poniedziałek, 30 września 2013
Mam, ale nie oddam!
niedziela, 29 września 2013
sobota, 28 września 2013
Nagroda Wielkiego Kalibru – edycja dziesiąta
Aż czworo z
siedmiu tegorocznych finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru to debiutanci. Można
nawet powiedzieć, że pięcioro, ponieważ współautorka książki pt. „Pan Whitcher
w Warszawie” Agnieszka Chodkowska-Gyurics jest również debiutantką. Pozostali
finaliści to zdobywca nagrody z roku 2009 Mariusz Czubaj i wielokrotnie
nominowany do Kalibru Marcin Wroński. Sześć z siedmiu książek wydały
warszawskie wydawnictwa. Trzy z nich W.A.B. Zwraca uwagę nieobecność wśród nominowanych
autorów, którzy wydali w zeszłym roku książki, a wcześniej nagrodę zdobyli. Są
to: Marek Krajewski, Paweł Jaszczuk, Gaja Grzegorzewska i Joanna Jodełka. Czy
tegoroczną nagrodę zdobędzie któryś z debiutantów? Jak i w zeszłym roku trzymam
kciuki za Marcina Wrońskiego. Być może po raz drugi sięgnie po okolicznościową statuetkę
i czek na 25 tysięcy złotych Mariusz Czubaj. Jak dotychczas sztuka ta udała się
jedynie Zygmuntowi Miłoszewskiemu. Laureata poznamy podczas uroczystej gali trzynastego
października.
piątek, 27 września 2013
„Pióro & Pazur” w Siedlcach
Po raz drugi odbędzie
się Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach. Przypomnę, że podczas tej
dwudniowej imprezy zostaną m.in. wręczone nagrody w kategoriach „dla
najbardziej poruszającej powieści roku 2012” oraz „dla najbardziej
sympatycznej, optymistycznej powieści roku 2012”. Do pierwszej z tych kategorii,
podobnie jak i w roku ubiegłym, weszło pięć książek. Do drugiej ledwo cztery.
To i tak lepiej niż w roku ubiegłym, kiedy to jury nominowało trzy tytuły. Co
to oznacza? Zapewne w tym roku napłynęło więcej książek do rozpatrywania i stąd
łatwiej udało się wskazać finałową czwórkę. Z drugiej strony niemożność
wskazania pięciu dobrych, napisanych na poziomie pozycji, świadczy o słabości
polskiej popliteratury kobiecej. Właśnie tej, która ma z jednej strony
spełniać walory rozrywkowe z drugiej zaś nie popadać w banał i egzaltację. Kto
zdobędzie nagrody dowiemy się piątego października. Swoją nagrodę wręczą
również czytelniczki oraz polonijne blogerki. Link ze szczegółami do
festiwalowej strony tutaj: http://www.flk.siedlce.pl/?p=102
środa, 25 września 2013
Koniec olsztyńskiej „Borussii”
Ponura seria likwidacji
przedsięwzięć związanych z olsztyńską kulturą trwa nadal. W niedzielę zakończyła
działalność „Tajemnica Poliszynela”, a dzisiaj wyczytałem, że podobny los
spotkał pismo „Borussia”. Po ponad dwudziestu latach działalności laureat nagrody
paryskiej „Kultury” znika z kulturalnej mapy kraju. Nieregularnik od dłuższego
czasu ledwo dyszał. Nakłady dramatycznie spadały. Więcej informacji na ten
temat zamieszcza chociażby Onet.pl tutaj: http://wiadomosci.onet.pl/olsztyn/po-22-latach-zawieszono-wydawanie-czasopisma-borussia/51kq4
Informacja o zamknięciu pisma przyszła w chwili kiedy ogłoszono powstanie „Olsztyńskiego
Literackiego Miesięcznika Mówionego”. Być może twórcy tego projektu inspirowali
się legendarnymi krakowskimi spotkaniami „NaGłos”, w których uczestniczyli
giganci polskiej literatury, włącznie z noblistami Szymborską i nadsyłającym
swoje prace Miłoszem. Znajduję nawet pewne analogie. Wówczas w Krakowie powstała
inicjatywa będąca protestem przeciwko likwidacji ZLP. Olsztyńscy twórcy właśnie
stracili możliwość publikacji w „Borussii”.
wtorek, 24 września 2013
Friedrich Ani „Ludzie za ścianą”
„Przestałam
liczyć moje podejrzenia. Podejrzenia to najcięższe ciężarki, ściągają kobietę w
dół mocniej niż wszystko inne. Co człowiek podejrzewa? Podejrzewa, że mąż ma
coś do ukrycia. Przyjaciółkę? Kochankę? To śmieszne. Jak szef restauracji,
który cały dzień pracuje, ma sobie znaleźć kochankę? I dlaczego miałby go
ogarnąć taki bezwład? Kochanka zwykle mężczyznę uskrzydla, o ile wiem. Nakręca
go, sprawia, że zaczyna się inaczej ubierać, udawać młodszego, robi się z niego
bardziej małpa niż ryba. A więc zapomnijmy o kochance. Co jeszcze? Podejrzane
interesy? To by było możliwe”. Słowa te padają w rozmowie żony zaginionego
Raimunda Zacherla ze świeżo zatrudnionym w biurze detektywistycznym byłym
policjantem Taborem Sűdenem. Dwa lata wcześniej Zacherl wyszedł z domu (podobno
po żarówki) i zaginął. Rozpoczyna się na nowo śledztwo, które wcześniej
zakończyło się fiaskiem. Mniej więcej w tym samym czasie detektyw odbiera
telefon od ojca, którego kiedyś uznał za zmarłego. Połączenie zostaje zerwane,
co doprowadza Sűdena do rozpaczy. Odtąd będzie szukał również ojca. Jak łatwo
można się domyślić, były policjant odkryje mroczne tajemnice osób z otoczenia
zaginionego Raimunda Zachlera. Pojawią się m.in. „czterej mężczyźni koło
czterdziestki, o wątpliwej uprzejmości pijaków, używający przemocy, tacy którym
pogarda wylewa się każdym porem” i wiele innych, świetnie nakreślonych postaci.
Autor powieści pt. „Ludzie za ścianą” czyli Friedrich Ani za stworzenie postaci
monachijskiego policjanta Tabora Sűdena otrzymał Niemiecką Nagrodę Kryminalną. Warto zaznaczyć, że aż pięciokrotnie!, gdyż cykl składa
się z kilkunastu tytułów. Pisarz jest ceniony za nowatorstwo i tworzenie
niezwykłego napięcia. Czy słusznie? Według mnie jak najbardziej. Powieść wciąga
od pierwszej strony. Czyta się świetnie. I to poczucie humoru!
poniedziałek, 23 września 2013
Wiersze i nagrody
Nie będzie miało
łatwego wyboru jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Piątka finalistów to prawie
wyłącznie specjaliści od zdobywania trofeów. Krzysztof Karasek za „Dziennik Rozbitka”
otrzymał tegoroczną Nagrodę Literacką m. st. Warszawy. Jan Polkowski dostał
Nagrodę Poetycką im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Orfeusz. „Biała krew”
Łukasza Jarosza do ścisłego finału tej nagrody weszła. Justyna Bargielska
właśnie znalazła się w finale Nagrody Nike z tomem poezji „Bach for my baby”. W
sobotę ostatnia z finalistek nagrody czyli Krystyna Dąbrowska otrzymała prestiżową
Nagrodę Kościelskich za wiersze zebrane w książce „Białe krzesła”.
niedziela, 22 września 2013
„Zdrowie Kobiet” w lesie
Położone w olsztyńskim
lesie sanatorium przeciwgruźlicze to kolejne miejsce, które mogłoby z
powodzeniem stanowić tło powieści, np. kryminalnej. Budynek zbudowano w 1907
roku. Nadano mu nazwę „Frauenwohl” czyli „Zdrowie Kobiet”. W styczniu 1945 roku
budynek został zbombardowany. Wtedy to część pacjentów w panice rzuciła się do
ucieczki, inni zaś zostali ewakuowani do Królewca. Na szczycie wieży zegarowej
znajduje się żelazna chorągiewka z datą „1884”. Nie wiadomo, co oznacza ta
data. Budowla powstała wszak znacznie później.
sobota, 21 września 2013
„Świat się rozpierdolił”?
„Nowa Dekada
Krakowska” (3/2013) w znacznej części poświęcona jest zmarłym osobistościom
polskiej kultury. W numerze zamieszczono teksty o profesorze Mieczysławie
Porębskim i wydawcy „Znaku” Jacku Woźniakowskim. Przytoczę jednak fragment,
który znalazłem w dziale „Camera obscura”, traktujący w tym wypadku o
odchodzeniu w niebyt poprawnego języka. HM pisze: „Dorota Wellman, dziennikarka
i prezenterka telewizyjna (»Wysokie Obcasy«, nr 10) z czułością i uwielbieniem
opowiada o swej zmarłej matce, ale wplata przy tym takie zwroty, jak »nieprawda,
że kobiety rozmawiają o pierdołach«, »nabijam licznik telefonu nie po to, żeby opowiadać
o dupie Maryni«. Nie potępiam, nie gorszę się – tylko nie rozumiem, dlaczego do
pełnej ekspresji słownej nawet w takiej sytuacji niezbędne są dzisiejszym
młodym osobom wulgaryzmy. Zresztą nie tylko młodym. Bohdan Zadura (»Twórczość«
2013, nr 2) zaczyna wiersz Redukcja
słowami: »mój pierdolony monografista, jak Henryk B. nazywa Jarka B.«. Być może
w najnowszym przekładzie Hamleta zamiast
»Świat wyszedł z orbit« przeczytamy: »Świat się rozpierdolił«…”
piątek, 20 września 2013
Droga pewnej trumny
Wydawnictwo
Agora zapowiada wznowienie (po pięćdziesięciu latach nieobecności na polskim
rynku) pierwszej książki reporterskiej Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Czarne
gwiazdy”. Opublikowanie w tygodniku „Polityka” tych siedemnastu reportaży
przyniosło pisarzowi tytuł najpopularniejszego autora 1961 roku. W tym miejscu
chciałbym wspomnieć inną książkę z tamtego okresu, czyli zbiór reportaży opisujących
polską prowincję lat sześćdziesiątych, zatytułowany „Busz po polsku”. Jest
wśród nich jednej, który opisuje wyprawę grupy górników wiozących trumnę z
osiemnastolatkiem zabitym podczas odstrzału. Sparaliżowany ojciec nie może
przyjechać po syna, stąd pomysł, aby koledzy z pracy przebyli setki kilometrów
i zawieźli jego ciało na rodzinny cmentarz. Dołącza do nich reporter. W pewnej
chwili samochód psuje się, a mężczyźni postanawiają dalszą drogę z trumną
przebyć pieszo. Jak mówi jeden z nich: „Chłopak był mikry, trochę go zostało
pod węglem. Ciężaru dużego nie ma. Do południa będziemy kwit”. Ten świetny reportaż
jest znany, nie będę zatem pisał, że bohaterowie „Sztywnego” skręcają nad
jezioro, palą ognisko, spędzają noc w towarzystwie dziewcząt, a trumna w tym
czasie ukryta jest w krzakach. Mnie w tym wszystkim najbardziej zaciekawiło
miejsce, gdzie: „Szosą pędzi samochód. Pośród zmierzchu źrenice lamp wypatrują
mety. Tak, meta już blisko: Jeziorany, 20 km”. Bo ja przecież z tych samych Jezioran
pochodzę, do których: „W końcu poszliśmy dalej. Spotkał nas świt. Ogrzało nas
słońce. Myśmy szli. Gięły nam się nogi, drętwiały ramiona, puchły ręce, ale
przecież donieśliśmy na cmentarz, do grobu – tej ostatniej naszej przystani na
świecie, do której raz tylko zawijamy, nigdy już z niej nie wypływając...”
