środa, 1 stycznia 2020

„Dulscy. Tragifarsa kołtuńska” w Teatrze im. S. Jaracza


Oczekiwania przed premierą tego spektaklu były ogromne. Powodów można by wskazać całkiem sporo. To właśnie „Moralność Pani Dulskiej” rozpoczęła funkcjonowanie olsztyńskiego teatru tuż po wojnie. Reżyserii najnowszej inscenizacji podjął się sam Wojciech Malajkat, zaś premierę wyznaczono na ostatni dzień roku, a zatem czas szczególny. Warto zaznaczyć, że kanoniczne dzieło polskiej dramaturgii ma stanowić swoistą klamrę, być ukoronowaniem jubileuszu 75-lecia olsztyńskiej sceny. Czy nadkomplet publiczności w „Jaraczu” był świadkiem wydarzenia artystycznego czy ledwie kolejnej, poprawnie wykonanej wersji ponad stuletniego dramatu autorstwa Gabrieli Zapolskiej?
W tym spektaklu najczęściej używanym rekwizytem stają się dwuskrzydłowe drzwi. To one są bramą do świata Dulskich. To co robi i mówi się za nimi, ma pozostać wiedzą dostępną wyłącznie dla domowników. A dzieją się tam rzeczy z pogranicza lupanaru, ozdobionego wielkim łóżkiem, i salonu klasy średniej, w którym wszelkie sprawy załatwia się, siedząc przy stole albo na jednym z wygodnych foteli. To świat całkiem dobrze znany. W żadnym wypadku nie jest on modernistyczną imitacją odległej przeszłości. To nie przedwojenny Lwów, to Polska Anno Domini 2020.
Zbyszko (kapitalny Dawid Dziarkowski), syn Dulskiej (despotyczna Marzena Bergmann), zagłusza otaczającą go rzeczywistość słuchając Aerosmith. Kiedy dowie się, że zostanie ojcem dziecka, które jest owocem schadzek ze służącą (skupiona Marta Markowicz), będzie podrygiwał w tańcu, naśladując swojego idola Stevena Tylera. „Walk this way”! Idź tą drogą!, wykrzyczy. Pytanie nasuwa się natychmiast: Cóż to ma być za droga? Pozostając w konwencji rockowej Zbyszko to taki teledyskowy Eddie Rebel wyśpiewany przez Toma Petty'ego. Tyle tylko, że bunt Zbyszka jest jakby wystudiowany, wykrzyczany wraz z głośną muzyką, a zatem niesłyszalny. Dziarkowski świetnie wciela się w tę rolę. Ja mu wierzę, kiedy krytykując matkę, przekomarzając się z ciotką (brawa dla Mileny Gauer!) i deklarując ślub z ciężarną kochanką, czyni to szczerze. Jeszcze mocnej przekonuje mnie w tych scenach, kiedy ponosi klęskę. On naprawdę współczuje samobójczyni (mroczna Aleksandra Kolan), którą jego matka postanowiła wyrzucić z mieszkania. Jest uroczy podczas rozmów z infantylną siostrą Melą (rozbrajająca Aleksandra Tokarczyk) i odkrywającą seks Hesią (energetyczna Antonina Cydzik).
W domu Dulskich jest jak w tartaku, wszyscy krzyczą, powie jedna z postaci. Kiedy przekraczają drzwi prowadzące na zewnątrz, przyjmują wyuczone pozy, deklamują powszechnie akceptowalne kwestie. To ludzie hodowani przez filigranową, apodyktyczną kobietę do ról przyszłych matek, mężów wżenionych w tzw. „dobre rodziny”. Skryty za płachtą „Rzeczpospolitej” i mruczący niezrozumiałe słowa mąż Dulskiej (cudowny Wojciech Malajkat) zdaje się być kimś, kto pojął dawno temu, że ucieczka z tego modelu życia nie jest możliwa. W dulszczyznę się wrasta, staje się ona osobliwą filozofią przetrwania, systemem wartości, odłamem religii, tytułowym kołtuństwem. Czasami można pojawić się w ich świecie, uderzyć w miękką tkankę wyrywając im pieniądze (roztropna Alicja Kochańska). „Dulscy. Tragifarsa kołtuńska” to teatr bardzo współczesny, czytelny, stawiający pytania o sens buntu jednostki w świecie ustalonych reguł, wszechobecnej hipokryzji i papierowych relacji rodzinnych. Wojciech Malajkat wykonał wspaniałą pracę. To jedno z najlepszych przedstawień, jakie widziałem w Jaraczu w ciągu kilku ostatnich lat. Należy koniecznie zobaczyć.

Dulscy. Tragifarsa kołtuńska, reżyseria i adaptacja: Wojciech Malajkat, premiera 31 grudnia 2019 r., Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie.

3 komentarze: