wtorek, 31 lipca 2012

Ekonomia w pisaniu

Podczas spaceru wszedłem do budynku Książnicy Polskiej. Krążąc między regałami natrafiłem na wznowienie powieści „Kamień na kamieniu” Wiesława Myśliwskiego. Decyzja była natychmiastowa, zapłaciłem 45 złotych i zadowolony opuściłem chłodne wnętrze księgarni. Nie żebym nie miał tego arcydzieła. Owszem, posiadam, lecz wydanie mocno podniszczone z roku 1984, które na rynek wprowadziło wydawnictwo PIW. „Znakowskie” wznowienie z roku 2008 liczy ponad pięćset stron wyraźnego druku, ma piękną twardą okładkę i elegancką obwolutę. Powieść na czwartej stronie polecają zachodni recenzenci takich pism jak „Kirkus Review” czy „The Literary Review” pisząc tak: „W Kamieniu na kamieniu Wiesław Myśliwski oddaje hołd językowi, pokazując moc, z jaką gawędziarstwo zamienia się w żywą, oddychającą sztukę. Ta powieść to pieśń życia, choć czasem brzmi jak elegia”. Wydanie z 1984 roku liczy gęsto pokrytych drukiem stron raptem czterysta. Oprawę ma miękką, papier podły. Reklamowane jest jako „niezwykła kreacja bohatera wiejskiego”. Ot i cała rekomendacja. Trzeba przyznać, że nie brzmi to zachęcająco i w kontekście znakomitej zawartości książki chluby redaktorom nie przynosi. Książka ta w chwili ukazania się na rynku kosztowała 200 złotych. Postanowiłem sprawdzić, jak tych 200 złotówek miało się do sytuacji piszących wówczas twórców. Poszukałem w Dzienniku Ustaw nr 3 z roku 1984 i oto co znalazłem w załączniku z dnia 17 stycznia w „tabeli wynagrodzeń za utwory literackie i tłumaczenia dla radia”. Otóż honorarium autorskie za jedną minutę wynosiło wtedy od 200 do 600 złotych. Zatem łatwo obliczyć, że nawet przy minimalnej stawce autor powinien otrzymać równowartość książki. Za jedną minutę, powtarzam. W roku 2008 Radio Olsztyn prezentowało w odcinkach moją powieść pt. „Mistrzostwo Świata”. Każdy z odcinków trwał 10 minut. Były czytane przez aktora każdego dnia dwa razy. Przed godziną 21 oraz powtarzane w środku nocy. Od poniedziałku do piątku przez miesiąc. Daje to w sumie 22 dni. Pomnożone przez dwa (pamiętacie, dzień i noc) zwiększa się do 44 prezentacji. To pomnożyć należy przez 10 minut każda. Razem 440 minut tekstu na antenie. Zapytacie cóż uczyniłem z równowartością 440 książek? Niewiele. Wypłacono mi bowiem 150 złotych, od których zabrano jeszcze podatek. Bogatszy o stówę z kilkoma złotówkami po przecinku zabrałem się do pisania kolejnej książki.

poniedziałek, 30 lipca 2012

"Drzewo morwowe" na poniedziałek

To już chyba tradycja, że w poniedziałki zamieszczam omówienie „Drzewa morwowego” autorstwa któregoś z moich czytelników. Tym razem postanowiłem zamieścić fragment recenzji biorącej udział w konkursie „Syndykatu Zbrodni” na recenzję lipca. Niewielki cytat:
„Kryminał, to jednak nie wszystko. Książka porusza sporo współczesnych problemów i zagadnień społecznych, choćby apostazję, czy bezżeństwo w kościele katolickim. Poprzez kreację jednego z bohaterów ukazuje możliwość innego punktu widzenia, choć bez narzucania komukolwiek swojego zdania. To kryminał z religioznawstwem w tle, z historią chrześcijaństwa i męczeństwa pierwszych chrześcijan, sekciarstwa, etc. Sprawdźcie sami, jak fascynujący to świat. „Drzewo morwowe” nie tylko trzyma w napięciu. Ono trzyma w zaciekawieniu. Notorycznie po głowie kołaczą się myśli kto, dlaczego, po co, etc. To ciekawa powieść również dzięki aspektowi zadawnionych rodzinnych krzywd i niedomówień. I jest jeszcze coś. Bohaterowie. Świetnie wykreowane, krwiste postacie. Plus Olsztyn i Mazury, jako równorzędni bohaterowie, a to dzięki temu, że autorowi udało się oddać niesamowity klimat tego pięknego regionu.
Namawiam gorąco do sięgnięcia po ten inteligentny kryminał. Zwłaszcza, jeśli lubicie pomyśleć trochę po lekturze. W tym przypadku pogłówkujecie o złu i jego roli”.
Całość tekstu tutaj: http://pannazuzanna.wordpress.com/2012/07/27/sprawa-motyla-recenzja-drzewa-morwowego-tomasza-bialkowskiego/

niedziela, 29 lipca 2012

„The Isles of Wonder”