czwartek, 19 września 2013
„Kłamca” na „Kryminalnej Pile”
Leszek Koźmiński
konsekwentnie, tytuł po tytule, recenzuje moją trylogię. Oto co m.in. pisze na „Kryminalnej
Pile” o drugiej jej części, czyli „Kłamcy”: „Tomasz Białkowski nie zawodzi po
raz kolejny miłośników zagadek kryminalnych zatopionych w historii, uwikłanych
w symboliczne rytuały i artefakty, istniejących na granicy przeszłości i dnia
dzisiejszego. Tajemnica, symbol i groza nierozpoznanego szaleństwa oraz
namacalna obecność śmierci, zadawanej wręcz rytualnie, to ten fragment świata
przedstawionego, w którym autor „Króla Tyru" czuje się najlepiej. I ku
mojej radości, co uwierało w pierwszym tytule cyklu, tym razem odwołania do
biblijnej i apokryficznej symboliki, historii starożytnej i sztuki są podawane
w sposób wyważony. Rzekłbym nawet, na tyle zrównoważony, by czytelnika nie
zasypać gradem informacji, nawiązań czasowo-osobowych i symboli, ale też nie
znudzić i zniechęcić do lektury. Tym samym atmosfera i klimat powieści jawi się
z jednej strony tajemniczo i niecodziennie, a z drugiej strony jest realna
czasem zdarzeń i ich motywów”. Całość tekstu tutaj: http://kryminalnapila.blogspot.com/2013/09/recenzja-tomasz-biakowski-kamca.html
środa, 18 września 2013
Tajemnica Poliszynela kończy działalność
Nie umieszczę na
koniec roku Tajemnicy Poliszynela na mojej prywatnej liście najciekawszych
miejsc związanych z olsztyńską kulturą, chociaż i teraz, jak w roku poprzednim,
również na to zasługuje. Powód jest prosty – klimatyczna kawoksięgarnia z
końcem tygodnia przestaje istnieć. Pomysłodawczyni i kierująca działaniami
Małgorzata Sieniewicz nie zaprosi już więcej w gościnne progi pisarzy, poetów,
dziennikarzy, naukowców, podróżników, wreszcie tych, dla których to miejsce
zostało stworzone, czyli miłośników literatury. Finalistka konkursu „Olsztynianin
2012 roku” (wyróżnienie „Gazety Wyborczej” otrzymała właśnie za działalność
popularyzującą kulturę) ogłosiła swoją decyzję wczoraj. Tajemnica Poliszynela zakończy
pracę projektem pt. „Inwazja czytania”. W sobotę od godziny 17:00 będzie można
przyjść i posłuchać książek czytanych przez innych. Będzie również możliwość
odczytania swojego ulubionego fragmentu, rozmowy o literaturze. Zapewne pojawią
się podczas tych rozmów pytania o powody, dla których znikają kolejne miejsca
przyjazne sztuce. Dlaczego proces kulturowego jałowienia miasta nad rzeką Łyną
ciągle postępuje?
wtorek, 17 września 2013
Nie będą córki i synowie wasi worków z kucykiem nosili!
To osiołek Henio. Czy to kolejny kandydat na listę zakazanych zabawek? |
Wyczytałem w
jednej z gazet, że w poznańskiej katolickiej podstawówce zabroniono dzieciom
przynoszenia gadżetów z kotką Hello Kitty, kucykiem Little Ponny oraz Monster
High. Te ostatnie to ponoć partnerki oraz córki znanych z popkultury
straszydeł. Zdaniem dyrekcji dzieciaki na plecakach i workach z kapciami wnoszą
w progi placówki satanizm, okultyzm, wampiryzm oraz czarną magię. Biedni
(dosłownie i w przenośni) rodzice wymieniają teraz w pośpiechu osprzętowanie
swoich latorośli na poprawne światopoglądowo. W tym miejscu przypomina mi się
felieton Boya-Żeleńskiego pt. „Trykot i infuła” napisany przecież dawno temu, a
zdaje się jakby ledwo wczoraj. Sławny pisarz odniósł się wówczas do wydarzeń z
Łomży, gdzie doszło do znieważenia Bożego Ciała. Znieważenie powyższe polegało na
tym, że w dzień świąteczny młodzież obojga płci wystąpiła w strojach
sportowych. Wtedy to biskup wezwał księży prefektów, żeby „wobec odpowiednich
czynników szkolnych wkroczyli w to obniżanie wstydliwości kobiecej i tłumienie
w młodych sercach cnoty skromności”. Dalej biskup upomina rodziców, aby „córkom
swoim stanowczo zabronili występować w ubraniach gimnastycznych”. W zakończeniu
listu pasterskiego pada zdanie porażające: „Niezastosowanie się do tego
wezwania będzie poczytane opornym za grzech śmiertelny”. Tu Boy-Żeleński z
właściwą sobie trafnością zauważa: „…zastanawia to powoływanie się w sprawie
takich czy innych kostiumów na Boga, który ludzi stworzył nago, podczas gdy
ubranie jest wymysłem ludzkim i raczej poprawianiem niż wypełnianiem woli
bożej. Dla wszechmocy bożej byłoby wszak drobnostką sprawić, aby dzieci rodziły
się co najmniej w majtkach!”
poniedziałek, 16 września 2013
Finałowa siódemka Nagrody Nike 2013
Jury tegorocznej
Nagrody Nike wykazało się wielką konsekwencją. Skoro już komiks Macieja
Sieńczyka nominowało, to nie po to, żeby odpadł w ostatniej, finałowej turze.
Mnie ta pozycja nie przekonuje, lecz przecież nie ja w szacownym jury zasiadam.
W siódemce książek walczących o główne trofeum znalazły się aż cztery powieści.
Być może to sygnał, że w przyszłości nagroda stanie się tym, czym miała być, co
zapisano w jej regulaminie, a więc docenieniem głównie prozy. Zwraca uwagę
wskazanie do finału kilku książek wydanych w małych oficynach. Raptem trzy
tytuły są z warszawsko-krakowskich molochów. Kolejna ciekawa rzecz to wiek
nominowanych. Wszyscy autorzy są ciągle młodzi, chociaż mają w dorobku już
pozycje zauważone. Wyjątkiem, jeśli chodzi o dorobek, jest Igor Ostachowicz z debiutancką
„Nocą żywych Żydów”. Kto odpadł, czyli nie wszedł do ścisłego finału? Zwraca
uwagę nieobecność Zyty Oryszyn, która w tym roku otrzymała nagrody Gryfia i
Gdynia. Przepadła głośna książka Krzysztofa Vargi. Nie ma pozycji o Mironie Białoszewskim
autorstwa Tadeusza Sobolewskiego. Odpadł „Dziennik” Jerzego Pilcha i książka
byłej przewodniczącej Nagrody Nike Małgorzaty Szpakowskiej. Kto zdobędzie
nagrodę? Patrząc na tegoroczny finał, może nim być każdy. Osobiście obstawiam
pisarkę, której pozycja literacka i wizerunek medialny są konsekwentnie i z
dobrym skutkiem od lat budowane, czyli Joannę Bator.
niedziela, 15 września 2013
sobota, 14 września 2013
Hłasko i Kowalewski na ekranie?
Reżyser Janusz
Majewski w wywiadzie udzielonym wczorajszej „Gazecie Wyborczej” wymienia
projekty filmowe, które trafiły na biurko komisji eksperckiej przy PISF.
Majewski jest jednym z szefów takiej komisji. Wśród wysoko ocenionych
propozycji znalazła się powieść pt. „Sowa, córka piekarza”, którą chce
zrealizować Grzegorz Jarzyna. Jak mówi Majewski: „Wyobrażałem sobie, że to
będzie wersja awangardowa tego, co napisał Marek Hłasko, a to było jak
najbardziej rygorystyczne i klasyczne. Porządna, realistyczna historia, jakby
Kazimierz Kutz zrobił to w latach 60.” „Sowa, córka piekarza” to moja ulubiona
książka przedwcześnie zmarłego legendarnego pisarza. Czekam zatem z wielkimi
oczekiwaniami na filmową realizację tego pomysłu. W rozmowie z Majewskim
znalazłem również inną interesującą informację. Autor „Zaklętych rewirów” mówi:
„Od trzech lat mam scenariusz, którym zainteresował się teraz producent Julek
Machulski – „Excentryków" według książki olsztyńskiego pisarza
Włodzimierza Kowalewskiego. To rzecz sensacyjno-komediowo-muzyczno-taneczna. Historia
puzonisty, którego wojna zastała w orkiestrze na „Batorym”. W roku 1956
postanawia wrócić z Anglii do Polski”.
piątek, 13 września 2013
Einstein na prezydenta
Dziennikarz David
Landau wielokrotnie rozmawiał z Szimonem Peresem o założycielu państwa Izrael
czyli urodzonym w Płońsku legendarnym Ben Gurionie. Zebrał te rozmowy w książce
pt. „Ben Gurion. Żywot polityczny”, która właśnie ukazała się w naszym kraju. Landau
w pewnym momencie zamieszcza wiadomość, która wcześniej nie była mi znana.
Okazuje się, że „…w listopadzie 1952 roku Ben Gurion zaproponował urząd
prezydenta Albertowi Einsteinowi. Chciał, żeby tę funkcję pełnił człowiek
nauki. Tak jak Sokrates uważał, że na czele państwa powinien stać uczony.
Einstein odmówił.”
czwartek, 12 września 2013
Żenujący błąd logiczny
Zawrzało w
środowisku literackim, po tym jak recenzent „Gazety Wyborczej” odniósł się do dedykacji
zamieszczonej w najnowszej powieści Marka Krajewskiego pt. „W otchłani mroku”.
Dzisiaj w tej samej gazecie znaleźć można rozmowę z pisarzem i jego komentarz
do tamtego tekstu. Marek Krajewski z właściwą sobie klasą odpowiada: „Jacek Szczerba, krytykując moją
książkę w wydaniu ogólnopolskim „Gazety”, napisał w jednym miejscu rzecz
nieprzyzwoitą. Nikt nie powinien włączać w orbitę krytyki, sporu, dyskusji osób
bliskich krytykowanego autora. Recenzent powiązał scenę prostytuowania się żony
jednego z literackich bohaterów z zadedykowaniem „W otchłani mroku” mojej żonie.
