„Sprawa się rypła”
podobnie jak i „Zaborcza miłość” otrzymały najniższą z możliwych ocen, czyli
jedną gwiazdkę. Równie „wysoko” oceniono „Człowieka widmo” i „Saharę”. Co nie
znaczy, że nie trafiały się dwie, a nawet trzy gwiazdki. Sugerowano, aby nie
przegapić „Małej miss” – cztery gwiazdki, animowanego „Grobowca świetlików” i „Pierre
Boulez – pewna droga” – opowieści o kompozytorze. Oba te filmy w
pięciopunktowej skali „Gazety TV” otrzymały noty bliskie doskonałości. Pomimo
tego szukałem czegoś innego. Zagłębiłem się w szczegółowy spis programów na
piątek. Moją uwagę zwróciło słowo, które pojawia się wcale nie tak rzadko w
tytułach filmowych. Jest to „tatuaż”. Wymieniany jako pojedyncze słowo, a
czasem w wersji rozbudowanej. Jest zatem tatuaż ostatni, diabła, żeglarza.
Wyprodukowano nawet „Człowieka z tatuażem”. Tego, którym się zainteresowałem,
recenzenci nie ocenili w żaden sposób. Nie zamieścili odsyłacza do spisu
znajdującego się na wcześniejszej stronie. Nie istniał. Czyżby było to aż takie
dno? Na szczęście podano nazwisko reżysera, a raczej reżyserki. „Tatuaż” jest
dziełem Jane Campion. Dziwne, pomyślałem. Campion otrzymała „Złotą Palmę” w
Cannes, „Srebrnego Lwa” w Wenecji. Czyżby jej „Tatuaż” to jakieś twórcze
nieporozumienie? Zdarza się wszak najlepszym. Postanowiłem jednak zaryzykować.
Moje zdumienie rosło w miarę śledzenia fabuły. Oto scenarzystką „Tatuażu” była
Susanna Moore. Pobiegłem między regały i odnalazłem niewielką książeczkę jej autorstwa.
Wydało ją u nas na podłym papierze w roku 1998 wydawnictwo Zysk i S-ka. Czyżby
zatem film, który zdaniem recenzenta „Gazety Wyborczej” nie zasługiwał na jakiekolwiek
odnotowanie, był filmową adaptacją powieści Moore, którą amerykański „Newsweek”
określił „Wirtuozersko skonstruowaną
tajemnicą morderstwa”, a „Time” nazwał „Zadziwiającym…
skomplikowanym thrillerem, który wykorzystuje najgłębsze potencjały literatury”?
Wyglądało na to, że chodzi o tę samą książkę. Dalej było jeszcze ciekawiej.
Zdjęcia do „Tatuażu” zrobił Dion Beebe. Tak, tak, ten sam, który za „Wyznania
gejszy” dostał Oskara. Zapragnąłem dowiedzieć się, kim jest autor pięknej
muzyki niepokojąco pobrzmiewającej z ekranu telewizora. Facet nazywa się
Hilmarsson. To urodzony w Reykjaviku twórca ścieżki dźwiękowej do chociażby historii
o staroangielskim bohaterze poematów Boewulfie. Teraz aktorzy. Meg Ryan (gdzież
jej tam do aktorów z „Człowieka widmo”!). Partneruje jej w roli policjanta Mark
Rufallo, który zagrał chociażby w „Mieście ślepców”. Kolejni nieznani to
grająca siostrę głównej bohaterki Jennifer Jason Leight. Zaś krążący po ulicach
z psem na rękach lekko psychopatyczny osobnik to nikt inny jak Kevin Bacon. Jednym
słowem – amatorka. Bo kto by zwracał uwagę na takie byle co, jak film Jane
Campion. Spece z „Wyborczej TV” wiedzą co należy oglądać, a czego nie. Chronią
mnie przed miernotą, skwapliwie ją przemilczając. Chwała im za to!
Rzeczywiście Meg Rayan pokazała sie tu z tej pelpszej strony swojego aktorstwa. Ponadto ciemne wnętrza, deszcz na ulicy, skupione twarze, jakby melancholia...reszta info na temat filmu...w google.
OdpowiedzUsuńNajlepsze jest teraz. Na stronie 20 gazety jest odsyłacz do strony 6, gdzie ma znajdować się info o filmie. Rzecz z tym, że takowego nie ma:)
UsuńMam wrażenie, że oglądali Państwo inny film. Historia zna mnóstwo przypadków gdy nawet największe nazwiska, czy to z jednej czy z drugiej strony kamery, nie gwarantowały ani sukcesu komercyjnego ani artystycznego. Taka sytuacja ma miejsce w tym przypadku. Film jest tylko przeciętny. Niestety pani Campion nie jest reżyserskim geniuszem pokroju F.F. Coppoli, Milosa Formana, Stevena Spielberga, Rona Howarda, Michaela Apteda, Johna Sigletona i wielu wielu innych. Tak naprawdę w swojej karierze pani Campion popełniła jeden znakomity film - Fortepian i jeden całkiem dobry - Jaśniejsza od gwiazd..Zgadzam się z natomiast z ignorancja dziennikarzy.
OdpowiedzUsuń