Podoba mi się
rozmowa, którą Agnieszka Drotkiewicz przeprowadziła z Dorotą Masłowską. Właśnie
wydało ją Wydawnictwo Literackie. Wybrałem fragment, w którym sławna pisarka
odnosi się do naszego rynku książki. Oto co mówi: „Powieść dresiarska, „powieść
gejowska”, „powieść dziejąca się w środowisku pielęgniarek”, nieważne, ile ma
to wspólnego z prawdą, tak łatwiej książkę sprzedać. I tu też widoczne jest, że
to uproszczenie, ta nalepka czy hasło nie dotyczy gatunku książki, jej jakości,
konwencji, w jakiej jest napisana, całości dzieła. W sposób skrótowy i
absurdalny mówi, „o czym”, czy też „o kim” książka jest. Najlepiej jeśli
jeszcze jakoś da się w to zaprząc autora, przetłumaczyć książkę przez jego
biografię – wtedy potencjał komercyjny rośnie. To jest groteska, ale ta
groteska powoduje rozkwit gatunku „powieść na zadany temat”. Jakość nie jest
ważna, wystarczy temat. Powoduje to wysyp książek koszmarnych, często w bardzo
naiwny sposób zaangażowanych, podkładających się mediom. Prawica ma swoje
produkcyjniaki, ale mnie bardziej śmieszą te lewicowe, które lubują się w
pozorze politycznej niepoprawności”.
poniedziałek, 9 września 2013
niedziela, 8 września 2013
Mordvilla – temat do wzięcia
Pogoda wczoraj
była piękna i grzechem byłoby siedzenie w czterech ścianach. Na Starówce dłużej
zatrzymałem się przy właśnie odrestaurowanej „Mordvilli”. Tę ponurą nazwę
piękny budynek otrzymał od mieszkańców miasta po wydarzeniach, które rozegrały
się w Wigilię roku 1907. Wówczas to kapitan 73 pułku artylerii Harold von
Groeben zastrzelił w willi majora Augusta von Schoenebecka – szefa sztabu 10
Pruskiego Pułku Dragonów im. Księcia Alberta Saksońskiego. Żona majora była
kochanką zabójcy. Kapitan popełnił samobójstwo przed zakończeniem procesu wieszając
się w więziennej celi. Niewierna żona, czyli Antonina von Schoenebeck, uniknęła
kary, chociaż podżegała go do zbrodni. W opinii sądowo-psychiatrycznej
przeprowadzonej przez lekarza naczelnego Zakładu dla Obłąkanych w Kortowie (obecnie
mieści się tam miasteczko studenckie) została uznana za niepoczytalną. Potem
zniknęła, prawdopodobnie ukryta przez rodzinę. Jej losy są nieznane. Dom od
wojska zakupił właściciel drukarni, która wydawała „Allensteiner Zeitung”, Ernst
Harich. Rozebrał go i pobudował willę w obecnym kształcie. Po II wojnie
światowej budynek stał się rezydencją wojewodów, potem mieściło się w nim
kasyno garnizonowe, biblioteka wojskowa. Obecnie to własność prywatna. W
Niemczech i Stanach Zjednoczonych ukazały się dwie powieści węgierskiej pisarki Marii Fagyas, których
fabuła wiąże się z tamtymi ponurymi wydarzeniami („Bliźniaczki” i „Taniec
zbrodni”). Kto wie, może któryś z naszych rodzimych autorów również podejmie
ten temat i zdecyduje się na opisanie dramatycznej historii sprzed wieku?
sobota, 7 września 2013
„Kryminalna Piła” o „Drzewie morwowym”
Znawca kryminałów, wykładowca kryminalistyki Leszek Koźmiński napisał wnikliwą recenzję „Drzewa morwowego”. Kończy ją pisząc: „W jednym zakresie poziom literackich umiejętności Tomasza Białkowskiego jest równy, niezmienny i wyrastający ponad normę – język narracji. Nie licząc drobnych potknięć, nie do końca autorskich, bardziej redaktorskich, czyta się książki pisarza gładko i z przyjemnością brzmienia opowiadanych historii. Dialogi nie noszą znamion sztuczności. Mistrzostwa pisarskiego języka dotyka autor w scenach tych najmroczniejszych, zarówno przedstawiając zbrodnicze czyny, jak i tych opisowych, budujących nastrój i tło dla przedstawianych miejsc i czasu. „Drzewo morwowe” jako samodzielny tytuł jest więc dobrym kryminałem z domieszką ciekawej sensacji. Jako pierwsza w cyklu książka jest zapowiedzią ciekawej współczesnej historii, w której trzeba patrzeć w przeszłość, mierzyć się z nieludzką mocą ludzkiego zła. I jeśli jesteś miłośnikiem kryminałów pisanych po polsku, „Drzewo morwowe” jest obowiązkową pozycją czytelniczą, po której z pewnością sięgniesz po kolejne tytuły Tomasza Białkowskiego”. Całość tekstu tutaj: http://kryminalnapila.blogspot.com/2013/09/recenzja-tomasz-biakowski-drzewo-morwowe.html
piątek, 6 września 2013
„Odra” (9/2013)
We wrześniowym numerze
wrocławskiej „Odry” zamieszczono m.in. fragment mojej nowej powieści pt. „Powróz”.
Niewielką część tego tekstu można przeczytać poniżej. Książka, nad którą
pracuję, mam taką nadzieję, ukaże się w przyszłym roku:
„Ruszają we
czwórkę. Za sobą zostawiają wylizane ogniem i poszarpane prochem kamienice.
Przed nimi wolno przemieszcza się ludzka zgraja. Słońce przesuwa się na zachód.
Przez cały dzień nagrzewane ulice teraz topią się od żaru. Idący w pochodzie
ludzie co chwila mdleją. Są układani pod drzewami, których jest coraz więcej.
Niemowlęta niesione na rękach matek płaczą z głodu i pragnienia. Ich piski giną
w religijnych pieśniach intonowanych przez baby okutane w czarne suknie i
chusty. Pojawiają się biało-czerwone flagi, proporce i proste, drewniane
krzyże. Czoło kolumny, gdzieś hen, powoli zastyga w bezruchu. Polana wypełnia
się masą lepką od potu, brudu, zmęczenia i bólu. Kto może kryje się przed
słońcem pod drzewami. Takiego przywileju nie mają setki umundurowanych
milicjantów tworzących żywy pierścień na środku zadeptanego placu. Mają za to
najlepszy z możliwych widok.
Czwórka dzieci
próbuje przebić się do przodu. Na próżno. Tysiące rąk i nóg stanowi barierę nie
do przebycia.
- Tu staniemy – mówi ten od
noża.
Ma to swoje
zalety. Jest więcej przestrzeni i powietrza. Dzieci siadają na trawie.
Cierpliwie czekają. Po godzinie pojawiają się od strony Strzeleckiej i
Pohulanki ciężarówki. Ludzie podnoszą głosy. Zrywają się z ubitej ziemi. Z
setek gardeł wyrywają się przekleństwa, złorzeczenia: „Skurwysyny! Do piekła!