Pierre de Coubertin, który ideę nowożytnych igrzysk stworzył, był przeciwnikiem udziału w sportowych zmaganiach kobiet. Twierdził, że kobiety podczas współzawodnictwa stają się męskie. W nocy z piątku na sobotę po raz pierwszy doszło do tego, że każda z reprezentacji miała w swoich szeregach przynajmniej jedną kobietę. Chorążym naszych była finalistka tegorocznego Wimbledonu Agnieszka Radwańska, która zażyczyła sobie, aby skrócono jej spódniczkę. Baron de Coubertin przewraca się pewno w grobie. Wiele rzeczy podczas tego otwarcia wydarzyło się przecież pierwszy raz w historii. Reżyserii przedstawienia podjął się Danny Boyle. Twórczość zdobywcy Oskara jest silnie związana z literaturą. Dość powiedzieć, że przeniósł na ekran powieść „Slumdog. Milioner z ulicy” indyjskiego pisarza Vikasa Swarupa czy bardzo głośną książkę Irvine’a Welsh’a „Trainspotting”. Boyle tym razem oparł spektakl na tekście największego z wielkich, czyli Williama Szekspira. „Burza” jest opowieścią dziejącą się na wyspie. Oto wygnany z kraju władca Mediolanu Prospero wraz ze swą córką Mirandą trafiają na prawie niezamieszkałą wyspę. Tam rozpoczynają nowe życie. Właściwa akcja sztuki rozpoczyna się w chwili kiedy przepływający obok wyspy statek rozbija się, a na ląd trafiają nowi ludzie. Aldous Huxley pisząc „Nowy wspaniały świat” przewrotnie wykorzystał cytat właśnie z „Burzy”. Szekspir napisał: „O co za widok! Tyle cudnych istot! Piękna jest ludzkość! O, nowy, wspaniały świat, w którym żyją tacy ludzie!” Boyle rozpoczyna swój spektakl od rewolucji. Oto chłopi ze wsi i panowie z miast zawiązują sojusz klas dla idei. Będzie nią w tym wypadku wspólne wypalanie olimpijskich kół. Literatura w tym spektaklu grała pierwsze skrzypce. Od Iana Fleminga, który stworzył postać „Agenta 007”. Przez „Harry'ego Pottera” J.K. Rowling, „101 Dalmatyńczyków” Dodie’go Smith’a, „Piotrusia Pana” Szkota Jamesa Barriego, Pameli L. Travers „Mary Poppins” po „Alicję w krainie czarów” Lewisa Carrolla. Równie ważna była w tym spektaklu muzyka. „The Beatles”, „New Order”, „The Rolling Stones”, „Queen”, Eric Clapton, Mike Oldfield, Amy Winehouse. Brytyjska kultura może się pochwalić gigantycznym dorobkiem. Ale i też dystansem do swoich największych świętości. Bo jeżeli do siedzącej w loży honorowej królowej Elżbiety dobiegają dźwięki piosenki „Sex Pistols” (pamiętacie „God Save The Queen”, w którym padają słowa: „Boże chroń królową ona nie jest ludzkim stworzeniem. Nie ma przyszłości w angielskich snach”), to taki naród przetrwa wszystko. W nocy z piątku na sobotę można było zobaczyć znakomity, porywający spektakl, w którym po raz kolejny okazało się, że ci, którzy stawiają na kulturę, zawsze będą narodem zwycięskim. Nawet jeżeli nie przekłada się to na medale igrzysk.

sobota, 28 lipca 2012

Nieróbstwo




Upał. Na nic nie mam chęci. Nagle nad moją głową pojawiły się dziesiątki kolorowych balonów. Obserwowanie ich leniwego przemieszczania się po niebie jest zajęciem w sam raz na tę pogodę. Działa kojąco.

piątek, 27 lipca 2012

Stalowe nerwy

Obiecałem, że napiszę o finale sprawy tajemniczego zaginięcia śmiercionośnego pocisku, który wykradziono trzem strażakom-ochotnikom we wsi Pacółtowo. Po groźbach policji i prośbach mediów z TVP i radiem RMF FM na czele, bomba się szczęśliwie odnalazła. W jednym ponurym kawałku, warto zaznaczyć. Nie było spadających na linkach z nieba antyterrorystów, nie pojawiły się żądania okupu, groźby samobójczego aktu działacza partii PSL uwikłanego, jak większość jego rodziny, w nieczyste praktyki. Nie objęto wioski kwarantanną, obyło się bez mediatora, psychologa, sznura karetek pogotowia. Ten, który pocisk przywłaszczył, podrzucił go bezczelnie banalnie kilkadziesiąt metrów od chlewika, w którym pocisk przeciwpiechotny w spokoju rdzewiał ostatnich siedemdziesiąt lat. Trudno powiedzieć, czy sprawca kradzieży zostanie pojmany. Z mieszanki piasku i popiołu niełatwo zdjąć odciski palców, a zdaje się, że procedury w takich przypadkach są jednoznaczne – bombę należy zdetonować na wydzielonej przestrzeni możliwie szybko. Z drugiej strony niezwykle mogłaby wyglądać 220-osobowa kolejka podejrzanych do stolika, przy którym zbierano by odciski ich kciuków. Tyle sobie liczy, wcale nie martwych dusz, wieś Pacółtowo. Wszak ukraść mógł każdy, bez wyjątku. Chłop pragmatycznie, dziecko dla zabawy, starzec z sentymentu, a kobieta, by pijanemu chłopu bombą pogrozić. Być może w chwili, kiedy piszę te słowa, po pocisku pozostał jedynie nieprzyjemny, gryzący dym. Trwają poszukiwania sprawcy, któremu grozi osiem lat odsiadki. Osobiście jestem za umorzeniem śledztwa. Człowiek, który wpierw brawurowo podwędził niewybuch i pognał z nim przez wieś, by uczynić to ponownie, lecz w przeciwnym kierunku, zasługuje na słowa uznania. Takie stalowe nerwy w czasach gdy zewsząd nas czymś straszą to rzadkość.

czwartek, 26 lipca 2012

„Drzewo morwowe” w piwnicy

Marcin Włodarski jest poetą. Poezję tworzy i o poezji innych autorów w swojej tajemniczej piwnicy głównie pisuje. Zaskoczył mnie zatem zupełnie sięgając po moją nową książkę. Jeszcze bardziej  zadziwił o niej pisząc, co oczywiście mnie niezmiernie cieszy. Za Włodarskim cytuję: „Wszystkim miłośnikom kryminału polecam „Drzewo morwowe” Tomasza Białkowskiego. Jeśli chcecie przeżyć weekend z dreszczykiem, lekko napisanym, który czyta się szybko-polecam. Znajdziecie tu wszystko co potrzebne miłośnikom kryminału, jak w zadaniu domowym w szkole pisania. Będą tu brutalnie potraktowane ofiary, będzie poszukiwacz przestępcy w postaci tu dziennikarza z Warszawy, z Warszawy powtarzam, który udaje się na prowincję, czyli do Olsztyna. A więc: ofiary, morderstwa, mordercy, dziennikarz z Warszawy na prowincji. Do tego mężczyźni, którzy są mężczyznami, a więc lubią zapalić papierosa, wypić wódkę, chować się z tym przed kobietami. Plus kobiety, które są kobietami, czyli zabraniają pić i palić mężczyźnie. Dodajmy jeszcze człowieka, który pokłócił się z Kościołem oraz fabułę zawiązaną wokół tajemnic Kościoła, sekt…”
Całość tekstu tutaj: http://czytaniewpiwnicy.blogspot.com/

