piątek, 23 sierpnia 2013

Patronatus, czyli jak złapać frajera

Jak podaje „Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” Władysława Kopalińskiego, „patronat” to łaciński „patronatus”, który swój początek ma w starożytnym Rzymie. To „instytucja opieki patrona nad wyzwoleńcem”. Sam zaś „patron” to po prostu opiekun, obrońca, protektor osób, stanów i rzemiosł. Wyjaśnienie tego terminu zdaje się być kluczowe dla zrozumienia sytuacji, jaka zaistniała na naszym rynku książki. W obecnych czasach, coraz częściej co niektórzy tzw. „gracze rynkowi” obejmują patronatami medialnymi tytuły, których wcześniej nie czytali (sic!). Mówiąc inaczej, patronatus mnie pisarza-wyzwoleńca w teorii bierze pod swoje skrzydła, a w praktyce zwyczajnie wali po łapach. Problem dotyczy chorych relacji autor-wydawca-promujący. Ten ostatni, paradoksalnie, wychodzi na tym najlepiej. Jego logo pojawia się w materiałach promocyjnych, na okładkach książek, jest powielane w tysiącach. W naszym kraju, który od normalności dzielą długie lata, nie jest ważny autor–wyzwoleniec, najważniejsze jest napinanie muskułów, a więc bajki o potencjale promocyjnym jednego czy drugiego patrona. Krajowy patronatus nie rozumie terminu „patronować”, rozumienie ma wypaczone. Nie słyszał ludowej mądrości, że jeśli zaproszą w gości, to nie sika się gospodarzom na dywan. Rodzimy patronatus prowadzi cyniczną grę. Wydawca szukając promocji, karmi żarłoczne monstra. A te od czasu do czasu wydalą z siebie coś niestrawnego. Oczywiście, na autora–wyzwoleńca, który i tak przecież nie ma nic do powiedzenia. W milczeniu przyjmie wylane na twarz wiadro ścieków i pogardy. Bo przecież autor to najbardziej niepożądany i bezbronny element w tym interesie. Pocieszające (a może zatrważające) jednak jest to, że powyższe praktyki uderzają rykoszetem w patrona medialnego. Bo czy nie traci on wiarygodności patronując książce/filmowi/sztuce, którą później negatywnie ocenia?

2 komentarze:

  1. A któż to jest takim ponurym i mrocznym "patronatem"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykłady można by mnożyć, ale nie o spis tutaj chodzi. Wystarczy poobserwować relacje patron medialny – autor, niekoniecznie z moimi podpowiedziami. ;) Kilka przykładów dość świeżych: „Szuflada” objęła patronatem powieść Piotra Sendera „Punkhead”, a ocenia ją zaledwie na trójkę w pięciostopniowej skali i punktuje minusy książki: „Czytając, ogarnia odbiorcę uczucie zniesmaczenia, oburzenia, a czasem i niedowierzania, ponieważ historia staje się momentami absurdalna”; z kolei na blogu „Krytycznym okiem” w ramach patronatu znajdziemy recenzję „Domu Czwartego Przykazania” Dariusza Papieża i dowiemy się m.in. o „psychologicznej płytkości niektórych wywodów”, „braku pogłębienia kwestii istotnych” i o stwierdzeniu, że recenzent „liczył na coś więcej”. Nie będę dalej cytował, choć może jeszcze coś z mojego podwórka – Portal Kryminalny ze „stoickim” refleksem (po ośmiu miesiącach od premiery) zdecydował się w podobnie przyjaznym tonie omówić „Kłamcę”, któremu też patronował. Jak tu ufać patronom, skoro zamiast polecać, odradzają. ;) Świat na opak?

      Usuń