W
2005 roku Szczepan Szczykno zrealizował w Teatrze im. S Jaracza spektakl pt. „Baby
pruskie” na podstawie słuchowiska Alicji Bykowskiej-Salczyńskiej zatytułowanego
„Królowa mokradeł”. 26 stycznia 2024 roku w Jaraczu odbyła się premiera sztuki
pt. „Warmia i Mazury. Ballada o miłości”, spektaklu, który jest adaptacją
reportażu Beaty Szady pt. „Wieczny początek: Warmia i Mazury” a wyreżyserowała
go Marta Miłoszewska. Podaję te daty nie bez powodu. Między jednym a drugim
przedstawieniem minęło blisko dwadzieścia lat. Przez prawie dwie dekady teatr
nie zajmował się w sposób przesadny tematyką dotyczącą regionu. Co ciekawe, w
obu przedstawieniach pojawia się Milena Gauer. W „Babach pruskich” gra rolę
dziennikarki, w „Balladzie o miłości” powraca jako szansonistka.
Aby
w pełni zrozumieć, co wydarzyło się na scenie kameralnej olsztyńskiego teatru,
trzeba coś wiedzieć o fenomenie „olsztynomanii”. Zaczynając od borussiańskiej „Atlantydy
Północy” odnoszącej się do mitu utraconej wielokulturowej przeszłości, swoistej
misji, poprzez piosenki-hymny w rodzaju „Olsztyn kocham, moją małą Amerykę”,
dumnie zdobiące szyby samochodów nalepki o tej samej treści, tłumy na wieczorach
autorskich promujących albumy o mieście i regionie, których próżno wypatrywać
przy innych spotkaniach. I teraz pojawia się Marta Miłoszewska warszawska
olsztynianka i proponuje coś, co wytrąca warmińsko-mazurskich ortodoksów z
utartych przez lata kolein. Szokuje, burzy stereotypy, nie przyjmuje pozy uległości
przed Wielkimi Budowniczymi Mitu. Ona opowiada po swojemu, czy raczej miksuje historie
przez własne doświadczenia, wrażliwość i estetykę do spółki z Beatą Szady. Ta
druga jest przybyszem z zewnątrz, ma nieskażony obraz, bez sentymentu zbiera
ludzkie losy, uważnie wysłuchuje, zagląda w szczeliny, pęknięcia. I właśnie
taka mieszanka dwóch różnych wizji miejsca, dała niesamowity efekt. To klucz do
tej realizacji. Bezczelnie stawiam tezę, że mało komu udałoby się oddać tak
trafnie mentalność, system wartości i lokalny koloryt jak Miłoszewskiej. Ona
doskonale wie, co robi. Ona jest stąd.
Na
scenie pojawiają się walizki, z których wychodzą opowieści. Są wśród nich świadectwa
bardzo mroczne, nawiązujące do czasu wojny, ucieczka miejscowej ludności przed
Rosjanami, gwałty, morderstwa, głód, szabrownictwo. Kolejne pudła odsłaniają
walkę o odzyskanie majątku, szykany, przejmowanie ziemi przez obcych, wreszcie
próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości, układanie z sąsiadami, czas
odbudowy. Z walizek wydobywają się również dźwięki znanych piosenek, to
nawiązanie do tworzonej tutaj sztuki.
Zespół
pracujący przy tym spektaklu stworzył prawdziwe cacko. Trudno wyłapać jakiś
słaby punkt, fałszywy ton czy irytującą manierę. Marian Czarkowski jako podstarzały,
podrygujący konferansjer z jakiegoś „Albatrosa” albo „Pod Żaglami”, Milena
Gauer – diva turnusowych dancingów brawurowo wyśpiewująca hicior Piotra
Szczepanika „Goniąc kormorany”. Maciej Mydlak – warszawiak, nowy zdobywca,
kolonizator dziczy albo budowlaniec opętany potrzebą rozbiórki całej Warmii. Zdecydowanie
należy docenić Marzenę Bergmann za wcielanie się m.in. w rolę chłopca zafascynowanego
wojną, widzącego w brutalnej sile bardziej ekscytującą przygodę niż zapowiedź
śmierci.
To
spektakl zrobiony bez zadęcia, iskrzący inteligentnym humorem. Ale chwilowy
komizm sytuacyjny czy dowcipny dialog, w żadnym wypadku nie marginalizują tego
co najistotniejsze. Bo Marta Miłoszewska porusza widza opowieścią o trudnych
ludzkich losach. Wraz z bohaterami tej opowieści prowadzi go przez kolejne
dziesięciolecia, przedziera się przez stereotypy, sąsiedzkie konflikty, absurdy
nowego ładu. Wreszcie, pokazuje ludzką rozpacz, żal po bezpowrotnie utraconym
świecie, bliskich którzy odeszli, miejsca istniejące już tylko w pamięci
nielicznych. Jeżeli ktoś ma mnie oprowadzać po trudnej historii Warmii i Mazur,
to ja chcę żeby tym przewodnikiem była Marta Miłoszewska i jej znakomity
spektakl.
I
ostatnia rzecz na koniec. Bardzo bym chciał, aby olsztyński teatr pokazał „Balladę
o miłości” niemieckim widzom. Myślę, że spotkałby się tam z zupełnie innym
odczytaniem. Jakim? Tego nie wiem. W tym spektaklu nie ma fajerwerków,
multimedialnych popisów, wdzięczenia się do widza. Jest za to wciągająca
opowieść o wiecznym początku. I to jest jego największa siła.