Zdychajcie!” Kolejni ludzie dołączają się do wyzwisk. Zebrani odzyskują siły,
nie czują bólu nóg, pragnienia i głodu. Dziewczynka patrzy na samochody. Piąty,
szósty… Jedenasty. Próbuje je policzyć. Platformy ciężarówek zajmują kobiety i
mężczyźni. Niektórzy z nich są poprzebierani w obozowe pasiaki. Inni mają
związane z tyłu sznurem ręce. Ci siedzą na drewnianych krzesłach. Dziewczynka kieruje teraz
wzrok za ciężarówkami. W oddali, na środku placu, widzi maszty szubieniczne.
Jest ich pięć. Auta podjeżdżają pod nie. Potem nic już nie można dostrzec.
Ludzki ryk, płacz, przekleństwa i śpiewy zlewają się w niemożliwy do
wytrzymania jazgot. Dziewczynka zatyka dłońmi uszy. To wcale nie pomaga. Hałas
jest przeraźliwy. Dziecko czuje jakiś paraliżujący lęk. Chce uciec, lecz ludzie
są wszędzie. Napierają z każdej strony. Chcą ją zmiażdżyć, zadeptać, udusić. Są
ich tysiące. Dziewczynka wpada w panikę. Rozpaczliwie szuka chłopca. Gdzie on
jest? No gdzie? Nie dostrzega go. Tłum porwał go gdzieś, do przodu. Może w bok?
Nie ma też dwu wyrostków. Pobiegli za ciężarówkami. Nagle, ktoś bierze
dziewczynkę za ręce. Unosi do góry i sadza na swoich ramionach. Cuchnie potem i
cebulą. „Patrz, dziecko, opowiesz wnukom!”, mówi barczysty mężczyzna ze łzami w
oczach. Dziewczynka teraz może zobaczyć znacznie więcej. Ciężarówki są
ustawione jedna obok drugiej w kilkumetrowych odstępach. Na krzesłach
postawionych na platformach siedzi pięć kobiet i sześciu mężczyzn. Przed nimi
wkopano w ziemię pięć szubienic. Ich drewniane, masywne ramiona wystają ponad
wielotysięczny tłum, ponad dachy ciężarówek. Ludzie w pasiakach zakładają tym
na krzesłach grube powrozy. Dziewczynka widzi księdza odmawiającego modlitwę.
Dostrzega na chwilę drugiego, który z ukrytą w dłoniach twarzą ucieka w tłum.
Silniki samochodów zaczynają wyć. Ktoś mówi głośno: „Zaczynać!” Pierwsza z
ciężarówek rusza. Krzesło się przewraca, a człowiek z pętlą na szyi krzyczy:
„Heil Hitler!” Potem sznur się napręża. Tłum ryczy: „Zabić! Zabić ich wszystkich!”
Ludzie napierają na mężczyznę, który trzyma dziewczynkę na ramionach. Po chwili
morze ludzkie się uspokaja. Dziesiątki tysięcy ludzi patrzą w zupełnej ciszy na
agonię wiszącego człowieka. Na jego bezwładne nogi i ręce. Trwa to na tyle
długo, że zaczynają się odzywać głosy ponagleń. Dziewczynka dostrzega następny
samochód. Coś niedobrego dzieje się z silnikiem. Auto nie chce ruszyć. Kobieta
na krześle rozgląda się dookoła. W jej oczach widać nadzieję. Nawet z tej
odległości. Ciągle jeszcze żyje. Wtedy dziewczynka widzi jak stojąca za nią
więźniarka w pasiaku kopie trzewikiem krzesło. Ciało spada z platformy. Sznur
napręża się niczym struna. Kręgi szyjne rwą się jak korale nanizane na sznurek.
Twarz powieszonej wykrzywia śmiertelny grymas. Zastygła nadzieja. Przez tłum
przetacza się jęk. Brawa. Śmiertelna wyliczanka trwa nadal. Kolejny motor
zaczyna wyć, sznur drga w słońcu. Tłum raz milczy, by za chwilę zawyć. Kiedy
wszystkich jedenaście ciężarówek odjeżdża, ludzie nie wytrzymują. Ruszają w
kierunku szubienic, wyciągają ręce. Ciała powieszonych zrywają ze sznurów.
Setki dłoni chcą dopaść zabitych. Oszalali z emocji ludzie zdzierają z nich
ubrania, kopią, plują, rwą włosy, rozrywają członki. Tratują się wzajemnie.
Słychać płacz, krzyki, wołania o opamiętanie. Widać ludzi omdlałych,
wynoszonych na rękach. Martwych. Z połamanymi kończynami, we krwi. Dziewczynce
zaczyna się kręcić w głowie. Czuje w nozdrzach trupi odór. Zasłania dłonią
usta. Dostaje torsji. Biały chleb, który w południe jadła z chłopcem oblepia w
formie lepkiej mazi włosy stojącego pod nią mężczyzny. W następnej chwili
dziewczynka traci przytomność”.
czwartek, 5 września 2013
Günter Wallraff „Z nowego wspaniałego świata”
Günter Wallraff
jest w Niemczech postacią bardzo znaną. Tworzy on tzw. reportaże uczestniczące.
Polega to na tym, że przebrany i ucharakteryzowany dziennikarz przez pewien
okres czasu staje się członkiem opisywanej grupy zawodowej bądź etnicznej. „Z
nowego wspaniałego świata” to opowieść o Niemczech, jakich nie pokazują przewodniki
turystyczne. Wallraff wędruje po kraju udając somalijskiego imigranta, chcąc
sprawdzić, jak Niemcy postrzegają kogoś o czarnym kolorze skóry. Wiele lat
wcześniej w Ameryce na podobny pomysł wpadł Howard Griffin, który napisał
książkę pt. „Czarny, jak ja” (środki, których zażywał, aby utrzymać czarny kolor
skóry, doprowadziły go do śmierci). Wallraff bezskutecznie próbuje wynająć
mieszkanie w Kolonii, równie nieudane są próby wykupienia miejsca na kempingu, zapisania
psa na tresurę, przyłączenia się do wycieczki emerytów. We Wschodnich Niemczech
podróżuje pociągiem z kibolami, odwiedza knajpę fanów FC Koln, z której zostaje
wyproszony. Wallraff podaje za antyrasistowską organizacją ARI, że od 1993 roku
pobito i zraniono 761 obco wyglądających osób, 67 zginęło w celowo wznieconych
pożarach, 15 zamordowano na ulicach. Ataki prawicowców, rasistów i antysemitów
w samym Berlinie wzrosły od 1990 roku o 40%! W kolejnych rozdziałach książki
Wallraff wędruje jako bezdomny od jednego schroniska do drugiego. Czasami,
nawet podczas mrozu, sypia na ulicy. Opisuje system służący pomocą ludziom, którzy znaleźli
się w tragicznej sytuacji. Rozmowy z bezdomnymi są szokujące. Uświadamiają, jak
łatwo znaleźć się wśród wykluczonych. Świetny jest opis bożonarodzeniowego
obiadu, który dla bezdomnych zorganizował nadburmistrz Kolonii.
Ucharakteryzowany dziennikarz staje w kolejce po posiłek wydawany osobiście z
rąk włodarza. Wallraff pisze: „Na szczęście mnie nie poznał, chociaż niedawno
spotkaliśmy się – byłem z Salmanem Rushdiem – na przyjęciu”. Wówczas
nadburmistrz chętnie rozmawiał z dziennikarzem, teraz z
Wallraffem-bezdomnym nie ma ochoty. Na koniec świątecznego obiadu dziennikarz otrzymuje
reklamówkę ze spodniami od Pierre Cardina i ciasto. Rzecz w tym, że spodnie
mają rozmiar 66!, zaś ciasto jest od pół roku przeterminowane. Dziennikarz
wyrusza w dalszą drogę. Zatrudnia się w piekarni produkującej bułki dla Lidla.
