sobota, 24 sierpnia 2024

"Podbój" - premiera nowej książki

 "Podbój" to moja nowa książka. To pozycja szczególna, bo jest tekstem dramatycznym.


 O czym opowiada "Podbój"? Mężczyzna pragnie stworzyć świat idealny, w którym to on będzie ustanawiał zasady. Opuszcza miasto. Razem z rodziną postanawia osiąść na wyspie. Miejsce to ma być zmienione, eksploatowane na wszystkie sposoby, wreszcie podbite i podporządkowane. Powinno także stać się bezpiecznym schronieniem podczas nadciągającej wojny. Jednak wyspa okaże się przede wszystkim strażniczką mrocznych sekretów ludzi. Wkrótce rządy samozwańczego i bezwzględnego władcy doprowadzą członków tej społeczności do tragicznego finału. Natura odzyska to, co próbowano jej zabrać.

Opinie o książce:

 Ishbel Szatrawska –

W swoim dramacie Tomasz Białkowski podjął decyzję ryzykowną i odważną. Od samego początku wprowadza nas w świat, który nie tyle dzieje się na scenie, co jest opowiadany w czasie przeszłym. Ten niebezpieczny zabieg okazuje się wyjściem zaskakującym. Postaci nie tracą swojej krwistości, akcja wciąga i przykuwa uwagę, a dialogi zmuszają czytelników do zadania sobie kardynalnych pytań, które są esencją formy dramatycznej: Kto i o czym opowiada? Komu opowiada? Z jakiej czasowej i przestrzennej perspektywy? I czy uzyskany w ten sposób dystans nie skrywa przypadkiem niezmienności ludzkiej natury?

Magdalena Niedźwiedzka –

„Podbój” to opowieść zawieszona w rzeczywistej historii ludzkości, ale w stopniu niezobowiązującym, bo może się dziać, gdzie chce, w każdym zakątku ziemi. Cechuje ją uniwersalizm. Nieważne, że pojawia się wątek Wielkiej Wojny, to wojna jak każda inna, a czas wydarzeń jest bez znaczenia i nie ma końca. Czyta się z uwagą i napięciem, które rośnie, to obraz nieuchronnego kataklizmu, który wyrasta z potrzeby stania się Bogiem kreatorem.


 


czwartek, 1 sierpnia 2024

Rozmowa w Radiu Olsztyn

 Dziennikarz Radia Olsztyn Robert Lesiński przeprowadził ze mną rozmowę dotyczącą uprawianych przez mnie gatunków literackich. Były pytania o początki, o aktualne projekty i o plany na przyszłość. Rozmowy można posłuchać tutaj: https://archiwum.radioolsztyn.pl/broadcast/292



Nowa powieść w "Odrze"

 W majowym numerze wrocławskiego miesięcznika "Odra" znalazł się fragment mojej nowej powieści. Na potrzeby publikacji, nosi on roboczy tytuł "Minos".


 



czwartek, 30 maja 2024

"Wszystko na darmo" w Teatrze im. Stefana Jaracza

 

Okaleczone, beznogie meble, obraz którego centralnym punktem jest zasypany śniegiem grób, regał z klasycznymi pozycjami literatury niemieckiej, serwis porcelany, srebra i radio. To wszystko składa się na wyposażenie salonu fikcyjnego dworu Georgenhof, gdzieś niedaleko Olsztyna, wówczas, rzecz jasna, Allenstein. Senna atmosfera miejsca, o którym zdawać by się mogło, wojna zapomniała. Ale to tylko pozory. Gospodyni Katharina von Globig (Milena Gauer), z książką w dłoni. Doktor Wagner (Radosław Hebal) udzielający prywatnych lekcji dwunastoletniemu dziedzicowi von Globigów – Peterowi (Zuzanna Wicka), zajmująca się domem Cioteczka (Aleksandra Kolan) i krążący w pobliżu Drygalski (Marcin Kiszluk).

