Dumas, Mankell,
Krajewski, Kuczok. Co łączy te nazwiska? Prócz tego, że to świetni pisarze,
wspólnym spoiwem jest też osoba Marcina Popczyńskiego, aktora i lektora, absolwenta
wrocławskiej PWST, który udzielił swojego głosu przy nagrywaniu audiobooków
tych pisarzy. Miło mi, że znakomity lektor czyta również „Powróz”. Premiera
audiobooka już za dwa tygodnie, tj. 13 kwietnia. Cena czytanej książki jest
bardzo atrakcyjna, bo wynosi niecałe dwadzieścia złotych. Myślę, że może to być miły prezent na wiosnę, książka do samochodu, czy też do słuchania wieczorem na
kanapie. Nagrania jeszcze nie słyszałem i, rzecz jasna, bardzo jestem go
ciekaw. Opowieść o Idze Spicy w wykonaniu mężczyzny to może być spore
zaskoczenie.
niedziela, 29 marca 2015
poniedziałek, 23 marca 2015
Jana Beñova „Café Hiena (Plan odprowadzania)”
Czy pamiętacie
Państwo „Ulicę” Daniela Odiji? Niewielką książkę wydaną czternaście lat temu
(jak ten czas szybko biegnie!). Pierwsze zdanie brzmiało następująco: „Ulica Długa wcale nie jest długa”. Ulica była częścią miasta, którego nazwa w książce
nie pada. Można się tylko domyślać, że jest to bliski autorowi Słupsk. „Café
Hiena (Plan odprowadzania)” Jany Beñovej rozpoczyna się od scen rozgrywających
się w Bratysławie, ściślej na dzielnicy Petržalka. Każdy kto był w Bratysławie
musiał widzieć to blokowisko. Setki domów z wielkiej płyty oddzielone od reszty
miasta Dunajem. Kilka lat temu wybrałem się do Bratysławy, widziałem Petržalkę
z perspektywy pasażera samochodu. Zupełnie nie byłem jej ciekaw. Betonowy świat
zwyczajnie mnie odrzucał. Beñova w swojej niepozornej książce opisuje życie
ludzi tam mieszkających. Opis to bardzo surowy i bolesny. Jedna z bohaterek, Elza
pisze powieść. W pewnej chwili słyszy: „(…) Petržalka wcale aż taka nie jest. Naprawdę
nie wiem, gdzie pani mieszka, oszołomów spotyka się na każdym kroku, ale coś
takiego! Co to, to nie!” W rzeczywistości jest znacznie gorzej. Powieściowa
Elza pisze o księżycowym krajobrazie, przez który jej Ian na krótko oślepł. O
ludziach – naleśnikach, napakowanych osiłkach z łysymi głowami i tatuażami
wątpliwej urody na odkrytych ramionach. Pijanych robotnikach zaczepiających
pasażerów w tramwajach. Małych chłopcach, młodocianych führerach wykrzykujących
faszystowskie pozdrowienia. W tym świecie żyją nadwrażliwcy, bratysławscy desperados,
jak nazywają siebie Ian i Elza. „Niektórzy dostają sraczki, jak pojadą do
Egiptu. Myśmy zawsze ją mieli, wracając do domu. Na Petržalkę”. W takim miejscu
życie tej pary staje się odarte z piękna i intymności. „Krzyki. Wyzwiska. Jest
jesień. Powoli robi się ciemno. Rozkosz kobiety i mężczyzny miesza się z
wulgarnym krzykiem wyrostków. Kochają się po cichu, skromnie. Patrzą sobie w
oczy. Jak Żydzi ukrywający się w piwnicy”. Rytm życia w Bratysławie jest stały
i niezmienny. Elza wyznaje: „To małe miasto. Ledwie ruszysz w drogę, już masz
większą część za sobą. Kto chce u nas snuć się bez celu, musi chodzić w koło,
jak konik na maneżu, a po drodze ciągle natyka się na inne snujące się koniki”.