Miesiąc pracy w nieludzkich warunkach opisuje w kolejnej relacji. Pisze o
trudnościach i szykanach na jakie natrafiają pracownicy chcący się
zorganizować. Wielkie wrażenie robi opowieść o pracy w jednym z call center. W
Niemczech to dynamicznie rozwijająca się branża. Zatrudnia blisko pół miliona
pracowników w sześciu tysiącach placówek. Wallraff odkrywa przestępczy
charakter podejmowanych tam działań, ich wręcz sekciarski charakter. Pisze: „Nowy
wspaniały świat, dobrowolne podporządkowanie się, autosugestia i autohipnoza”. Budowanie
pozycji na oszustwie. Mówi jedna z pracownic: „Od samego początku kładziono w
szkoleniach silny nacisk na konieczność okłamywania i oszukiwania klientów. Nie
wolno nam było przedstawiać się własnym nazwiskiem. Jeśli klient pytał, w jakim
mieście jest nasza siedziba, należało podawać nazwę innego miasta”. W call
center sprzedać można wszystko. Fikcyjną instrukcję obsługi młodzieży w barach (dwudziestokrotne
przebicie), los na loterię, gdzie zawsze ewentualna wygrana jest podzielona na
240 graczy (miliard trzysta milionów euro obrotu rocznie!). Tu rzecz, która
wydaje mi się najciekawsza. Niemieckie biura pracy pokrywają połowę wynagrodzenia
nowo przyjętego pracownika takiego call center. Wygląda to zatem tak, że państwo
utrzymuje w pewnym sensie akwizytorskie firmy telefoniczne, które okradają obywateli tegoż państwa… Tłumaczone jest to walką z bezrobociem, tworzeniem
nowych miejsc pracy. Koło się zamyka. Wypadnięcie z tego obiegu oznacza brak
zatrudnienia, wykluczenie, bezdomność, o których Wallraff pisze wcześniej.
Warto sięgnąć po tę książkę. Jak pisze na zakończenie autor: „Konsumpcja i
przymus korzystania z przyjemności są w wizji społeczeństwa Huxleya czynnikami
ograniczającymi ludzką indywidualność, możliwości poznawcze człowieka i siłę
stawiania oporu. Dzisiaj te zjawiska, rządzące >społeczeństwem dobrobytu i
przyjemności<, tak głęboko się w nim zakorzeniły, że można podejrzewać, iż
przyszłość będzie należeć do ludzi standardowych, przewidywalnych. Postawa
solidarności oraz pytania i refleksje krytyczne będą przyjmowane z coraz
większą irytacją, jeśli nie ośmieszane: >Wobec realnej sytuacji nie ma alternatywy
i kropka<”.
środa, 4 września 2013
„Lampa” numer 8 (113)
Z najnowszego
numeru warszawskiego miesięcznika „Lampa” wybrałem fragment rozmowy przeprowadzonej przez Mateusza Flonta z Bernadettą Darską. Pytana o propagowanie w
gazetach poglądów związanych z równouprawnieniem, mówi: „Treści emancypacyjne
pojawiają się głównie na łamach prasy luksusowej, a więc miesięczników
adresowanych do kobiet z większych miast, dobrze sytuowanych, wykształconych i
zwykle aktywnych zawodowo. Treści odwołujące się do stereotypowego
przeznaczenia kobiety, a więc do bycia żoną, matką i gospodynią domową, zwykle
dominują w prasie tradycyjnej – tygodnikach i dwutygodnikach skierowanych do
mieszkanek wsi i małych miast, gorzej sytuowanych i gorzej wykształconych,
często niepracujących zawodowo. Sytuacja jest więc patowa. Tam, gdzie
przydałoby się propagowanie idei prawa do wyboru i decydowania o własnym życiu,
tego typu treści nie ma, tam natomiast, gdzie są, ów wybór i tak jest
dokonywany”. Z kolei mówiąc o prasie literacko-kulturalnej, zauważa: „Zważywszy
na fakt, iż obecnie niszowość tego typu tytułów wzrasta w zatrważającym tempie,
można pokusić się o nieco prowokacyjne stwierdzenie, że współczesną wersją
artzinu jest właśnie… czasopismo kulturalne”.
wtorek, 3 września 2013
Schodami na śmierć
Hala sportowa postawiona w miejscu gdzie znajdował się dom starców |
W pierwszym
rozdziale „Drzewa morwowego” umieściłem scenę, w której emerytowany policjant Rajmund
Gesler wychodzi z domu przy ulicy Grunwaldzkiej 11, mija halę sportową „Budowlanych”.
Idąc po chodniku przypomina sobie, że pod numerem 9 była synagoga i dom starców.
To tutaj zebrano Żydów zamieszkujących miasto i okolice, wywieziono ich na
śmierć. A jak przedstawiała się podczas wojny sytuacja zamieszkujących te
tereny Romów? Odpowiedź znalazłem w książce Stanisława Piechockiego pt. „Olsztyn
magiczny”. Autor pisze: „Dokładna liczba deportowanych Romów nie jest znana. Z
ujawnionych ostatnio dokumentów wynika, że 14 stycznia 1942 roku odjechał z
Olsztyna ostatni transport liczący 78 Cyganów. Ukazujący się wtedy w Olsztynie
hitlerowski „Allensteiner Zeitung” obwieścił w specjalnej notatce, że Olsztyn
jest wolny od Cyganów („Allenstein zigeunerfrei”). Okazuje się, że schwytanych
Romów również przetrzymywano w domu przy ulicy Grunwaldzkiej 9 skąd byli
wywożeni na śmierć, głównie do Auschwitz. Do dzisiaj pozostały schody
prowadzące do ówczesnego domu starców.
poniedziałek, 2 września 2013
„Król Tyru” – kolejny głos o książce
Archeolożka i
pisarka (właśnie w księgarniach pojawiła się jej druga powieść pt. „Głowa
Niobe”) Marta Guzowska pisze o „Królu Tyru”: „Najciekawsza w tej całej historii
jest tajemnicza budowla, w której znaleziono spalone zwłoki. Grobowiec w
kształcie piramidy wybudowany został przez rodzinę Fahrenheitów pod mazurską
wsią Rapa. W „Królu Tyru” piramidę Fahrenheitów łączą podziemne korytarze z kwaterą
Hitlera w Wilczym Szańcu. Białkowski przyznaje w posłowiu, że ten kawałek sobie
zmyślił, ale piramida w Rapie istnieje naprawdę i od dawna fascynuje
archeologów i historyków sztuki. Umieszczenie piramidy na kartach powieści to
pomysł znakomity, którego wręcz Białkowskiemu zazdroszczę”. Całość tekstu
tutaj: http://www.zbrodniczesiostrzyczki.pl/recenzje/766-kolejna-straszna-opowie-czyli-krol-tyru-tomasza-biakowskiego.html
niedziela, 1 września 2013
sobota, 31 sierpnia 2013
Rozmazany obraz
Sala Opery
Krakowskiej była tego październikowego popołudnia wypełniona do ostatniego
miejsca. Trwała pierwsza edycja Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza.
