Wczorajsze
spotkanie z uczestnikami konkursu prozatorskiego było kameralne i miłe. Autorzy
tekstów prezentowali całkiem wysoki poziom. Zwyciężczyni, czyli Zuzanna Drząszcz,
przebiła konkurencję otrzymując głosy jurorów i publiczności. Jej „Ustawienia”
powinny być opublikowane w prasie literackiej. Niewykluczone, że tak się
stanie, bo na sali dostrzegłem redaktorkę pisma "VariArt", które objęło konkurs
patronatem. Fotorelację autorstwa B. Wawrzyniewicza można zobaczyć zaglądając
tutaj: http://www.mok.olsztyn.pl/aktualne_zdjecia.html [Rzeźnia Literacka nr 2 - proza 2015-02-26].
piątek, 27 lutego 2015
czwartek, 26 lutego 2015
Wybieram się
„Po wojnie przez
kilka lat nie mogłam uwolnić się od zapachu krwi, prześladował mnie bardzo
długo. Ledwie zacznę prać bieliznę – czuję ten zapach, zacznę gotować obiad –
znowu czuję. Ktoś mi podarował czerwoną bluzkę, a wtedy to była taka rzadkość,
brakowało materiału, ale nie nosiłam jej, bo była czerwona. Tego koloru już nie
mogłam znieść. Nie mogłam chodzić do sklepów po zakupy. Do działu mięsnego.
Szczególnie latem… I widzieć kurze mięso, rozumiesz, ono jest bardzo podobne…
tak samo białe, jak ludzkie… Mój mąż chodził do sklepu… Latem zupełnie nie
mogłam zostawać w mieście, starałam się gdzieś wyjechać. Kiedy nadchodzi lato,
od razu wydaje mi się, że tylko patrzeć, jak wybuchnie wojna. Kiedy słońce
nagrzewało wszystko: drzewa, domy, asfalt – wszystko to miało zapach krwi,
wszystko nią pachniało. Cokolwiek jadłam, piłam, nie mogłam uwolnić się od tego
zapachu!”. To fragment książki Swietłany Aleksijewicz pt. „Wojna nie ma w sobie
nic z kobiety”. W najbliższą sobotę w olsztyńskim Teatrze im. Stefana Jaracza
odbędzie się premiera spektaklu pod takim właśnie tytułem. Reżyseruje Krzysztof
Popiołek. Ciekaw jestem jak sobie poradzi z tym niesamowitym, wstrząsającym
zapisem rozmów z kobietami, które przeszły piekło wojny.
wtorek, 24 lutego 2015
Czwartkowy konkurs
Przypominam Państwu
o czwartkowym konkursie w sali kameralnej pod olsztyńskim amfiteatrem. Zdradzę,
że przeczytam fragment „Wyspy” – mojej najnowszej powieści. Oczywiście, inny
niż ten, który zamieściłem na blogu kilka dni temu. Szczegóły czwartkowej imprezy znajdują
się tutaj: http://www.mok.olsztyn.pl/akt_winieta_3.html#AKTUALNOŚCI
niedziela, 22 lutego 2015
Wyspa
Z lądu wyspę
widać całkiem dobrze. Aby do niej dotrzeć, należy pokonać kilometrową
odległość. Bonelski, chociaż posiada wszelkie cechy kamuflującego się
alkoholika, jako organizator radzi sobie bardzo dobrze. Widać, że póki co
częste picie nie zniszczyło w znacznym stopniu jego szarych komórek. Wynajął
solidną, szybką łódź, którą obsługuje pięćdziesięcioletni, doświadczony
żeglarz. O tej porze roku łodzie zwykle są ściągane na brzeg w obawie przed
lodem i niszczycielską siłą zimy. Bonelski musiał zadać sobie sporo trudu, żeby
zdobyć łódź. Pieniądze mogły nie wystarczyć. Cóż zatem zaproponował jeszcze?