To bardzo proste – i tu żona i tu żona! Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że
wspomniany Maciej Zaremba, dedykując pani o imieniu „Jola” swoją książkę „Wielka
trwoga”, odczuwa wobec wspomnianej pani wielką trwogę. Ten „dedykacyjny passus”
recenzji Szczerby to żenujący błąd logiczny i podłe uchybienie dobrym obyczajom”.
środa, 11 września 2013
Ochronka Anioła Stróża
Wczoraj byłem na
spotkaniu autorskim Pawła Jaszczuka, które odbyło się w Książnicy Polskiej w
Olsztynie. Rozmowa, którą prowadziła Bernadetta Darska, dotyczyła powieści „Ochronka
Anioła Stróża”. Fragmenty książki przeczytała Hanna Brakoniecka. Autor
opowiadał o zależnościach między głównym bohaterem, pisarzem Piotrem Magnusem,
a jego zleceniodawcą Leo Maksymilianem Guardianem. Pojawiły się takie tematy
jak korzyści wynikające ze stosowania narracji szkatułkowej, rola pamięci i
przeszłości, motyw labiryntu, dzieciństwo jako czas, który często determinuje
dorosłość, szaleństwo i przypadkowość ludzkiego losu.
wtorek, 10 września 2013
Dezerterzy z NRD
Zaciekawiła mnie
rozmowa zamieszczona w „Gazecie Olsztyńskiej”, którą dziennikarz tego magazynu
przeprowadził z Albinem Siwakiem. Swego czasu Siwak był postacią znaną i wpływową.
Należał do ścisłego kierownictwa PZPR, piastował funkcje dyplomatyczne na
placówce w Libii, do dzisiaj pisze książki. Okazuje się, że jego ojciec w 1945
roku został wójtem we wsi Lutry. Znam tę miejscowość, leży 10 kilometrów od
miejsca mojego urodzenia. Niektóre sceny w „Pogrzebach” i „Drzewie morwowym”
umieściłem nad Jeziorem Luterskim. Siwak mówi, że nad tym właśnie jeziorem było
niemieckie lotnisko wojskowe, z którego na oczach zdumionych czerwonoarmistów zajmujących
teren uciekło na Zachód dwóch ukrywający się we wsi pilotów. Ucieczka nie
powiodła się. Niemcy zostali zestrzeleni nad Kołobrzegiem. Pochowano ich wśród
polskich żołnierzy, co wzbudzało od początku zrozumiałe protesty. I tu zaczyna
się najciekawszy fragment opowieści. Siwiec twierdzi, że generał Jaruzelski
napisał do ówczesnego przywódcy NRD Honeckera list. Ostrzega w nim, że jeśli prochy
niemieckich żołnierzy nie zostaną zabrane przez władze NRD, groby te zostaną
zniszczone. Przywódca sojuszniczego kraju odpisał stanowczo, że „nie będzie
ekshumował dezerterów”.
poniedziałek, 9 września 2013
„Dusza światowa”
Podoba mi się
rozmowa, którą Agnieszka Drotkiewicz przeprowadziła z Dorotą Masłowską. Właśnie
wydało ją Wydawnictwo Literackie. Wybrałem fragment, w którym sławna pisarka
odnosi się do naszego rynku książki. Oto co mówi: „Powieść dresiarska, „powieść
gejowska”, „powieść dziejąca się w środowisku pielęgniarek”, nieważne, ile ma
to wspólnego z prawdą, tak łatwiej książkę sprzedać. I tu też widoczne jest, że
to uproszczenie, ta nalepka czy hasło nie dotyczy gatunku książki, jej jakości,
konwencji, w jakiej jest napisana, całości dzieła. W sposób skrótowy i
absurdalny mówi, „o czym”, czy też „o kim” książka jest. Najlepiej jeśli
jeszcze jakoś da się w to zaprząc autora, przetłumaczyć książkę przez jego
biografię – wtedy potencjał komercyjny rośnie. To jest groteska, ale ta
groteska powoduje rozkwit gatunku „powieść na zadany temat”. Jakość nie jest
ważna, wystarczy temat. Powoduje to wysyp książek koszmarnych, często w bardzo
naiwny sposób zaangażowanych, podkładających się mediom. Prawica ma swoje
produkcyjniaki, ale mnie bardziej śmieszą te lewicowe, które lubują się w
pozorze politycznej niepoprawności”.
niedziela, 8 września 2013
Mordvilla – temat do wzięcia
Pogoda wczoraj
była piękna i grzechem byłoby siedzenie w czterech ścianach. Na Starówce dłużej
zatrzymałem się przy właśnie odrestaurowanej „Mordvilli”. Tę ponurą nazwę
piękny budynek otrzymał od mieszkańców miasta po wydarzeniach, które rozegrały
się w Wigilię roku 1907. Wówczas to kapitan 73 pułku artylerii Harold von
Groeben zastrzelił w willi majora Augusta von Schoenebecka – szefa sztabu 10
Pruskiego Pułku Dragonów im. Księcia Alberta Saksońskiego. Żona majora była
kochanką zabójcy. Kapitan popełnił samobójstwo przed zakończeniem procesu wieszając
się w więziennej celi. Niewierna żona, czyli Antonina von Schoenebeck, uniknęła
kary, chociaż podżegała go do zbrodni. W opinii sądowo-psychiatrycznej
przeprowadzonej przez lekarza naczelnego Zakładu dla Obłąkanych w Kortowie (obecnie
mieści się tam miasteczko studenckie) została uznana za niepoczytalną. Potem
zniknęła, prawdopodobnie ukryta przez rodzinę. Jej losy są nieznane. Dom od
wojska zakupił właściciel drukarni, która wydawała „Allensteiner Zeitung”, Ernst
Harich. Rozebrał go i pobudował willę w obecnym kształcie. Po II wojnie
światowej budynek stał się rezydencją wojewodów, potem mieściło się w nim
kasyno garnizonowe, biblioteka wojskowa. Obecnie to własność prywatna. W
Niemczech i Stanach Zjednoczonych ukazały się dwie powieści węgierskiej pisarki Marii Fagyas, których
fabuła wiąże się z tamtymi ponurymi wydarzeniami („Bliźniaczki” i „Taniec
zbrodni”). Kto wie, może któryś z naszych rodzimych autorów również podejmie
ten temat i zdecyduje się na opisanie dramatycznej historii sprzed wieku?
sobota, 7 września 2013
„Kryminalna Piła” o „Drzewie morwowym”
Znawca kryminałów, wykładowca kryminalistyki Leszek Koźmiński napisał wnikliwą recenzję „Drzewa morwowego”. Kończy ją pisząc: „W jednym zakresie poziom literackich umiejętności Tomasza Białkowskiego jest równy, niezmienny i wyrastający ponad normę – język narracji. Nie licząc drobnych potknięć, nie do końca autorskich, bardziej redaktorskich, czyta się książki pisarza gładko i z przyjemnością brzmienia opowiadanych historii. Dialogi nie noszą znamion sztuczności. Mistrzostwa pisarskiego języka dotyka autor w scenach tych najmroczniejszych, zarówno przedstawiając zbrodnicze czyny, jak i tych opisowych, budujących nastrój i tło dla przedstawianych miejsc i czasu. „Drzewo morwowe” jako samodzielny tytuł jest więc dobrym kryminałem z domieszką ciekawej sensacji. Jako pierwsza w cyklu książka jest zapowiedzią ciekawej współczesnej historii, w której trzeba patrzeć w przeszłość, mierzyć się z nieludzką mocą ludzkiego zła. I jeśli jesteś miłośnikiem kryminałów pisanych po polsku, „Drzewo morwowe” jest obowiązkową pozycją czytelniczą, po której z pewnością sięgniesz po kolejne tytuły Tomasza Białkowskiego”. Całość tekstu tutaj: http://kryminalnapila.blogspot.com/2013/09/recenzja-tomasz-biakowski-drzewo-morwowe.html
piątek, 6 września 2013
„Odra” (9/2013)
We wrześniowym numerze
wrocławskiej „Odry” zamieszczono m.in. fragment mojej nowej powieści pt. „Powróz”.
Niewielką część tego tekstu można przeczytać poniżej. Książka, nad którą
pracuję, mam taką nadzieję, ukaże się w przyszłym roku:
„Ruszają we
czwórkę. Za sobą zostawiają wylizane ogniem i poszarpane prochem kamienice.
Przed nimi wolno przemieszcza się ludzka zgraja. Słońce przesuwa się na zachód.
Przez cały dzień nagrzewane ulice teraz topią się od żaru. Idący w pochodzie
ludzie co chwila mdleją. Są układani pod drzewami, których jest coraz więcej.
Niemowlęta niesione na rękach matek płaczą z głodu i pragnienia. Ich piski giną
w religijnych pieśniach intonowanych przez baby okutane w czarne suknie i
chusty. Pojawiają się biało-czerwone flagi, proporce i proste, drewniane
krzyże. Czoło kolumny, gdzieś hen, powoli zastyga w bezruchu. Polana wypełnia
się masą lepką od potu, brudu, zmęczenia i bólu. Kto może kryje się przed
słońcem pod drzewami. Takiego przywileju nie mają setki umundurowanych
milicjantów tworzących żywy pierścień na środku zadeptanego placu. Mają za to
najlepszy z możliwych widok.
Czwórka dzieci
próbuje przebić się do przodu. Na próżno. Tysiące rąk i nóg stanowi barierę nie
do przebycia.
- Tu staniemy – mówi ten od
noża.
Ma to swoje
zalety. Jest więcej przestrzeni i powietrza. Dzieci siadają na trawie.
Cierpliwie czekają. Po godzinie pojawiają się od strony Strzeleckiej i
Pohulanki ciężarówki. Ludzie podnoszą głosy. Zrywają się z ubitej ziemi. Z
setek gardeł wyrywają się przekleństwa, złorzeczenia: „Skurwysyny! Do piekła!
Zdychajcie!” Kolejni ludzie dołączają się do wyzwisk. Zebrani odzyskują siły,
nie czują bólu nóg, pragnienia i głodu. Dziewczynka patrzy na samochody. Piąty,
szósty… Jedenasty. Próbuje je policzyć. Platformy ciężarówek zajmują kobiety i
mężczyźni. Niektórzy z nich są poprzebierani w obozowe pasiaki. Inni mają
związane z tyłu sznurem ręce. Ci siedzą na drewnianych krzesłach. Dziewczynka kieruje teraz
wzrok za ciężarówkami. W oddali, na środku placu, widzi maszty szubieniczne.
Jest ich pięć. Auta podjeżdżają pod nie. Potem nic już nie można dostrzec.