środa, 25 lipca 2012

Marchewka na Drzewie

Z kronikarskiego obowiązku odnotowuję, że lipcowa „Lampa” nie zostawiła na „Drzewie morwowym” przysłowiowej suchej nitki. Warto wiedzieć, że moje poprzednie książki potraktowano identycznie. O „Pogrzebach”, które Instytut Książki rekomendował w katalogu „New Books from Poland” napisano, że to ledwo „ćwiczenie ręki”. Uhonorowana kilkoma nagrodami i stypendium Ministra Kultury „Zmarzlina” również dostała lanie. Nieco inny los spotkał „Teorię ruchów Vorbla” (Literacka Nagroda Warmii i Mazur). O tej powieści nie napisano w warszawskim miesięczniku ani słowa… Teraz pastwi się nade mną Anna Marchewka. W książce nie podoba jej się zupełnie nic. Dosłownie. Język, bohaterowie, fabuła, dialogi. Nawet nazwisko głównego bohatera jej się nie podoba, bo… dobrze się nazywa (sic!). Sam tytuł recenzji „Powtórka z rozrywki” mówi wszystko. Niewielki cytat: „…jest pracowitym pisarzem (…), ale i dużo czyta. Widać w „Drzewie morwowym”, najnowszej książce Białkowskiego, że jej autor interesuje się, co tam u konkurencji ciekawego się dzieje. Zgapia koncertowo od poczytnych pisarzy (płeć męska podkreślona) i lepi po swojemu podprowadzone pomysły. Trudno o „Drzewie morwowym” powiedzieć, że jest złą książką. Jest inaczej, a nawet gorzej – „Drzewo morwowe” jest książką usiłującą”. Tyle cytat. Mógłbym to wszystko skwitować powiedzeniem mojej świętej pamięci dobrotliwej i prostolinijnej babci o następującym brzmieniu: „jeden lubi czekoladę a drugi jak mu nogi śmierdzą”. Marchewka-recenzentka najwyraźniej ma problem z zapachami. Wszystko jej cuchnie w tej książce. Po latach robienia „Portretu” zbyt dobrze wiem, że taka recenzja nie ma wiele wspólnego z zawartością książki a jest paskudnym atakiem na osobę samego autora. Bardzo musiałem Marchewce podpaść. Tylko czym? Z drugiej strony, jakie czasy takie recenzje. W „Portrecie” zanim tekst trafił do druku książkę czytała Naczelna. Wzorowaliśmy się na najlepszych. Podobne standardy obowiązywały w „Tygodniku Powszechnym” (kiedy Piotr Piaszczyński napisał bardzo dobrą recenzję powieści mojego olsztyńskiego kolegi po piórze Włodzimierza Kowalewskiego książkę wpierw chciał poznać Jerzy Turowicz. Recenzję opublikowano, przeczytał ją sam Czesław Miłosz i zaintrygowany jej treścią zadzwonił do zaskoczonego Kowalewskiego). Oj, naraziłem się Marchewce bardzo. W swej pasji krytycznej wiele jej się pomieszało. Wypomina mi Krajewskiego i Miłoszewskiego, bo jak pisze: „przychodzą do głowy, bo kto ich nie zna, bo z czym niby porównywać”. Cóż, gdyby surowa krytyczka czytała cokolwiek innego niż wymienionych tu z nazwiska znakomitych pisarzy wówczas wiedziałaby, że autorów i autorek powieści kryminalnych jest w naszym kraju znacznie więcej. A już zagranicznych tytułów całkiem sporo. Skąd przeświadczenie, że z Polaków zrzynałem? A ja na złość Marchewce zrzynałem głównie z zagranicznych. Najwięcej z Biblii, z Ewangelii według Świętego Łukasza, kiedy pisałem o relacji ojciec-syn. Nie zaś jak tego chce Marchewka z filmu „Erratum”, którego, niestety, nie miałem okazji zobaczyć. Nie zrzynałem ze świetnego Miłoszewskiego, bo już w roku 2010 miałem napisaną książkę i umowę agencyjną. A już Krajewski z przedwojennym światem Breslau i Lwowa i rok 2004 w „Drzewie morwowym” to połączenie iście karkołomne. Ale jak się chce komuś dokopać, to się kopie. Na oślep, chaotycznie, byle mocno. Bo gdyby Marchewka przeczytała książkę profesora Mariusza Czubaja „Etnolog w mieście grzechu” wówczas wiedziałaby, że kryminał to jest gatunek zmącony i wszyscy w nim zrzynają. Z wyjątkami w osobach „ojców założycieli i matki” jak Dickensa, Poe'a, Conan-Doyle'a, Chestertona i Christie nazywa w „Krwawej setce” profesor Burszta. Taka to natura kryminału. Zrzynał Stieg Larsson, zrzynał Chandler, zrzyna modny ostatnio Jo Nesbo, który w ostatniej swojej powieści umieszcza bohatera w sławojce ukrytego w ekskrementach bardziej niż po czubek głowy. Bo, proszę pani krytyczki, autor kryminału może wszystko. Byle to robił w sposób inteligentny. To również kwestia wyobraźni piszącego. Ma prawo umieścić na sali obrad Sejmu grupę kosmitów i wara od niego. Póki na lotnisku w Johannesburgu nie znajdą się książki lansowane uparcie przez środowisko „Lampy”, warto byłoby zachować odrobinę pokory. Można tam kupić, i owszem, ale Marka Krajewskiego, tak żarliwie atakowanego przez rozhisteryzowane i przeintelektualizowane krakowsko-warszawskie saloniki. Na koniec jeszcze jeden cytat: „Wygląda na to, że innego sposobu niż stare hasło „zabij ich wszystkich” Białkowski nie znajduje konkurencji”. Użyłem go ponieważ w tym samym numerze „Lampy” Anna Marchewka przeprowadza wywiad z wybitnym krytykiem Henrykiem Markiewiczem. Profesor mówi: „Przeważnie krytycy piszą w sposób tak zawiły, że czytam ich „na siłę”, z potrzeby, żeby być zorientowanym w tym co się dzieje w literaturze”.
No właśnie, panie profesorze. No właśnie…

wtorek, 24 lipca 2012

Afera na miarę miejsca i czasu

Po powrocie do Olsztyna nie mogę zabrać się do pisania. Wreszcie nadeszło piękne lato, które rozleniwia. Chodzę z kąta w kąt, słucham radia, przeglądam prasę. Od wczoraj najczęściej komentowanym artykułem w największej lokalnej gazecie nie jest już informacja o uroczystościach związanych z bitwą grunwaldzką. Nie jest również nią afera w PSL-u. Rekordy komentarzy bije wiadomość o trzech strażakach-ochotnikach ze wsi Pacółtowo, którym pod ich chwilową nieobecność ukradziono… niewybuch. Trzej dzielni mężczyźni pilnowali sumiennie, lecz nie upilnowali. Wystarczyło 15 minut. Śmiercionośne żelastwo leżało od wojny w tzw. chlewiku. Policja profesjonalnie przesłuchuje mieszkańców wioski i jest dobrej myśli. Trudno powiedzieć, po co komu zardzewiała bomba? Na sąsiada? Do połowu ryb? Wyburzenia czegoś? Ale czego? Najsłynniejszą okoliczną budowlą jest sanktuarium w Gietrzwałdzie. Ale kto by podniósł rękę na święte miejsce? Może zatem sprawcą kradzieży jest kolekcjoner militariów? A może tylko nieświadomy zbieracz złomu? Warta odnotowania jest odwaga i bystrość złodzieja, którą wszakże można też określić niewyobrażalną głupotą. Martwić może milczenie miejscowych obywateli. Któryś przecież musiał widzieć wiejącego w krzaki z bombą pod pachą amatora fajerwerków. Obiecuję śledzić całą tę tajemniczą sprawę i poinformować o jej szczęśliwym bądź nie zakończeniu.