Gośćmi Jerzego Illga byli Wisława Szymborska, Tomas Venclova i Seamus Heaney. W
pewnej chwili wyjąłem niewielki aparat i zrobiłem zdjęcie. Byłem bardzo
niezadowolony, bo wyszło rozmazane. Odnalazłem je dzisiaj, kiedy świat obiegła
wiadomość o śmierci Seamusa Heaney’a. Rok temu odeszła Wisława Szymborska. Fakt
iż zdjęcie jest niewyraźne i rozmazane w kontekście tych informacji zaczyna
nabierać innego sensu, a przynajmniej tak je dzisiaj widzę. Mówienie, że
odchodzą najwięksi, to banał, ale cóż innego powiedzieć?
piątek, 30 sierpnia 2013
9,90 zł czyni cuda
Ogłosiło wczoraj
Wydawnictwo Literackie we współpracy z Publio.pl promocję na powieść Jacka
Dukaja pt. „Lód”. Opasłe tomiszcze tego dnia sprzedawano po okazyjnej cenie
czyli 9,90 zł. W wersji elektronicznej, oczywiście. Warto dodać, że książka jest sprzedawana na co dzień po 44,90 zł. Ktoś
powie, promocja jak promocja. Niezupełnie. Liczba chętnych na zakup e-booka była
tak wielka, że nastąpiła blokada serwerów wspomnianego sprzedawcy, czyli
Publio.pl. Wiadomo, że Dukaj to pisarz znany i ceniony, a „Lód” jest powieścią
głośną. Lecz to nie do końca tłumaczy wczorajsze zdarzenie. Głównym wabikiem
okazały się być cena i możliwość natychmiastowego (może akurat nie tym razem)
zakupu. Polacy nie czytają? Za 9,90 zł zaczną na nowo.
czwartek, 29 sierpnia 2013
Męki krytyka zakochanego w piłce nożnej
Piłkarski raj
znowu nie dla naszych. Po wtorkowym meczu zdjąłem z pólki „Nowe mitologie”, pracę zbiorową pod redakcją Jerome’a Garcina, która powstała z myślą o przypomnieniu „Mitologii” Rolanda
Barthes’a z połowy lat pięćdziesiątych. Eseje napisali najbardziej cenieni we
Francji intelektualiści. Przytaczam poniżej fragment tekstu samego Bernarda Pivota – członka
Akademii Goncourtów, krytyka literackiego. Okazuje się, że ludzie związani z
kulturą przyznający się do fascynacji piłką nożną nie mają łatwego życia. Oto co pisze Pivot: „To,
że młody Nabokov, Monherlant i Camus grywali w piłkę nożną, niczego nie
zmieniało: temu sportowi dla niezgrabiaszy brakowało inteligencji i wdzięku,
uprawiali go pariasi i nie mógł odpowiadać osobom wymagającym, gustującym w
sprawach duchowych. Od czasu Apostrophes
wielokrotnie byłem atakowany przez intelektualistów z prawicy za moją miłość do
futbolu, w ich oczach przeczącą miłości do literatury. Piłka albo książka –
trzeba było wybierać. Nie można było w tym samym tygodniu iść na stadion
Geoffroy – Guichard w Saint Etienne i przepłynąć Atlantyk, aby nagrać wywiad z
Marguerite Yourcenar. Prostactwo moich częstych odwiedzin w Parc des Princes
wywoływało reakcję pisarzy, którzy odwiedzali mnie w studio telewizyjnym.
Futbol odebrał mi wszelkie uprawnienia do tego, aby czytać ich książki i
zadawać im pytania. Byłem zarazem zaskoczony i rozbawiony, ale i trochę
rozdrażniony”.
środa, 28 sierpnia 2013
O kryminałach nad Krzywym
„Książka pod
żaglami” to nowy, cykliczny program TVP Olsztyn, w którym Joanna Wilengowska i
Lidia Piechota zachęcają do sięgania po książki. W swoich wędrówkach po Warmii
i Mazurach zaglądają nad jeziora, odwiedzają miejsca, w których zamierzają
promować czytelnictwo. Program, jak zresztą sugeruje tytuł, odwołuje się do
wakacyjnego wypoczynku. Nie ma tu poważnych dysput, a raczej lekkie, bezpretensjonalne,
czasami z humorem opowiadanie o książkach. Prowadzące rozmawiają też z ludźmi
zajmującymi się pisaniem powieści. Bohaterami najnowszego odcinka są Paweł
Jaszczuk i piszący te słowa. Program w całości można zobaczyć na stronie
internetowej TVP Olsztyn. Tutaj: http://www.tvp.pl/olsztyn/magazyny/ksiazka-pod-zaglami/wideo/odcinek-4/12211412
wtorek, 27 sierpnia 2013
Pochwała e-booków
Zaniepokojonych
tytułem zapewniam, że od książek papierowych się nie odwracam i wcale nie
wieszczę tego, że niebawem znikną. Z tradycyjnej lektury nie rezygnuję, ale od
pewnego czasu poszerzam ją o e-booki. I choć wcześniej odnosiłem się do nich z
dużym dystansem, teraz jestem ich zwolennikiem. Porównując lekturę na tablecie
z lekturą na czytniku, stwierdzam, że właśnie ta druga wersja jest dużo lepsza.
Nic odkrywczego, ale technicznie rzecz bardzo ważna. Chodzi, oczywiście, o elektroniczny
papier, który jest tylko w czytnikach. Pamiętam, jak kiedyś w „Portrecie”
przygotowywaliśmy książki do druku na kalkach o wysokiej gramaturze. To, co
widać na ekranie czytnika, trochę przypomina obraz z kalki. Nie odbija się
światło, można czytać na słońcu, tekst dobrze dopasowuje się do ekranu także
przy konwertowaniu na większą czcionkę. Zaleta podstawowa – teraz mogę ze
sobą nosić wiele książek, a nie tylko jedną. No i kluczowa sprawa portfela –
klasykę można właściwie zgromadzić za darmo, a internetowe księgarnie e-booków
oferują wiele korzystnych promocji. Na przykład moje kryminały na publio.pl są teraz
prawie trzy razy tańsze od wersji papierowej:
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Wiesław Myśliwski „Ostatnie rozdanie”
Radiowa „Trójka”
wyemitowała wczorajszego wieczora rozmowę Michała Nogasia z Wiesławem Myśliwskim.
Pretekstem do niej była zapowiadana na 12 września premiera powieści pisarza
pt. „Ostatnie rozdanie”. Wiesław Myśliwski zaprosił do swojego warszawskiego
domu dziennikarza, któremu opowiadał o pracy nad książką. Można jej wysłuchać
tutaj: http://www.polskieradio.pl/9/874/Artykul/917248,Wieslaw-Mysliwski-czas-terazniejszy-jest-fikcja
Autor „Widnokręgu”
nie używa Internetu, pisze ołówkiem i gumką. Ten pozornie archaiczny system nie
przeszkadza mu odnosić sukcesów, o których większość pisarzy może tylko marzyć.