Ludzki ryk, płacz, przekleństwa i śpiewy zlewają się w niemożliwy do
wytrzymania jazgot. Dziewczynka zatyka dłońmi uszy. To wcale nie pomaga. Hałas
jest przeraźliwy. Dziecko czuje jakiś paraliżujący lęk. Chce uciec, lecz ludzie
są wszędzie. Napierają z każdej strony. Chcą ją zmiażdżyć, zadeptać, udusić. Są
ich tysiące. Dziewczynka wpada w panikę. Rozpaczliwie szuka chłopca. Gdzie on
jest? No gdzie? Nie dostrzega go. Tłum porwał go gdzieś, do przodu. Może w bok?
Nie ma też dwu wyrostków. Pobiegli za ciężarówkami. Nagle, ktoś bierze
dziewczynkę za ręce. Unosi do góry i sadza na swoich ramionach. Cuchnie potem i
cebulą. „Patrz, dziecko, opowiesz wnukom!”, mówi barczysty mężczyzna ze łzami w
oczach. Dziewczynka teraz może zobaczyć znacznie więcej. Ciężarówki są
ustawione jedna obok drugiej w kilkumetrowych odstępach. Na krzesłach
postawionych na platformach siedzi pięć kobiet i sześciu mężczyzn. Przed nimi
wkopano w ziemię pięć szubienic. Ich drewniane, masywne ramiona wystają ponad
wielotysięczny tłum, ponad dachy ciężarówek. Ludzie w pasiakach zakładają tym
na krzesłach grube powrozy. Dziewczynka widzi księdza odmawiającego modlitwę.
Dostrzega na chwilę drugiego, który z ukrytą w dłoniach twarzą ucieka w tłum.
Silniki samochodów zaczynają wyć. Ktoś mówi głośno: „Zaczynać!” Pierwsza z
ciężarówek rusza. Krzesło się przewraca, a człowiek z pętlą na szyi krzyczy:
„Heil Hitler!” Potem sznur się napręża. Tłum ryczy: „Zabić! Zabić ich wszystkich!”
Ludzie napierają na mężczyznę, który trzyma dziewczynkę na ramionach. Po chwili
morze ludzkie się uspokaja. Dziesiątki tysięcy ludzi patrzą w zupełnej ciszy na
agonię wiszącego człowieka. Na jego bezwładne nogi i ręce. Trwa to na tyle
długo, że zaczynają się odzywać głosy ponagleń. Dziewczynka dostrzega następny
samochód. Coś niedobrego dzieje się z silnikiem. Auto nie chce ruszyć. Kobieta
na krześle rozgląda się dookoła. W jej oczach widać nadzieję. Nawet z tej
odległości. Ciągle jeszcze żyje. Wtedy dziewczynka widzi jak stojąca za nią
więźniarka w pasiaku kopie trzewikiem krzesło. Ciało spada z platformy. Sznur
napręża się niczym struna. Kręgi szyjne rwą się jak korale nanizane na sznurek.
Twarz powieszonej wykrzywia śmiertelny grymas. Zastygła nadzieja. Przez tłum
przetacza się jęk. Brawa. Śmiertelna wyliczanka trwa nadal. Kolejny motor
zaczyna wyć, sznur drga w słońcu. Tłum raz milczy, by za chwilę zawyć. Kiedy
wszystkich jedenaście ciężarówek odjeżdża, ludzie nie wytrzymują. Ruszają w
kierunku szubienic, wyciągają ręce. Ciała powieszonych zrywają ze sznurów.
Setki dłoni chcą dopaść zabitych. Oszalali z emocji ludzie zdzierają z nich
ubrania, kopią, plują, rwą włosy, rozrywają członki. Tratują się wzajemnie.
Słychać płacz, krzyki, wołania o opamiętanie. Widać ludzi omdlałych,
wynoszonych na rękach. Martwych. Z połamanymi kończynami, we krwi. Dziewczynce
zaczyna się kręcić w głowie. Czuje w nozdrzach trupi odór. Zasłania dłonią
usta. Dostaje torsji. Biały chleb, który w południe jadła z chłopcem oblepia w
formie lepkiej mazi włosy stojącego pod nią mężczyzny. W następnej chwili
dziewczynka traci przytomność”.
czwartek, 5 września 2013
Günter Wallraff „Z nowego wspaniałego świata”
Günter Wallraff
jest w Niemczech postacią bardzo znaną. Tworzy on tzw. reportaże uczestniczące.
Polega to na tym, że przebrany i ucharakteryzowany dziennikarz przez pewien
okres czasu staje się członkiem opisywanej grupy zawodowej bądź etnicznej. „Z
nowego wspaniałego świata” to opowieść o Niemczech, jakich nie pokazują przewodniki
turystyczne. Wallraff wędruje po kraju udając somalijskiego imigranta, chcąc
sprawdzić, jak Niemcy postrzegają kogoś o czarnym kolorze skóry. Wiele lat
wcześniej w Ameryce na podobny pomysł wpadł Howard Griffin, który napisał
książkę pt. „Czarny, jak ja” (środki, których zażywał, aby utrzymać czarny kolor
skóry, doprowadziły go do śmierci). Wallraff bezskutecznie próbuje wynająć
mieszkanie w Kolonii, równie nieudane są próby wykupienia miejsca na kempingu, zapisania
psa na tresurę, przyłączenia się do wycieczki emerytów. We Wschodnich Niemczech
podróżuje pociągiem z kibolami, odwiedza knajpę fanów FC Koln, z której zostaje
wyproszony. Wallraff podaje za antyrasistowską organizacją ARI, że od 1993 roku
pobito i zraniono 761 obco wyglądających osób, 67 zginęło w celowo wznieconych
pożarach, 15 zamordowano na ulicach. Ataki prawicowców, rasistów i antysemitów
w samym Berlinie wzrosły od 1990 roku o 40%! W kolejnych rozdziałach książki
Wallraff wędruje jako bezdomny od jednego schroniska do drugiego. Czasami,
nawet podczas mrozu, sypia na ulicy. Opisuje system służący pomocą ludziom, którzy znaleźli
się w tragicznej sytuacji. Rozmowy z bezdomnymi są szokujące. Uświadamiają, jak
łatwo znaleźć się wśród wykluczonych. Świetny jest opis bożonarodzeniowego
obiadu, który dla bezdomnych zorganizował nadburmistrz Kolonii.