Jeśli przyjrzymy się im bliżej, dostrzeżemy lęk i rozpaczliwe próby ocalenia tego, czego ocalić już się nie da. Uszkodzone meble, z których korzystają domownicy, kapitalnie oddają całą nierealność sytuacji. To odtwarzanie do końca rytuałów wśród płonących dekoracji. Świat ludzi tworzących Georgenhof właśnie się kończy. W domu czasem mówi się o robotnikach w pasiakach pracujących w cegielni. Katharina w tajemnicy słucha zakazanych stacji radiowych, jej mąż jest na froncie we Włoszech. Doktor Wagner liczy, że uda mu się uciec na wozie przygotowywanym od jakiegoś czasu. Cioteczka wierzy, że wróci na wspominany z rozrzewnieniem Śląsk. Powodem udzielania prywatnych lekcji nie są zimowe ferie, lecz brak nauczycieli, którzy trafili na front. Peter-dziecko zdaniem nazisty Drygalskiego powinien pójść walczyć, tak jak jego syn, który zginął w Polsce.

W ten świat wkraczają kolejne postaci, niespodziewani goście albo uciekinierzy nocujący we dworze. Zanika podział na klasy społeczne. Jest zatem Ekonomista (Wojciech Rydzio), który radzi jak przetrwać nadchodzące miesiące. Są też jednoręki żołnierz i prowadzący światowy tryb życia Baron z Żoną. Trafia się Skrzypaczka odbywająca przyfrontowy tour (Agnieszka Giza) albo Artysta Malarz, uwieczniający lokalne atrakcje. Wszyscy oni wnoszą w to miejsce swoje opowieści, stanowią kolejne elementy obrazu końca świata, jaki dokonuje się na ich oczach. Tu wszystko ma swój ukryty cel. Coraz częściej uchylają się sceniczne drzwi, by wpuścić już nie pomruki, a huk eksplodujących bomb i strach.

Peter stanie się tym, który opowie tę historię do końca. Jego matka za przechowywanie Żyda zostanie aresztowana, Cioteczka i Doktor również nie przeżyją ucieczki. Ojciec chłopca nie wróci z Włoch. Śmierć zagarnie większość z nich. Nawet służących w majątku Polaka i Ukrainkę, którzy zostaną przyłapani na kradzieży i powieszeni. Machina, którą kiedyś uruchomiono, obróci się przeciwko swoim twórcom. Kapitalna jest finałowa scena, w której Drygalski oddaje Peterowi swoje miejsce na uciekającym przez morze statku. Czy robi to wierząc, że ocala przedstawiciela młodego pokolenia, by w przyszłości zbudowało nowe, wielkie Niemcy? A może zwyczajnie boi się, że statek zatonie? Niech zginie przedstawiciel znienawidzonej klasy!

Duet Weronika Szczawińska/Piotr Wawer jr zdecydował się na adaptację dzieła wybitnego. Walter Kempowski pisał swą powieść u kresu życia. Zebrał w niej pod jednym dachem cały przekrój społeczny nazistowskich Niemiec, niczym przez mikroskop, z którym nie rozstaje się Peter, pokazał gnicie systemu. Rozpad na poziomie etycznym, rodzinnym i grupowym. To obraz mocny, bezkompromisowy i wiarygodny. W olsztyńskim przedstawieniu udało się wydobyć i plastycznie pokazać mechanizmy funkcjonowania faszyzmu. Wszystko tutaj jest dobrze przemyślane i zagrane na wysokim poziomie. Brawa należą się całemu zespołowi ze szczególnym uwzględnieniem scenografii i kostiumów Marty Szypulskiej. Warto też docenić przekład autorstwa Małgorzaty Gralińskiej.

sobota, 27 stycznia 2024

„Warmia i Mazury. Ballada o miłości” w Teatrze im. S. Jaracza


 

W 2005 roku Szczepan Szczykno zrealizował w Teatrze im. S Jaracza spektakl pt. „Baby pruskie” na podstawie słuchowiska Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej zatytułowanego „Królowa mokradeł”. 26 stycznia 2024 roku w Jaraczu odbyła się premiera sztuki pt. „Warmia i Mazury. Ballada o miłości”, spektaklu, który jest adaptacją reportażu Beaty Szady pt. „Wieczny początek: Warmia i Mazury” a wyreżyserowała go Marta Miłoszewska. Podaję te daty nie bez powodu. Między jednym a drugim przedstawieniem minęło blisko dwadzieścia lat. Przez prawie dwie dekady teatr nie zajmował się w sposób przesadny tematyką dotyczącą regionu. Co ciekawe, w obu przedstawieniach pojawia się Milena Gauer. W „Babach pruskich” gra rolę dziennikarki, w „Balladzie o miłości” powraca jako szansonistka.