Książki Myśliwskiego często są ekranizowane, obsypywane nagrodami (jako jedyny
w historii otrzymał dwa razy Nagrodę Nike), i tłumaczone. W moim prywatnym
rankingu to najwybitniejszy żyjący polski prozaik. Dwa lata temu spotkał mnie
wielki zaszczyt. Pisarz przyjechał na moje spotkanie promujące „Teorię ruchów
Vorbla”, które Wydawca zorganizował w warszawskim Zamku Ujazdowskim. W pewnej
chwili pisarz zabrał głos i wygłosił krótką recenzję mojej twórczości. Nie zapomnę jej
nigdy. Otrzymałem również bardzo ważną dla mnie-piszącego dedykację. Lecz jej
treść, z uwagi na prywatny charakter, zachowam wyłącznie dla siebie.
niedziela, 25 sierpnia 2013
O „Drzewie morwowym”
Odnotowuję
pojawienie się kolejnej opinii o serii z dziennikarzem Pawłem Werensem w roli
głównej. Na blogu „Czytam bo lubię” tłumaczki Agnieszki Kalus można znaleźć
takie oto zdania: „Akcja jest misternie skonstruowana i oparta na bardzo
nietypowym pomyśle – wątek kryminalny ma podwójne dno. Pierwsze dotyczy tego,
kto i dlaczego zabijał starszych panów. Drugie związane jest ze stowarzyszeniem
i jego działalnością na przestrzeni lat. Bardzo podobała mi się postać
starszego pana i to, że zagadki kryminalne rozwiązywał z fotela w bibliotece,
opierając się na swojej rozległej i wciąż pogłębianej wiedzy o teologii i
historii kościoła. Wyraziste postacie, żwawa akcja, dobry pomysł to plusy.”
sobota, 24 sierpnia 2013
„07 zgłasza się”. Opowieść o serialu
Hoffman: Nazywam się Eliza Hoffman, przez dwa „f”.
Borewicz: Porucznik Borewicz. A to porucznik Zubek
przez „u” zwykłe.
***
***
Mecenas: Idzie pan?
Borewicz: Gdzie? Funkcjonariusz milicji? Na wódkę? W
biały dzień? W godzinach pracy? Z największą przyjemnością!
***
***
Jagodziński: Są pytania, na które nie można odpowiedzieć „tak”
lub „nie”.
Zubek: Proszę pana, nie ma takich pytań. Na każde
pytanie można odpowiedzieć „tak”, „nie” lub „nie wiem”.
Jagodziński: Tak? A jeśli spytam pana, czy już pan
przestał brać łapówki, co pan na to odpowie?
***
***
Jaszczuk (do Borewicza, po wyjściu porucznika z
kanału): Trochę pan jednak śmierdzi?
Borewicz: Finezyjna uwaga.
***
Można mnożyć
cytaty zaczerpnięte z serialu „07 zgłoś się”. Przywołuję je za książką pod nieco
zmienionym tytułem, czyli „07 zgłasza się”.
Jej autor Piotr K. Piotrowski zebrał rozmowy z aktorami i twórcami serialu. W
książce zostały zamieszczone materiały dotyczące wszystkich pięciu serii z porucznikiem
Borewiczem. Dodatkową atrakcją dla każdego fana serialu będzie opowiadanie pt. „Londyńska
misja” traktujące o wydarzeniach sprzed pierwszego odcinka. Miłośnicy filmów o
przygodach Sławomira Borewicza, którego zagrał Bronisław Cieślak, powinni tę
pozycję koniecznie przeczytać.
piątek, 23 sierpnia 2013
Patronatus, czyli jak złapać frajera
Jak podaje
„Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” Władysława Kopalińskiego,
„patronat” to łaciński „patronatus”, który swój początek ma w starożytnym
Rzymie. To „instytucja opieki patrona nad wyzwoleńcem”. Sam zaś „patron” to po
prostu opiekun, obrońca, protektor osób, stanów i rzemiosł. Wyjaśnienie tego
terminu zdaje się być kluczowe dla zrozumienia sytuacji, jaka zaistniała na
naszym rynku książki. W obecnych czasach, coraz częściej co niektórzy tzw.
„gracze rynkowi” obejmują patronatami medialnymi tytuły, których wcześniej nie
czytali (sic!). Mówiąc inaczej, patronatus mnie pisarza-wyzwoleńca w teorii
bierze pod swoje skrzydła, a w praktyce zwyczajnie wali po łapach. Problem dotyczy
chorych relacji autor-wydawca-promujący. Ten ostatni, paradoksalnie, wychodzi
na tym najlepiej. Jego logo pojawia się w materiałach promocyjnych, na
okładkach książek, jest powielane w tysiącach. W naszym kraju, który od
normalności dzielą długie lata, nie jest ważny autor–wyzwoleniec, najważniejsze
jest napinanie muskułów, a więc bajki o potencjale promocyjnym jednego czy drugiego
patrona. Krajowy patronatus nie rozumie terminu „patronować”, rozumienie ma
wypaczone. Nie słyszał ludowej mądrości, że jeśli zaproszą w gości, to nie sika
się gospodarzom na dywan. Rodzimy patronatus prowadzi cyniczną grę. Wydawca
szukając promocji, karmi żarłoczne monstra. A te od czasu do czasu wydalą z
siebie coś niestrawnego. Oczywiście, na autora–wyzwoleńca, który i tak przecież
nie ma nic do powiedzenia. W milczeniu przyjmie wylane na twarz wiadro ścieków
i pogardy. Bo przecież autor to najbardziej niepożądany i bezbronny element w
tym interesie. Pocieszające (a może zatrważające) jednak jest to, że powyższe
praktyki uderzają rykoszetem w patrona medialnego. Bo czy nie traci on
wiarygodności patronując książce/filmowi/sztuce, którą później negatywnie
ocenia?
czwartek, 22 sierpnia 2013
„Kłamca” – kolejna ocena
Również branżowy
„Portal Kryminalny” odnotowuje pojawienie się „Kłamcy”. Ewelina Dyda w
podsumowaniu pisze: „… atutem powieści jest z pewnością zawarta w niej bogata wiedza
na temat ksiąg biblijnych, apokryfów, związanej z nimi symboliki. Dla laika
lektura „Kłamcy” może pod tym względem okazać się interesującym doświadczeniem”.
Cały tekst można przeczytać tutaj: http://www.portalkryminalny.pl/content/view/4959/35/
środa, 21 sierpnia 2013
Czytelnicy o „Kłamcy”
„Król Tyru” od
początku lata jest już w księgarniach, a czytelnicy ciągle sięgają po
wcześniejsze części trylogii. Dzisiaj zamieszczam kilka wypisów z „Kłamcy”,
czyli części numer dwa. Na blogu „Moje zaczytanie” przeczytamy: „Kłamca to dobry kryminał intrygująco
łączący przeszłość z teraźniejszością, posiadający interesujący kontekst
polityczny, z dobrym tempem akcji, która tocząc się w kilku miejscach
przenosiła mnie z Olsztyna do Gdańska, Krakowa i na Mazury”. Z kolei na blogu „Moje
książki” natkniemy się na fragment: „Nie ulega wątpliwości, że morderca
doskonale przygotował się do swojego dzieła. Każda zbrodnia niesie w sobie przesłanie
i jedynie rozszyfrowanie wystarczającej ilości zagadek pozwoli dojść do tego,
kto i dlaczego zabił”. Recenzentka portalu „Lubimy czytać.pl” zauważa: „Drzewem morwowym udowodnił, że można wprowadzić
do kryminału elementy uniwersalne, które wypchną go gdzieś poza standardowe „to
się dobrze czyta”. W Kłamcy na plan
pierwszy wysuwa się szybkie tempo akcji. I, rzeczywiście, czyta się dobrze, ale
jednocześnie oczekuje czegoś ponadto”. Na końcu przytoczę opinię czytelniczki
prowadzącej blog „Figlarne czytanie”: „Szkoda mi bardzo było, że autor na
stronach powieści zabił bardzo ciekawych bohaterów – małżeństwo Werensów, gdyż
było ono charakterystyczne i wnosiło pewien powiew świeżej krwi do przebiegu
akcji. (…) Zapewne miał w tym Białkowski jakiś zamysł, ja go nie rozumiem. Być
może zrozumiem po przeczytaniu trzeciej części trylogii”.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Kto dzisiaj słucha krytyki?