Ucharakteryzowany dziennikarz staje w kolejce po posiłek wydawany osobiście z
rąk włodarza. Wallraff pisze: „Na szczęście mnie nie poznał, chociaż niedawno
spotkaliśmy się – byłem z Salmanem Rushdiem – na przyjęciu”. Wówczas
nadburmistrz chętnie rozmawiał z dziennikarzem, teraz z
Wallraffem-bezdomnym nie ma ochoty. Na koniec świątecznego obiadu dziennikarz otrzymuje
reklamówkę ze spodniami od Pierre Cardina i ciasto. Rzecz w tym, że spodnie
mają rozmiar 66!, zaś ciasto jest od pół roku przeterminowane. Dziennikarz
wyrusza w dalszą drogę. Zatrudnia się w piekarni produkującej bułki dla Lidla.
Miesiąc pracy w nieludzkich warunkach opisuje w kolejnej relacji. Pisze o
trudnościach i szykanach na jakie natrafiają pracownicy chcący się
zorganizować. Wielkie wrażenie robi opowieść o pracy w jednym z call center. W
Niemczech to dynamicznie rozwijająca się branża. Zatrudnia blisko pół miliona
pracowników w sześciu tysiącach placówek. Wallraff odkrywa przestępczy
charakter podejmowanych tam działań, ich wręcz sekciarski charakter. Pisze: „Nowy
wspaniały świat, dobrowolne podporządkowanie się, autosugestia i autohipnoza”. Budowanie
pozycji na oszustwie. Mówi jedna z pracownic: „Od samego początku kładziono w
szkoleniach silny nacisk na konieczność okłamywania i oszukiwania klientów. Nie
wolno nam było przedstawiać się własnym nazwiskiem. Jeśli klient pytał, w jakim
mieście jest nasza siedziba, należało podawać nazwę innego miasta”. W call
center sprzedać można wszystko. Fikcyjną instrukcję obsługi młodzieży w barach (dwudziestokrotne
przebicie), los na loterię, gdzie zawsze ewentualna wygrana jest podzielona na
240 graczy (miliard trzysta milionów euro obrotu rocznie!). Tu rzecz, która
wydaje mi się najciekawsza. Niemieckie biura pracy pokrywają połowę wynagrodzenia
nowo przyjętego pracownika takiego call center. Wygląda to zatem tak, że państwo
utrzymuje w pewnym sensie akwizytorskie firmy telefoniczne, które okradają obywateli tegoż państwa… Tłumaczone jest to walką z bezrobociem, tworzeniem
nowych miejsc pracy. Koło się zamyka. Wypadnięcie z tego obiegu oznacza brak
zatrudnienia, wykluczenie, bezdomność, o których Wallraff pisze wcześniej.
Warto sięgnąć po tę książkę. Jak pisze na zakończenie autor: „Konsumpcja i
przymus korzystania z przyjemności są w wizji społeczeństwa Huxleya czynnikami
ograniczającymi ludzką indywidualność, możliwości poznawcze człowieka i siłę
stawiania oporu. Dzisiaj te zjawiska, rządzące >społeczeństwem dobrobytu i
przyjemności<, tak głęboko się w nim zakorzeniły, że można podejrzewać, iż
przyszłość będzie należeć do ludzi standardowych, przewidywalnych. Postawa
solidarności oraz pytania i refleksje krytyczne będą przyjmowane z coraz
większą irytacją, jeśli nie ośmieszane: >Wobec realnej sytuacji nie ma alternatywy
i kropka<”.
środa, 4 września 2013
„Lampa” numer 8 (113)
Z najnowszego
numeru warszawskiego miesięcznika „Lampa” wybrałem fragment rozmowy przeprowadzonej przez Mateusza Flonta z Bernadettą Darską. Pytana o propagowanie w
gazetach poglądów związanych z równouprawnieniem, mówi: „Treści emancypacyjne
pojawiają się głównie na łamach prasy luksusowej, a więc miesięczników
adresowanych do kobiet z większych miast, dobrze sytuowanych, wykształconych i
zwykle aktywnych zawodowo. Treści odwołujące się do stereotypowego
przeznaczenia kobiety, a więc do bycia żoną, matką i gospodynią domową, zwykle
dominują w prasie tradycyjnej – tygodnikach i dwutygodnikach skierowanych do
mieszkanek wsi i małych miast, gorzej sytuowanych i gorzej wykształconych,
często niepracujących zawodowo. Sytuacja jest więc patowa. Tam, gdzie
przydałoby się propagowanie idei prawa do wyboru i decydowania o własnym życiu,
tego typu treści nie ma, tam natomiast, gdzie są, ów wybór i tak jest
dokonywany”. Z kolei mówiąc o prasie literacko-kulturalnej, zauważa: „Zważywszy
na fakt, iż obecnie niszowość tego typu tytułów wzrasta w zatrważającym tempie,
można pokusić się o nieco prowokacyjne stwierdzenie, że współczesną wersją
artzinu jest właśnie… czasopismo kulturalne”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)