Mężczyzna nakazuje im wejść pod pokład, do kabiny. Tutaj nie dociera zimne
powietrze, które jest wyjątkowo ostre. Kobieta zakrywa usta szalikiem, zakłada
przyciemniane okulary. Chronią ją przed łzawieniem. Właściciel łodzi zostaje na
pokładzie. Stamtąd kieruje jednostką. Czwórka ludzi płynie w kierunku pokrytej
drzewami wyspy. Są to prawie wyłącznie drzewa liściaste, które o tej porze roku
straciły poszycie. Ponure, łyse gałęzie wyglądają groźnie i przygnębiająco.
Wyspa z każdą minutą rośnie coraz bardziej. Kobieta patrzy na nią z niepokojem,
który pojawia się bez większej przyczyny. Łódź jest bezpieczna, żeglarz
doświadczony, nie ma mgły, a zza chmur przebijają się niezdarnie kontury
słońca. Skąd zatem ten niepokój? To ptaki. Ich czarne stado krążące nad
drzewami. Wydają przy tym jakiś przeraźliwy pisk. Ptaszyska kołują nad wyspą.
Kręcą się w koło niczym gigantyczny wirnik. Z daleka przypominają ruchomą grudę
smoły, którą właśnie roztopiono. Co jakiś czas czarne stado nurkuje między
drzewa, znika między nimi. W tym miejscu musi być jakaś polana. Inaczej ptaki
ginęłyby w zderzeniu z ostrymi konarami drzew. Czy to jakiś ptasi rytuał? To
możliwe. Niezaludniona wyspa zapewne stanowi ich dom. Czy są jej jedynymi
mieszkańcami? Dotarcie na wyspę przez wodę dla innych zwierząt jest prawie
niemożliwe. Trudno wyobrazić sobie lisa, czy wilka płynącego setki metrów.
Niechby i nawet latem, kiedy jezioro się nagrzewa. Zima tego roku jest bardzo
łagodna. Lód nie pokrył tafli, po której mogłyby dostać się na wyspę. W tej
chwili kobieta zaczyna nerwowo się uśmiechać. Przychodzi jej bowiem do głowy
myśl o ludziach, którzy ukryci przed światem spędzają tutaj czas. Przemykają
pomiędzy drzewami, są niczym duchy. Czekają na nich żeby zrobić im jakąś
krzywdę. Ta niedorzeczna myśl rozrasta się w jej mózgu coraz bardziej. Kiedy
łódź dopływa do brzegu, kobieta nie potrafi się poruszyć. Wczepia się palcami w
jakaś niklowaną rurkę, trzyma się jej kurczowo.
- Co z panią? Wychodzimy! –
Bonelski patrzy na nią z góry, właśnie wyszedł na mokry pokład.
- Zaraz…
- Czy pani musi zawsze być w
opozycji? Może wreszcie zacznie pani bardziej się angażować!
- Idę…
Kobieta rusza po
kilku stopniach do góry. Wychodzi z kabiny. Przed oczyma ma wyspę w całym jej
ogromie i dzikości. Jeszcze wyżej widzi ptaki. To na nie wskazuje Haman. To w
ich kierunku mają ruszyć. Schodzą z łodzi, na której zostaje tylko jej
właściciel. Kobieta jest przerażona. Obecność tego potężnego mężczyzny mimo
wszystko działała na nią uspokajająco. Teraz została ze starszym panem udającym
młodzieniaszka i jeszcze młodym facetem o manierach starego rozpustnika. Może
zdać się zatem tylko na siebie. Tym bardziej, że, jak przewidywała, Bonelski
sięga do kieszeni po piersiówkę, podaje ją Hamanowi. Piją po głębokim łyku „na
rozgrzewkę”. Ruszają. Bonelski idzie pierwszy, Haman tuż za nim. Kobieta na
końcu. Wąska ścieżka wije się między drzewami, prowadzi w górę. Wyspa ma strome
brzegi. Miejsce, do którego dotarła łódź stanowi wyjątek. Widocznie jest dobrze
znane żeglarzowi. Kobieta wie, że z drugiej strony, wyspa ma dużo łagodniejszą
linię brzegową. To tam kiedyś znajdował się pomost. Dlaczego zatem nie płynęli
od drugiej strony? Odpowiedź przychodzi w następnej chwili.