„Mam
podejrzenie, że żywa krytyka przeniosła się dziś w rejony konkursowe”, powiedział
swego czasu Stefan Chwin. Zupełnie inaczej widzi tę kwestię redaktor „Twórczości”
Janusz Drzewucki, którego opinię zamieszcza Jarosław Klejnocki na swoim blogu. Drzewucki
zauważa: „Nie jesteś takim pisarzem jakiego masz krytyka, lecz jesteś takim
pisarzem, jakiego masz jurora. Przyszłość literatury polskiej należy do
jurorów, bez dwu zdań”. Tutaj głos zabiera Klejnocki, którego sąd jest równie
surowy. „Głos krytyka już się w zasadzie nie liczy – ważny jest gest lub
zdarzenie (publiczne) związane z tekstem”. Znany krytyk podaje za przykład najnowszą
książkę Zygmunta Miłoszewskiego, którego krytyka oceniła surowo, co zupełnie nie przeszkodziło autorowi w odniesieniu sukcesu rynkowego. Warto poczytać, całość
na blogu Jarosława Klejnockiego: http://klejnocki.wydawnictwoliterackie.pl/wpis/196/
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Akcja Hiacynt ciągle się odradza
Pocałowała
Tatjana Firowa Kseniję Ryżową namiętnie w usta, czym przypomniały światu
putinowską ustawę wymierzoną przeciw rosyjskim homoseksualistom. Zdarzenie
miało miejsce na właśnie zakończonych lekkoatletycznych mistrzostwach świata w
Moskwie i stało się szeroko komentowanym tematem. A jak to wyglądało/wygląda u
nas? W książce pt. „Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach” pod redakcją
Małgorzaty Szpakowskiej znalazłem tekst autorstwa Iwony Kurz, która pisze: „W
latach 1985-1987 Milicja Obywatelska prowadziła akcję Hiacynt, w ramach której
dokonano masowych (ponad dziesięć tysięcy) zatrzymań homoseksualistów. Założono
im teczki osobowe. Akcja, całkowicie niezgodna z obowiązującym stanem prawnym
(nie pierwszy i nie ostatni raz), ma swoje konsekwencje do dziś: w cieniu „debaty
teczkowej” toczy się też dyskusja na temat katalogu Hiacynt i tak zwanych
różowych teczek. Ciągle wzbudzają one żywe emocje, zarówno z powodów
fundamentalnych (ponieważ zawierają dane „wrażliwe”, objęte ochroną prawną),
jak i praktycznych (ponieważ nadal ujawnienie homoseksualizmu postrzegane jest
jako potencjalny motyw szantażu)”.
niedziela, 18 sierpnia 2013
Włosy
Większość ludzi
je ma, miała, co niektórzy liczą na ich odzyskanie. Przeglądam arcyciekawą „Opowieść
o włosach” autorstwa Kazimierza Banka. Autor zajmująco opisuje historię naszego
owłosienia, która staje się historią ludzkości i kultury. Opisy obrzędów: religijnych,
ofiarnych, pokutnych, pogrzebowych, wszystko to składa się na tę pozycję. W
książce nie brak mitów i ciekawostek związanych z włosami, a często ich
usuwaniem. Okazuje się, że ta ostatnia czynność często była najskuteczniejszą i
najdotkliwszą z kar. Jak podaje autor: „Znamienny przypadek miał miejsce z
Rzymie w latach 1598-1599, kiedy to znany z rozwiązłego i hulaszczego trybu
życia sadystyczny w stosunku do swojej rodziny hrabia Francesco Cenci został
zamordowany przez własne dzieci, piękną córkę Beatrice, którą molestował
seksualnie, i jej brata. Sprawa wyszła na jaw i rodzinę Cencich uwięziono w
Zamku Świętego Anioła. Beatrice, poddana torturom, dzielnie wytrzymała ból i
zaprzeczała oskarżeniom, lecz wobec pomysłu sędziów, aby „obciąć jej piękne
włosy”, załamała się i przyznała do wszystkiego”.
sobota, 17 sierpnia 2013
Garnek z Olecka
Dawno już nie
zamieszczałem na tym blogu mitów warmińsko-mazurskich. Pora nadrobić
zaległości. Mit numer siedem będzie opowieścią o Filemonie i Baucis (tego
pierwszego nie należy mylić z popularną kocią postacią występującą w kreskówce).
Ale do rzeczy. Zeus i Hermes pewnego razu zstąpili z Olimpu na ziemię. Cel ich
wizyty nie był do końca sprecyzowany. Bogowie przebrani byli w skromne
odzienie, co wyklucza oficjalny charakter odwiedzin. Ponoć Zeus nie należał do
świętobliwości przesadnie ufnych, a ta wizyta miała na celu wytropienie matactw
i niegospodarności w terenie. Miejscowa społeczność była do tego stopnia
nieżyczliwa, że odmówiła przyjęcia na nocleg dwóch dostojników nie z tego
świata. Jak podaje Owidiusz w „Metamorfozach”, przybysze w pewnej chwili natrafili
na dom przywołanych wyżej Filemona i Baucis. „Do tej biednej chaty wstąpili
niebianie, schylili się i weszli w niskie progi”. Wiadomo, że ubodzy gospodarze
nakarmili gości, korzystając z samonapełniającego się garnka, za co spotkała
ich konkretna nagroda. Otrzymali w zamian porządną chatę, którą przerobili na
świątynię (siebie, rzecz jasna, uczynili kapłanami). Z kolei miejscowych Zeus
zamienił w żaby, a ich chałupy zatopił. Można się spierać co do celowości tego
posunięcia. Być kapłanem to intratne zajęcie. Lecz kapłanem kierującym stadem
żab, to już mało poważna profesja… Tu historia przenosi się na ziemię
warmińsko-mazurską, do Olecka. To tam, na posesję współczesnych Baucis i
Filemona, wdarło się dwóch młodych mężczyzn. Scena mogła wyglądać, jak ta z
obrazu Adama Elsheimera. Oto z sieni wyłania się Filemon niosący kociołek ze
słoniną. Zostawia go na ganku. Wówczas to, jak podaje komunikat policji: „(złodzieje
– przyp. TB) zabrali pozostawiony na zewnątrz garnek, w którym znajdowało się
mięso. Poszkodowany Filemon, gdy zauważył nieproszonych gości, natychmiast
powiadomił policję. Patrol pojawił się błyskawicznie na miejscu kradzieży. Na
widok radiowozu sprawcy zaczęli uciekać”. Historia zakończyła się wręczeniem współczesnym
Zeusowi i Hermesowi mandatu 500-złotowego, garnek zaś powrócił do prawowitych
właścicieli. Na swoje usprawiedliwienie złoczyńcy mieli chwytający za serce
argument – byli tak głodni, że musieli kraść. Tajemnicą poliszynela jest
informacja krążąca po uliczkach miasteczka, że złodzieje w dzieciństwie
przeczytali opowieść Nathaniela Hawthorne’a o samonapełniającym się garnku
Filemona i Baucis. Gdyby wówczas uważnie przeczytali tę historię, wiedzieliby,
że tajemnica nie tkwi w garnku, lecz w okazywaniu dobroci i gościnności innym. Bo
jak pisze Hawthorne: „To grzech i hańba tak postępować, ot co!”