poniedziałek, 23 lipca 2012

„Drzewo morwowe” – kolejna recenzja

Od wczoraj jestem w domu. Powrót odbył się nie bez komplikacji. W okolicach Gdyni nastąpiła wielogodzinna awaria prądu. Najwyraźniej mam pecha do podróży koleją. Poprzednio zepsuła się lokomotywa. W rezultacie pojechaliśmy autobusem, co nie było wcale takie złe. Uczestniczyliśmy w wielokilometrowej adoracji świętego obrazu, którą wytyczono tysiącami nanizanych na sznur, kolorowych proporczyków. Potem jechaliśmy dobrych kilka kilometrów w sznurze weselnych aut, którego czoło stanowiło czterech motocyklistów w marynarach.
Nowy tydzień przyniósł nowe recenzje. Znalazłem kolejną . „lubimyczytać.pl” zamieszcza opinię o „Drzewie morwowym” Poniżej jej fragment: „Tomasz Białkowski nie napisał tylko i wyłącznie kryminału. Przy okazji (chociaż dla mnie – przede wszystkim) stworzył całkiem uniwersalny kawałek literatury o kosztach zabawy w zło, wyrzeczeniach i konieczności milczenia, którego przerwanie wcale nie powoduje, że komukolwiek robi się lepiej. W „Drzewie morwowym” stuprocentowo winnych nie ma. Kiedy u Białkowskiego – autora powieści czyta się, że jest zimno, trzeba natychmiast założyć sweter. Kiedy Białkowski – autor kryminału kończy pierwszą część cyklu o Pawle Werensie, myśli się już o następnej. Intensywnie się myśli”.

niedziela, 22 lipca 2012

Sobota

W Sopocie po wyjściu z kolejki miejskiej można trafić do Cafe Józef  K.

Bardzo klimatyczne miejsce - pełno starych książek i mebli.

Przy barze można też nabyć czasopisma literackie.

Wbrew zamieszczonemu zdjęciu w Sopocie nic nie stoi na głowie, lecz wszystko ma swoje miejsce.

"Bookarnia" - warte odwiedzenia miejsce przyjazne książkom, pisarzom i czytelnikom.

I nasze tegoroczne odkrycie - Cafe Kultura.

Miejsce dopracowane w każdym szczególe.


Dobra muzyka, miła obsługa, jak na Sopot rozsądne ceny.


sobota, 21 lipca 2012

Piątek

Bohater "Blaszanego bębenka" siedzi na ławce we Wrzeszczu. Niestety, jego pałeczki są podobno regularnie łamane.

Naprzeciwko fontanna. Pada deszcz, a ona dodatkowo chłodzi nielicznych zziębniętych przechodniów.

Piękna willa z 1805 roku (sic!).

Charakterystyczne wejścia.

Przy Jaśkowej Dolinie jeden dom ładniejszy od drugiego.

Na chwilę wyszło słońce.

Budynki odzyskują dawną świetność.

Domy z duszą, które pewnie niejedno widziały...

piątek, 20 lipca 2012

Czwartek

Wczoraj wybraliśmy się do Nowego Portu, robotniczej dzielnicy Gdańska, omijanej przez turystów. Na zdjęciu prom.

W tle ślad przeszłości - fortyfikacje.

Pamiętacie pewną posłankę protestującą przeciwko Teletubisiom? Najwyraźniej tutaj nie dotarła. ;)

Stara zajezdnia tramwajowa.

Zachowały się stare domy - tak różne od nadmorskich apartamentowców.

Czas płynie tu wolniej i leniwie...

Niebawem bedzie tu Centrum Sztuki Współczesnej. Budynek dostanie drugie życie.

Zielone okiennice i przeszłość, a wszystko to całkiem blisko nowoczesnego Stadionu.

czwartek, 19 lipca 2012

Środa

Dworzec w Gdańsku Oliwie wita literaturą.
Wieczorem pogoda w Gdańsku zrobiła się całkiem znośna.

Ulica z zachowanym rybackimi domami, ten na zdjęciu z 1903 roku.

Oferty dla turystów nawet w najmniej spodziewanych miejscach, nawet pod mostem nocleg możliwy.

Śmietniki - pozostałości po Euro 2012.

W dzień to miejsce tętni życiem.

Tak w Gdańsku wyglądają ryby... :)

Pamięta się też o tradycji.