- Przejdziemy wyspę w
poprzek. – Bonelski prosi o przetłumaczenie słów Hamanowi. – Tam, po drugiej
stronie, będzie czekała na nas łódź.
Wchodzą do lasu.
Drzewa zasłaniają ołowiane chmury zawieszone nisko nad wyspą. Nad wodą wiatr
jest intensywniejszy, czuć go mocnej. Gałęzie pod jego podmuchami wyginają się,
trą jedna o drugą. Powoduje to pełen grozy hałas, jakby jęk ranionych istot,
które zaraz wydobędą korzenie z mokrego gruntu i ruszą wprost do wody.
Wyobraźnia kobiety powołuje do życia kolejne okropieństwa. Idą jedno za drugim.
Zdaje jej się, że kroczą wewnątrz ciemnego tunelu, który runie, przygniecie
ich, błotnista ścieżka rozstąpi się, wciągnie ich mroczna otchłań. Haman ciężko
sapie, to efekt spalania alkoholu. Wielogodzinną euforię wyparło fizyczne
zmęczenie. Prosi Bonelskiego o podanie piersiówki, pije łapczywie. Ptasi jazgot
słychać coraz mocniej. To znak, że polana jest już całkiem blisko. Potwierdza
to Bonelski, który proponuje na niej krótki odpoczynek. Po co właściwie tutaj
przypłynęli? Wyspa to jeden wielki las. Co tu oglądać? Idiotyczny pomysł
starego dziada. Zanim kupi musi obejrzeć, powąchać, dotknąć. Nagle drzewa
znikają, oczy rani światło. Przed nimi rozłożyła się pokryta ciemnozieloną
trawą polana. Trudno uwierzyć, że trawa w grudniu może mieć taką barwę. To
jednak prawda. Widok jest niezwykły. Byłby jeszcze lepszy, gdyby ptaki nie
przesłaniały nieba swoimi skrzydłami. Kobieta zakrywa dłonią oczy, obserwuje
ich lot. Wrony krążą nad polaną, skrzeczą. Potem, jedna za drugą, pikują w
kierunku uschniętego drzewa na skraju polany. Podlatują na bliską odległość, by
zaraz potem wystrzelić w niebo. Kobieta wpatruje się w jeden z konarów. Pomimo
lęku rusza w tym kierunku. Zostawia za sobą mężczyzn. Podchodzi do poziomej
gałęzi. Dłonią, którą zakrywała oczy, teraz osłania usta. To co widzi, sprawia,
że zaczyna rozpaczliwie krzyczeć. Jej pełen przerażenia okrzyk dociera do
ptaków. Wrony w popłochu odlatują znad wyspy. Bonelski z Hamanem podbiegają do
kobiety. Teraz i oni widzą zeschniętą gałąź, na której wiszą dwa martwe psy.
Jeden z nich, ten bliżej pnia, wisi na cienkim, kolorowym kablu. Linka wrzyna
mu się w kark, można mieć wrażenie, że zaraz przetnie szyję i martwe, rozdzielone
na dwie części zwierzę, spadnie w trawę.
- Co to, do cholery, jest? –
Bonelski staje pod drzewem, wpatruje się w linkę. – Wygląda jak kabel do
jakiegoś urządzenia… Zaraz, przecież to są słuchawki! Jezu! Tego psa ktoś
powiesił na kablu ze słuchawkami!
czwartek, 19 lutego 2015
Aż poleje się krew
Wczorajszego
wieczora obejrzałem film Paula Thomasa Andersona pt. „Aż poleje się krew”. Film
pojawił się na ekranach w roku 2007. Reżyser zasłynął wcześniej tworząc
kontrowersyjny „Boogie Nights”, czyli obraz branży filmów porno (1997) i głośną
„Magnolię” (1999), do której sam napisał scenariusz. W „Aż poleje się krew” również
zajmował się scenariuszem, tyle że była to adaptacja powieści. Zaznaczę, że nie
byle jakiej powieści. Autorem książki o tytule „Oil” był Unton Beall Sinclair.
W Polsce książka została wydana tuż po wojnie, czyli w roku 1949 jako „Nafta”.