Wcześniejsze
mity warmińsko-mazurskie są tutaj: http://www.tomaszbialkowski.blogspot.com/search/label/mity%20warmi%C5%84sko-mazurskie
piątek, 16 sierpnia 2013
Sławomir Mrożek (1930-2013)
„Człowiekowi wydaje się, że jest gigantem, a
tymczasem jest gówniarzem – to zdanie Haška jakże harmonijnie brzmi na
Riwierze, brzmi mi w uchu moim, dla mnie. Czyżby przez półtora roku wydawało mi
się, że jestem gigantem, a tymczasem… itd. Gigantem, gówniarzem, wydobyć się z
tych alternatyw, być jeszcze czymś innym, to byłoby wyjście”.
Sławomir Mrożek, Dziennik 1962-1969, Kraków 2010, t. I,
s. 38-39
czwartek, 15 sierpnia 2013
Były sobie drzewa trzy
Historia, o
której piszę, dotyczy drzewa, lecz nie morwowego, a topoli – konkretnie trzech
dorodnych okazów tego gatunku, które runęły w poprzek rzeki Łyny tuż pod
olsztyńskim zamkiem. Tekst o tym zdarzeniu zamieściła największa lokalna
gazeta. Mnie zainteresowały wpisy pod artykułem, z których wybrałem kilka
i z niewielkim komentarzem zamieszczam poniżej. Zacznę od wpisu Klubowicza, który pisze o farcie, gdyż
„zwykle pił tam wódkę przed wejściem do Chilli (klub rozrywkowy – przyp. TB) i
oszukał przeznaczenie”. Warto zaznaczyć, że drzewa runęły rankiem, co dowodzi,
że olsztyńskie kluby z powodzeniem prowadzą działalność do białego świtu. Nieco
inaczej widzi tę sprawę X-Man. Jego
zdaniem „Drzewa atakują Olsztyn”. Tę wstrząsającą tezę podziela Edek, który żąda, aby w związku z tym drzewa
„powycinać i zalać betonem”. Akcja „liść
klonu” pisze o konkretnych ilościach materiału budowlanego: „Trzeba
wszystkie drzewa w mieście zalać betonem do wysokości 5 metrów”. Jak widać,
projekt rozrasta się, czy może bardziej rozlewa stygnącą masą. Nie dotyczy już
tylko terenu przy zamku, lecz całego miasta. W miejsce drzew można umieścić coś
innego. Trudno powiedzieć, co konkretnie. Zapewne jakiś reprezentacyjny obiekt.
Kacper przypomina „Anglicy zburzyli
stadion Wembley i wybudowali nowy”. Wtóruje mu Wixen, zapewne chwilowo bezrobotny budowlaniec, który w akcji
betonowania widzi szansę na odzyskanie zatrudnienia. Rozgoryczony, mówi: „Mam
nadzieję, że wam dendrofile spadnie w końcu jakiś gnat na wasze puste łby”. Olsztynianka z kolei domaga się „zakazu sadzenia topoli”,
do których ma wyraźną niechęć. Niespodziewanie głos zabiera samo drzewo, być może dyskryminowana topola,
które mówi w imieniu swoim i innych niekochanych przez mieszkańców roślin: „Tak
będzie z nami częściej, pod Ratuszem tak okroili mi pole do wody, że już
usycham i mnie wytną”. Reakcja jest natychmiastowa. Ani się ważcie wycinać żąda: „Ani się ważcie wycinać!”. Cóż z tego,
skoro kolejny wpis nie dość, że jest pesymistyczny, to wręcz zachęca topole do
aktów autodestrukcji. Mówi Valdo, który
może być znienawidzonym przez Wixena
dendrofilem: „Nawet drzewa wolą popełnić samobójstwo niźli mają rosnąć w
mieście z betonu”. Kolejne wpisy to próby ustalenia winnych zaistniałej
sytuacji, czyli fatalnej wywrotki trzech topoli. „To wina Tuska” pisze NC. Ktoś ukryty pod nickiem @# wskazuje obok premiera „towarzyszy
udawaczy”, dla których ma konkretną propozycję: „Won im szybciej tym lepiej!”.
Teraz ta sama Olsztynianka, która
domagała się zakazu sadzenia topoli niespodziewanie apeluje: „Trzeba mieć
godność… Nie sądź a nie będziesz sądzony”. W dramatycznym finale w kaznodziejsko-spiskowo-apokaliptyczny
ton uderza internauta ukryty pod pseudonimem Obudźcie się: „2 mlrd ludzi głoduje, państwa w iście orwellowski
sposób coraz głębiej kontrolują swoich obywateli. Zakończę tekstem Natanka:
Wiedzcie, że coś się dzieje!”.
No właśnie.
Dzieje się. I pomyśleć, że chodziło tylko o trzy podmyte przez rzekę drzewa…
środa, 14 sierpnia 2013
„Król Tyru” – głos blogera
„Czytelnik Niedzielny”
to nazwa bloga, na którym pojawiła się opinia na temat „Króla Tyru”. Autor
tekstu zauważa: „Książka jest napisana bardzo fajnym językiem, który dzięki prostocie
bardzo plastycznie oddaje wszelkie szczegóły, tak krajobrazu jak i postaci.