środa, 18 lipca 2012

Gdańsk


„Werens zamknął notes. Postanowił wrócić do niego przy najbliższej nadarzającej się okazji. Ta pojawiła się wkrótce, bo Lena radośnie wykrzyknęła:
- Już wiem! To wcale nie było takie trudne!
- Ale co?!
- Korona z cegłą. Jest tylko jedno miejsce, które pasuje do tej zagadki.
- Mów! Natychmiast!
- Opowiem ci po drodze. Zbieramy się!
- Ale gdzie?! Co ty kombinujesz? Wyjaśnij mi o co chodzi?!
- Wszystko po drodze! Bierz tę walizkę i ruszamy!
- Gdzie?
- Do Gdańska”.
Ten krótki fragment pochodzi z drugiej części przygód Pawła Werensa (wyjdzie jesienią tego roku), który w towarzystwie biblistki Leny Lipskiej wybiera się do Gdańska. Za kilka godzin jadę tam też i ja, co odnotowuję z satysfakcją, bo bardzo lubię te tysiącletnie miasto. Biorę aparat a zatem spodziewajcie się jutro kilku zdjęć.

wtorek, 17 lipca 2012

Być jedynym – bezcenne!

Potrzeba bycia jedynym, wyjątkowym w świecie literackim istnieje od zawsze. Witold Gombrowicz napisał wprost, że pisarstwo jest walką z ludźmi o swoją wyjątkowość. Wyjątkowymi chcą być nie tylko pisarze, poeci, wydawcy (pamiętacie serię krakowskiego Ha!artu, gdzie wychodziły prawie wyłącznie pierwsze w historii „powieści o”?). Okazuje się, że niepowtarzalni chcą być także organizatorzy konkursów. Po co napinają muskuły? Trudno powiedzieć. „Ten jedyny” widocznie lepiej brzmi i tyle. W niedzielne popołudnie TVP Olsztyn nadała „Wiadomości Kulturalne”, w których pokazano materiał z wręczenia Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz”. Członek Jury Krzysztof Kuczkowski powiedział: „Orfeusz jest tą jedyną nagrodą, która fetuje tylko i wyłącznie poetów”. Cóż, zapewne naczelny „Toposu” się przejęzyczył. Gdyby jednak nie, to pragnę poinformować, że od 2008 roku przyznawany jest we Wrocławiu „Silesius”, w Łodzi od 1995 roku odbywa się Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Jacka Bieriezina. Nagrodę dla poetów ufundowało miasto Gdynia. Zupełnie dobrze ma się „Złoty Środek Poezji” w Kutnie, gdzie jeszcze w zeszłym roku Krzysztof Kuczkowski zasiadał w jury… Wiadomości w całości można zobaczyć tutaj: http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje-kulturalne/wideo/15712/8012600

poniedziałek, 16 lipca 2012

Poniedziałek koniecznie optymistycznie

Postanowiłem, że nikt i nic nie zepsuje mi początku nowego tygodnia. Poszukałem w sieci i znalazłem. Na portalu „dlaLejdis.pl” Anna Otlik pisze: „I choć książce można wiele zarzucić, to w ogólnym rozrachunku wychodzi dobrze. Nawet bardzo dobrze. Powieść Białkowskiego ma w sobie to wszystko, co powinien mieć dobry kryminał – mordercę, kilka trupów, zbrodnię z przeszłości, samozwańczego detektywa i tajemnicze stowarzyszenie. Dla fanów tajemnic, pałaców i nieodkrytych zakątków Warmii będzie to dodatkowa gratka i kolejny powód do sięgnięcia po „Drzewo morowe”. Autor planuje napisanie serii kryminalnej z dziennikarzem Werensem w roli głównej – jeśli pozostałe jej części będą tak samo dobre, jak „Drzewo morowe” – to ja stanę się jej wierną fanką”. Tym sposobem poniedziałek zaczynam optymistycznie, czego i Wam życzę.

niedziela, 15 lipca 2012

I powiedział „gówno”