Aby w pełni zrozumieć, co wydarzyło się na scenie kameralnej olsztyńskiego teatru, trzeba coś wiedzieć o fenomenie „olsztynomanii”. Zaczynając od borussiańskiej „Atlantydy Północy” odnoszącej się do mitu utraconej wielokulturowej przeszłości, swoistej misji, poprzez piosenki-hymny w rodzaju „Olsztyn kocham, moją małą Amerykę”, dumnie zdobiące szyby samochodów nalepki o tej samej treści, tłumy na wieczorach autorskich promujących albumy o mieście i regionie, których próżno wypatrywać przy innych spotkaniach. I teraz pojawia się Marta Miłoszewska warszawska olsztynianka i proponuje coś, co wytrąca warmińsko-mazurskich ortodoksów z utartych przez lata kolein. Szokuje, burzy stereotypy, nie przyjmuje pozy uległości przed Wielkimi Budowniczymi Mitu. Ona opowiada po swojemu, czy raczej miksuje historie przez własne doświadczenia, wrażliwość i estetykę do spółki z Beatą Szady. Ta druga jest przybyszem z zewnątrz, ma nieskażony obraz, bez sentymentu zbiera ludzkie losy, uważnie wysłuchuje, zagląda w szczeliny, pęknięcia. I właśnie taka mieszanka dwóch różnych wizji miejsca, dała niesamowity efekt. To klucz do tej realizacji. Bezczelnie stawiam tezę, że mało komu udałoby się oddać tak trafnie mentalność, system wartości i lokalny koloryt jak Miłoszewskiej. Ona doskonale wie, co robi. Ona jest stąd.

Na scenie pojawiają się walizki, z których wychodzą opowieści. Są wśród nich świadectwa bardzo mroczne, nawiązujące do czasu wojny, ucieczka miejscowej ludności przed Rosjanami, gwałty, morderstwa, głód, szabrownictwo. Kolejne pudła odsłaniają walkę o odzyskanie majątku, szykany, przejmowanie ziemi przez obcych, wreszcie próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości, układanie z sąsiadami, czas odbudowy. Z walizek wydobywają się również dźwięki znanych piosenek, to nawiązanie do tworzonej tutaj sztuki.

Zespół pracujący przy tym spektaklu stworzył prawdziwe cacko. Trudno wyłapać jakiś słaby punkt, fałszywy ton czy irytującą manierę. Marian Czarkowski jako podstarzały, podrygujący konferansjer z jakiegoś „Albatrosa” albo „Pod Żaglami”, Milena Gauer – diva turnusowych dancingów brawurowo wyśpiewująca hicior Piotra Szczepanika „Goniąc kormorany”. Maciej Mydlak – warszawiak, nowy zdobywca, kolonizator dziczy albo budowlaniec opętany potrzebą rozbiórki całej Warmii. Zdecydowanie należy docenić Marzenę Bergmann za wcielanie się m.in. w rolę chłopca zafascynowanego wojną, widzącego w brutalnej sile bardziej ekscytującą przygodę niż zapowiedź śmierci.

To spektakl zrobiony bez zadęcia, iskrzący inteligentnym humorem. Ale chwilowy komizm sytuacyjny czy dowcipny dialog, w żadnym wypadku nie marginalizują tego co najistotniejsze. Bo Marta Miłoszewska porusza widza opowieścią o trudnych ludzkich losach. Wraz z bohaterami tej opowieści prowadzi go przez kolejne dziesięciolecia, przedziera się przez stereotypy, sąsiedzkie konflikty, absurdy nowego ładu. Wreszcie, pokazuje ludzką rozpacz, żal po bezpowrotnie utraconym świecie, bliskich którzy odeszli, miejsca istniejące już tylko w pamięci nielicznych. Jeżeli ktoś ma mnie oprowadzać po trudnej historii Warmii i Mazur, to ja chcę żeby tym przewodnikiem była Marta Miłoszewska i jej znakomity spektakl.

I ostatnia rzecz na koniec. Bardzo bym chciał, aby olsztyński teatr pokazał „Balladę o miłości” niemieckim widzom. Myślę, że spotkałby się tam z zupełnie innym odczytaniem. Jakim? Tego nie wiem. W tym spektaklu nie ma fajerwerków, multimedialnych popisów, wdzięczenia się do widza. Jest za to wciągająca opowieść o wiecznym początku. I to jest jego największa siła.