Tłumaczenia podjęła się Antonina Merkel, ukrywająca się pod pseudonimem
Antonina Sokolicz. Warto dodać, że Sokolicz tłumaczyła wiele utworów Sinclaira.
M.in. powieści „Król węgiel”, „Boston”, czy utwór z gatunku s-f „Millenium”.
Tłumaczka nie dożyła publikacji „Nafty”. Zginęła w obozie koncentracyjnym w Auschwitz w roku
1942. Unton Sinclair również nie obejrzał filmu Andersona. Zmarł w roku 1969,
czyli rok przed przyjściem na świat reżysera. „Aż poleje się krew” rozgrywa się
w Ameryce, ściślej w Nowym Meksyku. Daniel Painview zajmuje się wydobywaniem
ropy. Jest samotnikiem, jego jedynym towarzyszem jest syn. Pewnego dnia Daniel
otrzymuje informację o dużych złożach surowca. Podejmuje ryzyko i wyrusza w
podróż. Czarne złoto nie jest tworem chorego umysłu, chłopak, który za
pieniądze zdradził mu ropodajne miejsce, nie był oszustem. Daniel rozpoczyna
wydobycie. Osada szybko się powiększa. Jest początek wieku XX, ludzie wędrują
za pracą. Szukają również Boga. Kontakt z nim zapewnia im samozwańczy
kaznodzieja Sunday. To on stanie się największym wrogiem Daniela. Konflikt
między tymi mężczyznami z każdą chwilą będzie się pogłębiał. Zdeterminowany
nafciarz zostanie wystawiany na kolejne ciosy. Mały Painview w wyniku wybuchu
wieży wiertniczej straci słuch. Odnaleziony po latach brat Daniela okaże się hochsztaplerem.
Daniel odkryje bolesną prawdę o człowieku, którego przygarnął pod swój dach.
Zabije go i zakopie w dole zalanym wszechobecną ropą. Potem sprowadzi z miasta odtrąconego
syna. By zrealizować projekt ropociągu pozornie pojedna się z kaznodzieją. Da
się ochrzcić. Potem jego również zabije. Zatłucze go po latach w swoim
gigantycznym domu z kręgielnią. Wcześniej zażąda, by tamten wyrzekł się Boga.
Kapitalna jest scena, w której Daniel rozstaje się z synem. To pokaz niewyobrażalnego
okrucieństwa, które pamięta się długo. „Aż poleje się krew” to wielkie kino.
Film zrobiony z niezwykłą precyzją, z zapadającymi w pamięci obrazami, wymagający
całkowitego skupienia. Doceniony na świecie. Grający Painview Daniel Day-Lewis
otrzymał za tę rolę Oscara, Złoty Glob, nagrody BAFTA, IFTA, nagrodę krytyków z
LA, nagrodę dziennikarzy Critics’ Choice. W sumie film otrzymał
nieprawdopodobną ilość 55 nagród na całym świecie. Koniecznie należy obejrzeć!
poniedziałek, 16 lutego 2015
Los kota w Afryce
Jutro będzie
obchodzony w Polsce Światowy Dzień Kota. Warto wiedzieć, że nie wszędzie te
wspaniałe zwierzęta są traktowane tak, jak w naszej części świata. W „Masce Afryki” autorstwa
noblisty V.S. Naipaula znalazłem taki oto fragment dotyczący zwyczajów
panujących w Ghanie: „Z kotami był problem, bo niełatwo je zabić. Koty
wyczuwają, że zostaną zabite na mięso – walczą wtedy o życie i przez parę minut
potrafią być niebezpieczne. Gdy się kogoś zaprosi na obiad i chce się gościowi
zaoszczędzić przykrych scen, najlepiej zabić kota, skręcając mu kark, tak jak w
Anglii zabija się królika. Ale to grozi poważnymi zadrapaniami. Najbezpieczniej
będzie – o ile gospodarz i gość gotowi są znieść związany z tym harmider –
wrzucić kota do worka i zatłuc go kijem. Inną godną polecenia metodą jest
topienie. Na przynętę wrzuca się do pojemnika sardynkę, a potem aż do skutku
wlewa się wodę. Sposób ten ma dodatkową zaletę, bo kot połknie mnóstwo wody, a
opitego kota łatwiej się obdziera ze skóry”. Wstrząsające!
czwartek, 12 lutego 2015
Rzeźnia Literacka, czyli konkurs
Równo za dwa
tygodnie, tj. 26 lutego, pojawię w sali kameralnej pod olsztyńskim amfiteatrem
im. Czesława Niemena. Będę gościem cyklicznej imprezy pt. „Rzeźnia literacka”.