Joanna Dziewit-Meller poleca książki w programie „Dzień Dobry TVN”. Ta krótka informacja zdaje się być rozstrzygającą w przypadku oceniania jej twórczości. Na stronie tytułowej „Disko” – debiutu powieściowego Dziewit -Meller znajdujemy następującą notę polecającą Krystyny Kofty „Oryginalna, mocna powieść „pełną gębą”. Justyna Sobolewska z kolei na stronie "Wyborcza.pl" pisze tak: "Następują zabawne, farsowe nieporozumienia, ale najciekawiej w tej powieści wygląda język". Pozycje oryginalne domagają się uwagi i jak najmniejszej ingerencji. Postanowiłem zatem ograniczyć się do krótkiego przedstawienia postaci zajmujących karty powieści i za pomocą cytatów z książki przybliżyć Wam jej fabułę.
Osoby dramatu:
Paweł Kozioł. Lat trzydzieści. Choreograf. Tancerz. Oszpecony żelazkiem. Zboczeniec.
Uczennica Agnieszka. Lat dwanaście. Półsierota. (Matka wpadła pod koła pociągu)
Marian Jojko. Ojciec Agnieszki. Ciągle nieobecny.
Babka Agnieszki. Sknera. Dewotka.
Magda Orzeszko. Nauczycielka angielskiego. W wolnych chwilach ćwiczy mięśnie Kegla.
Elżbieta Wąż. Dyrektorka szkoły. (W szufladach gabinetu przechowuje różańce)
Ksiądz Mirek Zapłata. Anemik. Wymoczek.
Bohaterowie dramatu o sobie oraz o innych:
Kozioł – Zboczeniec: „Jakoś tak pedalsko w tym swetrze – przejrzał się w lustrze w przedpokoju, okręcając się na pięcie. – Ale kurwa z drugiej strony dziś zimno jak chuj się zrobiło. (s. 8) W lustrze przedpokoju zerknął jeszcze raz na siebie – nic ci kurwa nie brakuje. (s. 9) Stara baba stojąca z tobołami przy rurce w przegubie autobusu przyglądała mu się natrętnie. Co się gapisz, kurwo – pomyślał – sama masz ryj jak niedojebanie”. (s. 12)
Babka Agnieszki o jej ojcu czyli swoim zięciu: „…był dyrektorem czeskiego cyrku, z jakimiś kurwiszonami z piórami w tyłku jeździł nie wiadomo dokąd (…) był gorolem, potomkiem pętaków z centralnej Polski, jakichś wsiowych kozojebców”. (s. 46)
Agnieszka o swoim ojcu: „Dwa lata temu kompletnie zalany obudził ją i całą okolicę, wołając pod oknem: - Żebyś wiedziała, że tatuś cię kocha, a co, a co, kurwa!” (s. 50)
O snach 12-letniej Agnieszki: „Męczyły ją w nocy sny o nadjeżdżających coraz bliżej czołgach, których wielkie zielone lufy przystawiano do jej gardła” (s. 32)
O nauczycielce angielskiego Magdzie Orzeszko: „…wyobrażała sobie teledysk, w którym obsadzała się w rolach seksownych ździr, przechodzących po męskich torsach na najcieńszych obcasach świata”. (s. 26)
Akcja. Tancerz - zboczeniec Kozioł dostaje pracę w szkole. Agnieszce wypada na podłogę ciastko. Kozioł kryje dziecko przed dyrektorką. Odtąd mają z Agnieszką wspólną tajemnicę.
Kozioł o nauczycielce angielskiego: „głupia szmato – pomyślał – ty się możesz bardzo przydać”. (s. 32)
Uczniowie o Koźle: „O kurwa, ja pierdolę, w pizdę jebany”. (s. 30)
Kozioł o początkach swojej pracy: „No, kurwa, nie będzie łatwo” (s. 31)
Dyrektorka szkoły Wąż o całej tej sytuacji: „Elżbieta Wąż gięła się i wiła jak wąż”. (s. 30)
Magda Orzeszko o wymarzonym narzeczonym, którego widzi z inną: „Magdę trafił piorun kulisty. Wszedł jej przez rozdziawione usta, osmalił wszystkie zęby, spalił przełyk i wpadł do wnętrzności niczym księżyc do stawu za kościołem”. (s.66)
Kozioł – Zboczeniec po pierwszym dniu w szkole: „Jechał autobusem, kołysząc się razem z tłumem, dotykając coraz bardziej nabrzmiałym penisem skajowego oparcia, na którym siedziała kobieta czytająca gazetę (…). Krew odpływała mu z głowy i pędziła w dół, do tego okazałego zwieńczenia istoty Pawła Kozioła, tętniąc żwawo i wirując wesoło hemoglobiną” (s. 37)
Kozioł w trakcie drugiej wizyty w szkole: „…odczuwał wielką ekscytację. Do tego stopnia wielką, że w pierwszym odruchu zamierzał pójść do męskiej toalety i kilkoma sprawnymi, mistrzowskimi wręcz po tylu latach praktyki ruchami pomóc sobie ją rozładować”. (s. 91)
Agnieszka, lat dwanaście, o nowym nauczycielu tańca: „Agnieszka poczuła, jak palce mężczyzny, zimne jak lód, dotykają ją w dziwny sposób”. (s. 90)
Zupełnie co innego poczuła Magda Orzeszko: „Paweł Kozioł sięgnął ręką między jej uda, poczuł, że jest naprawdę mokro, więc i jego ocena sytuacji była słuszna, odsunął majtki i wyciągnąwszy sprawnym ruchem nabrzmiałą pałę z rozporka, wszedł w nią bez zbędnych ceregieli, nie wypuszczając z drugiej ręki magnetofonu Thompson”. (s. 95)
Agnieszka, lat dwanaście, tańczy z nauczycielem Koziołem pomimo tego, że ma najgorszą odzież w klasie, co jest przyczyną jej kompleksów.
Kozioł zboczeniec do grupy dzieci: „…trzeba się ROZ-CIĄ-GAĆ, bo inaczej to nie da rady”. (s. 120)
Grupa dzieci: „…zaczęły rozstawiać coraz szerzej nogi”. (s. 120)
Kozioł o sobie: „Ja pierdolę, jestem geniuszem, jak Ceausescu, jak Einstein”. (s. 121)
Dyrektorka Wąż w tajemnicy do Kozioła: „Ja chcę tu zaprosić arcybiskupa do szkoły (…) pan szykuje dzieciaki do pokazu”. (s. 125)
Agnieszka w tańcu z Koziołem: „Czuła się giętka, wysportowana, powabna i piękna”. (s. 169)
Na szkolnej wycieczce:
Magda Orzeszko do Kozioła: „Moja mała myszka klei się od soczków na samą myśl o tym, co mógłbyś jej dziś zrobić, ty brzydalu, ty”. (s. 171)
Kozioł w liście do nieletniej Agnieszki: „Gdybyś chciała ćwiczyć, to ja nie wezmę za to opłaty, tylko za darmo cię pouczę”. (s. 176)
Agnieszka z listem od Kozioła: „Czytała list chyba ósmy raz, po każdej lekturze przykładając coraz bardziej wymiętą kartkę do serca”. (s. 183)
Dyrektorka Wąż do Agnieszki: „Słuchaj no, dziewczyno, bo cię zaszczyt kopnął. Pan Paweł wybrał cię do solówki”. (s. 185)
Ojciec Agnieszki wkracza do akcji: „W Marianie Jojko obserwującym córkę rechoczącą wesoło i obejmowaną przez faceta, który był od niej dwa razy starszy, coś zaskrzypiało”. (s. 208)
Mniej więcej w tym samym czasie Kozioł: „Usiadł na łóżku, podrapał się po głowie (bo po jajach nie bardzo mógł przez spodnie) i sięgnął po wodę”. (s. 210)
Nieuchronnie zbliżamy się do finału…
Magda Orzeszko: „Pani dyrektor, jestem w ciąży, w trzecim miesiącu”. (s. 270)
Marian Jojko: „Moja mała córeczka, mój skarb jedyny, jak ja mogłem tego nie widzieć, co on jej zrobił. (…) Kurwa, ja tego tak nie zostawię, ja go zajebię, własnymi rękami mu urwę chuja”. (s. 278)
„Na podwórku szkolnym stały zaparkowane limuzyny z kurii”. (s. 279)
Marian Jojko: „Gdzie on jest, dawać go, kurwa, gdzie on jest?” (s. 279)
Dyrektorka Wąż: „To jest niewyobrażalne, ja wzywam policję”. (s. 282)
Zboczeniec Kozioł: „To wariat jakiś, ja nie rozumiem, o co tu w ogóle chodzi”. (s. 283)
Marian Jojko: „Ty pedofilu, ty zboczeńcu”. (s. 283)
Pedofil Kozioł : „Panie, spierdalaj pan stąd”. (s. 283)
Marian Jojko : „Ty chuju! Ty kanalio!” (s. 284)
„Ksiądz arcybiskup dał sygnał do ewakuacji” (s. 284)
Wkracza policja. Aspirant Kołodko do Kozioła: „Jest do wyjaśnienia sprawa pogryzienia człowieka przez psa. Pana matka złożyła na pana doniesienie”. (s. 284)
Koniec.
„Ta historia nigdy się nie wydarzyła. Ale mogła”, pisze we wstępie do debiutanckiej powieści autorka.
Ta książka została wydana. Ale nie musiała. Dialog ze strony 213 wiele tłumaczy:
„- Panie, co panu jest?
Podniósł wzrok na faceta i powiedział:
- Gówno.”
No właśnie. Omijajcie szerokim łukiem, podarujcie wrogom największym!