Ostatecznie bohaterowie zmierzają do tytułowej „Café Hiena”, gdzie czytają,
piszą, spotykają się z innymi artystami, sporo piją, jedzą, kłócą, czasami
wrzeszczą. Jak mówią o sobie „uzgadniają strategię”. Polega ona na tym, że
jedno z nich zdobywa pieniądze, by pozostała trójka mogła oddawać się
tworzeniu. Są swoistymi stypendystami, a przynajmniej za takich uchodzą w oczach
gości lokalu. To właśnie w kawiarni powstaje „Plan odprowadzania”, powieść
Elzy. Książkę Jany Beñovej czyta się błyskawicznie. Jest pełna znakomitych
obserwacji, gorzkiego humoru, napisana świetnym językiem. Powieściowe miasto
przeraża, irytuje, zastanawia i zostaje w pamięci. W pewnej chwili autorka
cytuje Freuda przesłuchiwanego przez gestapo. Lekarz może wyjechać z Wiednia pod
warunkiem, że podpisze dokument, w którym przyzna, że nic złego go nie
spotkało. Freud zatem pisze: „Gestapo mogę z ręką na sercu każdemu polecić”.
Bohaterka Jany Beñovej mówi: „Petržalkę mogę z ręką na sercu każdemu polecić”.
Ja zaś, już bez tej ironii, polecam ten tytuł, który zdobył nie byle jakie
wyróżnienie, bo Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. Naprawdę warto!
środa, 18 marca 2015
Kryminalna Piła – finaliści
Pięciu autorów
znalazło się w finale nagrody dla najlepszej miejskiej powieści kryminalnej.
Wśród nich wypatrzyłem ubiegłorocznego laureata, czyli Marcina Wrońskiego z
powieścią „Haiti”. Drugim finalistą został Mariusz Czubaj, podobnie jak i
Wroński laureat Nagrody Wielkiego Kalibru. Jury doceniło jego powieść „Martwe
popołudnie”. Kolejnym wyróżnionym jest Wojciech Chmielarz za książkę pt. „Przejęcie”.
Czwarty finalista to Ryszard Ćwirlej i jego „Błyskawiczna wypłata”. Zarówno on
jak i Chmielarz byli nominowani również w ubiegłym roku. Ostatnim autorem,
który może wyjechać z Piły z nagrodą, jest Mateusz M. Lemberg nominowany za kryminał „Zasługa
nocy”. To twórca najmniej znany w tym towarzystwie. Ma na koncie
dwie powieści. Cóż można powiedzieć o finałowej piątce? Wszystkie książki
wyszły w wielkich wydawnictwach. Nie nominowano żadnej kobiety. Regulamin zakłada,
że akcja powieści musi toczyć się w mieście. Mamy zatem dekoracje warszawskie,
poznańskie i lubelskie. Tych pierwszych jest najwięcej. Aż trzech z pięciu tegorocznych finalistów było nominowanych w ubiegłym roku. Jak to się zatem ma do głoszonej wszem i wobec teorii o rosnącym w siłę polskim kryminale? O świetnych debiutach (jedna jaskółka wiosny nie czyni)? Nominacje tych samych twórców temu przeczą. Kto otrzyma nagrodę? Moim
zdaniem ktoś z pary Czubaj – Chmielarz. Osobiście życzę zwycięstwa temu
pierwszemu. Pisałem o „Martwym popołudniu” na tym blogu tutaj: http://tomaszbialkowski.blogspot.com/2014/06/mariusz-czubaj-martwe-popoudnie.html
Laureata nagrody poznamy w kwietniu.
poniedziałek, 16 marca 2015
Dzień jak co dzień
Pracuję bardzo
intensywnie nad nowym tekstem. Projekt absorbuje mnie bez reszty, stąd rzadsze
wpisy na blogu. Obiecuję poprawę, lecz to dopiero za czas jakiś. Póki co,
czytam i piszę.