Opowiem o nowym projekcie, nad którym intensywnie pracuję. Być może znajdzie się
czas na niewielką prezentację fragmentu pisanej powieści. Głównie jednak będę
się zajmował oceną tekstów prozatorskich, które przeczytają uczestnicy
konkursu. Namawiam do przybycia i czynnego udziału. Wystarczy przeczytać fragment
swojej prozy. Nic to nie kosztuje, a może być początkiem pisarskiej kariery.
Szczegóły podam za czas jakiś.
wtorek, 10 lutego 2015
Zmiany i zapowiedź
Dzisiaj mój
licznik odnotował sto tysięcy wyświetleń. Jest to dobra okazja, aby trochę
odświeżyć szatę graficzną. Przy okazji dziękuję Państwu, że zaglądacie w to
miejsce. Mam też informację, która być może niektórych zainteresuje. Już w
kwietniu w salonach książki pojawi się audiobook „Powrozu”. Wydawcą jest Heraclon
International, wydawnictwo specjalizujące się w publikowaniu książek do
słuchania. Zamieszczam okładkę, szczegóły podam wkrótce.
niedziela, 8 lutego 2015
Sukces, szczęście i przypadek
Czytam fragmenty książki „Berlin. Miasto z wyobraźni” autorstwa Rory’ego MacLeana.
Mniej więcej w połowie natrafiłem na taką oto myśl, zamieszczoną w liście z
roku 1928. „Sukces jest chyba kwestią szczęścia lub mody i każdy artysta musi
się z tym pogodzić, bo inaczej oszaleje. Dzięki przypadkowi może zrobić karierę
i przypadek może mu karierę złamać. To on decyduje, czy człowiek utalentowany
znajdzie się w światłach rampy, czy pozostanie zapomniany w cieniu”. List
przedstawia kulisy przygotowań do wystawienia pewnej sztuki. Kończy się
słowami: „(…) przeczytałem pierwsze recenzje. W „Berliner Tageblatt” Alfred
Kerr uznał sztukę za beznadziejną. „Kreuzzeitung” nazwał ją „literacką
nekrofilią”. Wydaje się pewne, że (…) zejdzie z afisza przed następnym
weekendem”. Zdradzę na koniec, że autorem bez talentu był Bertolt Brecht, a sztuka
nosiła tytuł „Opera za trzy grosze”.
piątek, 6 lutego 2015
8,94 zł
To kwota, jaką należy
uiścić za „Drzewo morwowe” oraz pozostałe części trylogii z dziennikarzem
śledczym Pawłem Werensem. Oczywiście, chodzi o wersję e-book (formaty EPUB i
MOBI). Promocja trwa do niedzieli (08.02). Namawiam Państwa, chociaż chyba nie
muszę. Cena jest nieprawdopodobnie niska jak na nasze rodzime warunki. Link do sklepu znajduje się tutaj: http://www.publio.pl/drzewo-morwowe-tomasz-bialkowski,p86636.html#tabreviews
poniedziałek, 2 lutego 2015
Kryminał z historią w tle
Instytut
Książki zamieszcza dzisiaj na swojej stronie pełny tekst recenzji „Powrozu”
autorstwa prof. Sławomira Buryły. Wcześniej znalazł się on w styczniowym
numerze „Nowych Książek”. Ci z Państwa, którzy nie dotarli do papierowego
wydania gazety, mogą go przeczytać zaglądając tutaj: http://www.instytutksiazki.pl/polecane-artykuly,polecamy,32524,kryminal-z-historia-w-tle.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)