, która miała miejsce w Gdańsku. Pisarz
Zbigniew Załuski, odnosząc się do powyższego, zauważał: „(…) w latach wojny stało się coś moralnie
nieodwracalnego (…) że stan poprzedni nie może być przywrócony, a moralnego progu,
który ludzkość przekroczyła, nie da się już przejść z powrotem”. Drugim
wydarzeniem był mord ludności pochodzenia żydowskiego w Kielcach dokonany przez
miejscowych. Obserwatorzy i uczestnicy obu makabrycznych aktów przemocy ciągle
żyją. Niektórzy z nich wówczas byli dziećmi. Sceny, które rozegrały się tamtego
letniego dnia, zmieniły całkowicie ich życie. Prześladują w snach i wspomnieniach.
Pchają do kolejnych zbrodni…
niedziela, 1 czerwca 2014
Marcin Wroński z Nagrodą Wielkiego Kalibru
W przypadku
Marcina Wrońskiego powiedzenie „do trzech razy sztuka” się nie sprawdza.
Lubelski pisarz był nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru aż sześć razy! Owszem,
w zeszłym roku uhonorowano go Nagrodą Czytelników, lecz głównego trofeum nigdy nie
zdobył. Tym razem było inaczej. Wczoraj wreszcie nagrodę dla najlepszego
kryminału otrzymał. Mało tego, autor serii książek o komisarzu Zydze Maciejewskim
zgarnął wszystko, czyli zdobył oba laury! Sygnałem, że tak się może stać, było
przyznanie mu w kwietniu „Kryminalnej Piły” za piątą część cyklu zatytułowaną „Pogrom
w przyszły wtorek”. Ten sam retro kryminał wczorajszego wieczora wrocławskie jury
uznało za najlepszą pozycję minionego roku. Marcinowi serdecznie gratuluję. Zasługiwał
na tę nagrodę jak mało kto. Warto również dodać, że na półach księgarskich jest
od jakiegoś czasu kolejna część przygód lubelskiego komisarza pt. „Haiti”. Rzecz
jasna, gorąco polecam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)