środa, 11 marca 2015
„Drzewo morwowe” – „Der Maulbeerbaum” – „Mulberry Tree”?
Jutro zaczynają
się w Lipsku międzynarodowe targi książki. Będzie tam również prezentowana moja
powieść „Der Maulbeerbaum”. Pojawi się w towarzystwie innych pozycji
berlińskiego wydawcy. Ponoć jest spora szansa na kolejne tłumaczenia. Proszę
zatem trzymać kciuki!
niedziela, 8 marca 2015
Quiz, czyli kabaret
Olsztyńskie internetowe
wydanie „Gazety Wyborczej” chyba z okazji Dnia Kobiet postanowiło przeprowadzić
quiz, dotyczący wiedzy na temat kobiet tworzących tutejszą kulturę. Pytań jest
dziesięć, co można by potraktować jako symboliczne odtworzenie dziesięciu muz. To,
jak się okazuje, skojarzenie nieco na wyrost. Owszem, wśród postaci ważnych
znalazły się: piosenkarka, malarka, aktorka, tancerka, historyczka sztuki.
Zabrakło, niestety, przedstawicielki literatury. W jej miejsce pojawił się za
to zburzony gmach kina (sic!) i występujący wśród kobiet mężczyzna
współtworzący kabaret. Gratuluję pomysłowości i wyobraźni organizatorom quizu.
Wszak jak kabaret to kabaret. Chętnych do rozwiązania konkursu odsyłam tutaj: http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/0,35202,8137458.html?bo=1#quiz
Zaś wszystkie pisarki i poetki olsztyńskie pozdrawiam serdecznie w dniu ich
święta!
czwartek, 5 marca 2015
O rzeczywistości w teatrze
Wygląda na to,
że Scena Margines olsztyńskiego Teatru im. S. Jaracza staje się jednym z
najciekawszych miejsc w mieście nad Łyną, które prezentują literaturę
najnowszą. Dopiero co odbyła się premiera sztuki na podstawie książki Swietłany
Aleksijewicz, a już teatr zapowiada spotkania z gwiazdami polskiej literatury.
Pierwszym z zaproszonych gości będzie Krzysztof Varga, którego „Trociny” staną się
tematem zapewne ciekawej rozmowy. Sygnalizowane spotkanie odbędzie się już w
najbliższy poniedziałek, czyli 09.03. Następni twórcy to równie interesujący
autorzy, chociaż lepiej byłoby napisać autorki. Do Olsztyna, przyjadą: Inga
Iwasiów i Magdalena Tulli. Ostatnim z zaproszonych gości będzie Jacek
Żebrowski. Warto skorzystać z okazji i zarezerwować sobie poniedziałkowe
wieczory (spotkania będą odbywały się właśnie w ten dzień). Dodatkową atrakcją może być prezentacja na scenie fragmentów książek zaproszonych gości.
poniedziałek, 2 marca 2015
Po premierze
Źródło: Teatr im. S. Jaracza |
Ze spektaklu pt.
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” wyszedłem targany sprzecznymi uczuciami. Z
jednej strony widziałem dobrze wykonaną pracę reżysera i pozostałych członków
ekipy, z drugiej zaś drażnił mnie sposób prezentacji tekstu wybitnej autorki,
bo za taką bez dwóch zdań należy uważać Swietłanę Aleksijewicz. Bohaterki
reportażu opowiadają o swojej walce w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej –
doświadczeniu, które je ukształtowało. Taki czas nigdy się nie powtórzy,
wszystkie są tego świadome. Sztuka z kolei została pomyślana jako uniwersalna
opowieść o szaleństwie wojny, jej nieprzystawalności do jakiegokolwiek innego
doświadczenia człowieka. Reżyser, czyli Krzysztof Popiołek, miał takie prawo i
taką metodę opowiadania obrał. Mówi o tym w wywiadzie udzielonym lokalnej
gazecie: „Nie jest to spektakl historyczny”. Już sam początek spektaklu, kiedy
widz słyszy współczesną muzykę na to wskazuje. Pytanie, czy taka ahistoryczność
jest możliwa, skoro przedstawienie jest adaptacją książki. Następuje odwrócenie
ról.