sobota, 14 lipca 2012

Janerka bez lipy




Od kilku lat organizowany jest w Olsztynie „Festiwal Piosenki Inteligentnej Bez Lipy”. Nazwa pochodzi od drzewa, które blisko 150 lat rosło na dziedzińcu zamkowym, lecz pewnego dnia przegrało nierówną walkę z siłami natury. To pod tym drzewem odbywały się rokrocznie „Olsztyńskie Spotkania Zamkowe Śpiewajmy Poezję”. Pamiętam, że resztki tego co zostało z drzewa, pocięto na drobniutkie szczapy i obdarowano nimi ludzi związanych z tutejszą kulturą. Gdzieś nawet mam ten fragment drzewa, które obserwowało występy Kaczmarskiego, Sojki, Groniec, Zamachowskiego czy Opanii. Wczorajszego wieczora wybrałem się z żoną na koncert Lecha Janerki w ramach wspomnianego festiwalu. Artysta przyjechał z trzyosobowym zespołem. W pobliskim sąsiedztwie największego na świecie gramofonu "Bambino", którego pilnował ochroniarz, zagrał najstarsze utwory, te z czasów Klausa Mitffocha. Były więc „Ogniowe strzelby”, „Śmielej”. Potem sięgnął po materiał zebrany na „Historii podwodnej”, ale były też i utwory z późniejszych płyt z hitowymi „Ramydada”, „Paragwaj”, „Rower”. Lech Janerka pomimo zbliżającej się… 60! (To już w przyszłym roku) jest w doskonałej formie. Dał dwugodzinny koncert. Na bis odśpiewał „Jezu jak się cieszę”. Zakończył „Wyobraź sobie” z płyty „Dobranoc”, co biorąc pod uwagę późną porę, było całkiem na miejscu. Uwaga, na wiosnę 2013 roku artysta zapowiada zupełnie nową płytę!