Oto do młodej reporterki, w którą wcieliła się studentka Studium Aktorskiego
Joanna Graczyk, przybywa starsza kobieta, uczestniczka działań wojennych.
Przypomnę, że w książce Aleksijewicz to reporterka jeździ po terenach kiedyś
będących ZSRR i namawia do opowiedzenia swoich historii dojrzałe kobiety, które
doświadczyły koszmaru wojny. Rola reporterki jest tak odegrana, że widzimy
młodą, nieco naiwną kobietę. Jest to mało przekonujące – ani Aleksijewicz we
wstępie swojej książki taka nie jest, ani żadna dziennikarka nie zachowywałaby
się w ten sposób, bo przygotowałaby się do rozmowy. Pomysł Popiołka ma tę konstrukcyjną
wadę, że jest psychologicznie mało wiarygodny. Kobiety, które nie chcą opowiadać
o szaleństwie wojny, zabijaniu ludzi i zwierząt, gwałtach, nagle z jakiegoś
powodu przychodzą do reporterki i zaczynają się zwierzać. Rozumiem, że z perspektywy
twórców spektaklu trudno zbudować podobną sytuację jak ta w książce. Może
należałoby zatem zupełnie zrezygnować z reporterki i oddać głos będącym na
scenie kobietom? Te, w osobach: Hanny Wolickiej, Mileny Gauer, Joanny Fertacz,
Alicji Kochańskiej, Ewy Pałuskiej, Katarzyny Kropidłowskiej i Aleksandry Kolan,
z każdą minutą odsłaniają coraz bardziej koszmarne i dramatyczne epizody z
czasu apokalipsy.
Jedynie Wolicka przywołuje dobre wspomnienia. Zmysł praktyczny granej
przez nią byłej żołnierki sprawił, że potrafiła z narzędzi służących do prowadzenia
walki stworzyć przedmioty użytku codziennego. Nadać im intymny charakter.
Bohaterka Wolickiej z wojskowej mapy zrobiła prześcieradło, z oczyszczonych bandaży
uszyła suknię ślubną. Oswoiła wojnę, stworzyła pozór normalności i szczęścia.
Wspomniana suknia z bandażu powraca w sztuce, aktorka przywołuje ją w chwilach,
kiedy opowieści innych o piekle są już nie do zniesienia. Lecz jej deklaracja istnienia
miłości w czasach wojennej zarazy brzmi jak tęsknota za światem pokoju. Wolicka
gra tak, że ma się wrażenie, że to, co przywołuje, jest pomiędzy prawdą a
zmyśleniem. Nie jest w stanie zrównoważyć dramatu.
Setki świadectw kobiet z książki Aleksijewicz zostały w spektaklu
przefiltrowane i przypisane siedmiu bohaterkom. W tym wypadku siódemka nie może
być szczęśliwa. Życie tych kobiet zmieniło się bezpowrotnie. Koszmaru i
szaleństwa nigdy nie uda się oswoić i w pełni opisać. Trudno go zrozumieć
młodej kobiecie z magnetofonem. Reasumując, warto pójść i wsłuchać się w głosy
kobiet – uczestniczek tamtych dramatycznych wydarzeń. Aktorsko są to role
zagrane bez zarzutu. Czy jednak jest to opowieści uniwersalna o wojnie? Czy
można ją odczytywać w kontekście aktualnych wydarzeń na Ukrainie? W innych
krajach ogarniętych działaniami wojennymi? Raczej nie, co może wyszło sztuce
tylko na dobre.
Subskrybuj:
Posty (Atom)