Czytelnik stopniowo wciąga się w nieskomplikowaną fabułę, dzięki czemu staje
się częścią opowieści (…) Mimo kilku mankamentów lektura książki cieszyła mnie niezmiernie
dzięki bardzo dobrej narracji i klimatowi. Warto ją polecić wszystkim fanom
kryminałów”. Całość tekstu tutaj: http://czytelnikniedzielny.wordpress.com/2013/08/06/krol-tyru-tomasz-bialkowski/
wtorek, 13 sierpnia 2013
Pomyśl, zanim wyjdziesz z domu
Podczas robienia
porządków, natrafiłem na niewielką książeczkę z roku 2008. Utwór nosi tytuł „Chichot
temidy” i, jak podaje wydawca, „(...) to śmieszny i praktyczny zbiór najbardziej
absurdalnych przepisów, dzięki któremu unikniesz aresztowania w każdym zakątku
świata…” Dodam, że zbiór przepisów mocno archaicznych. Z lektury tego tekstu
wyłania się obraz świata pełnego nakazów i zakazów, których celem jest
poskromienie ludzkiej wyobraźni. Za przykład niechaj posłuży przepis
obowiązujący w mieście Holyoke (Massachusetts, USA) uznający za niezgodne z
prawem podlewanie trawnika, kiedy pada deszcz. Po namyśle przyznaję, że jakiś
sens w tym jest, a przepis zapewne służy oszczędzaniu wody. Ale w przypadku
innego zapisu ze stanu Tennessee (USA) zabraniającego żabom rechotu po godzinie
23:00 widać, że autor tego przepisu posiadał nieprzeciętne zdolności kreacyjne
i równie dużą ilość wolnego czasu, który poświęcał na doskonalenie, niegroźnego, bo niegroźnego, ale jednak szaleństwa. Najciekawszy (bezapelacyjnie numer
jeden na mojej prywatnej liście obostrzeń) wydaje się przepis obowiązujący
kiedyś w Salem (Wirginia, USA). Jego logika jest porażająca. Zakazuje on
wychodzenia z domu, jeśli nie ma się sprecyzowanego celu wyjścia…
niedziela, 11 sierpnia 2013
Śladami Pawła Werensa
Okazuje się, że
przygody dziennikarza Pawła Werensa inspirują czytelników nie tylko do lektury
kolejnych części, tj. „Drzewa morwowego”, „Kłamcy” i „Króla Tyru”, ale również
do wypraw śladami bohatera. Na chętnie odwiedzanym blogu „Z lektur
prowincjonalnej nauczycielki” ukazała się świetna fotorelacja z odwiedzin w
Rapie. Wokół tamtejszego grobowca w niespotykanym kształcie piramidy dzieje się
akcja trzeciej odsłony serii. Polecam: http://prowincjonalnenauczycielstwo.blogspot.com/2013/08/tomasz-biakowski-i-kainisci.html
sobota, 10 sierpnia 2013
Analiza grafologiczna
Historia
miała miejsce podczas Darłowskich Spotkań Literackich. Mariusz Czubaj podsunął
kartkę i poprosił o dokończenie zdania zaczynającego się od słów: „Tego dnia w
Darłowie…” Nieświadomi tego, co to oznacza, poddaliśmy się próbie. Pisząc „My” mam na
myśli Katarzynę Bondę, Marka Krajewskiego, Marcina Wrońskiego i siebie.
Następnego dnia okazało się, że próbki naszego pisma zostały poddane analizie
grafologicznej, której dokonał ekspert, biegły sądowy w dziedzinie
kryminalistycznych badań dokumentów, podinspektor Leszek Koźmiński. Niby to
tylko zabawa, ale coś w tym musi być. Oto co ustalił specjalista:
„Nadwrażliwość połączona z
niepokojem wewnętrznym, ale jednocześnie dość stanowczy w sądach.
Nie za bardzo żyje wspomnieniami,
nie jest zwolennikiem tradycji.
Cechuje go dość duża inteligencja,
ale wyraźnie podlega wpływom rozumu i emocji kobiecych.
piątek, 9 sierpnia 2013
E-booki
Jakiś czas temu
informowałem, że „Drzewo morwowe” i „Kłamca” są dostępne jako e-booki w księgarni
internetowej Publio. Teraz w formie elektronicznej do nabycia jest również „Król
Tyru”. Całość trylogii kryminalnej w formatach EPUB oraz MOBI dostępna pod
adresem: http://www.publio.pl/tomasz-bialkowski,a6169.html
czwartek, 8 sierpnia 2013
Kwitajny (Quittainen)
Jadąc do
Fromborka trafiłem do wsi Kwitajny. Za Małgorzatą Jackiewicz-Garniec i Mirosławem
Garncem, autorami książki pt. „Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich” podaję: „Albrecht
von Barfuß ożenił się z hrabianką Eleonorą von Dönhoff, córką Friedricha,
właściciela wielkich dóbr Friedrichstein (koło Królewca) i Drogosz (koło
Kętrzyna). Brak potomków rodziny von Barfuß sprawił, że w 1744 r. właścicielem Kwitajn
został Filip Otto von Dönhoff, który zainaugurował dwustuletnie (aż do 1945 r.),
panowanie rodu von Dönhoff w Kwitajnach. Nie był to jednak typowy majątek
ziemski. Filip Otto von Dönhoff i jego żona Maria Amalia z rodu zu
Dohna-Schlodien mieli aż jedenaścioro dzieci, wszystkie jednak zmarły. W
obliczu takiej tragedii i braku spadkobiercy, ustanowili oni w majątku fundację
rodową Dönhoffów, której podstawowym celem miało być wspieranie biednych”. W
innym pałacu Dönhoffów, czyli tym w Drogoszach, rozgrywa się akcja „Drzewa
morwowego”. To tam, w latach siedemdziesiątych, zbiera się tajne bractwo. W
Kwitajnach byłoby to wtedy raczej niemożliwe. Jak podają Garncowie: „Po wojnie
początkowo w pałacu umieszczono szkołę rolniczą, później zarząd i mieszkania
dla pracowników PGR, a w salach na parterze magazyny. Spowodowało to częściową
dewastację wnętrz, poginęły lub zostały zniszczone elementy pierwotnego wyposażenia
kominki, piece, parkietowe podłogi”. Obecnie pałac przeszedł w prywatne ręce i
powoli odzyskuje dawny blask.
środa, 7 sierpnia 2013
Maciej Wasielewski – „Jutro przypłynie królowa”
Nazywał się
Robert Pitcairn. Miał piętnaście lat, kiedy ze statku Swallow wypatrzył
niewielką wyspę. Był rok 1767. Dwadzieścia trzy lata później na wodach
otaczających bezludną wyspę pojawił się inny statek. Nosił on nazwę „Bounty”.
Na jego pokładzie znajdowało się dziewięciu marynarzy, którymi dowodził
Christian Fletcher. Ludziom Fletchera towarzyszyło jedenaście kobiet i sześciu
mężczyzn – Tahitańczyków zwabionych podstępnie na statek. Kiedy na tratwach
płynęli w kierunku wyspy, za sobą mieli łunę z płonącego statku. „Bounty” szedł
na dno. Znikał na zawsze. Ścigający go Brytyjczycy stracili szansę na pojmanie
zbuntowanej załogi. O „Bounty” napisano wiele książek, powstały filmy.
Najbardziej znany to chyba ten z roku 1984 z gwiazdorską obsadą (Anthony Hopkins
gra w nim rolę okrutnego kapitana Bligha, zaś Mel Gibson buntownika Christiana
Fletchera) i wspaniałą muzyką Vangelisa. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej,
jeżeli będziemy próbowali dowiedzieć się czegoś więcej o losach kolejnych
pokoleń ludzi, którzy pozostali na wyspie Pitcairn, bo taką nazwę przyjęło to
miejsce na część swojego odkrywcy. Warto od razu powiedzieć, że zadanie to
niełatwe. Wyspa pilnie strzeże swoich tajemnic. Ujawnienie ich oznacza kłopoty,
a nawet śmierć. Zadania tego podjął się Maciej Wasielewski, który dotarł na
wyspę i przez pewien czas przebywał z potomkami buntowników i uprowadzonych tahitańskich
kobiet, których wówczas spłodzono dziewiętnaścioro. Obecnie liczba mieszkańców
Pitcairn wynosi pięćdziesiąt dwie osoby. Różnica między mieszkańcami wyspy a
ludnością świata jest chociażby taka, że odsetek osób z zaburzeniami
psychicznymi wynosi tutaj trzydzieści procent przy ledwo jednym gdzie indziej.
Zaburzenia owe znajdowały ujście w podejściu mieszkańców do seksu. Wasielewski
zamieszcza w swoim reportażu opisy wydarzeń, które porażają. Pisze: „Małżeństwo organizowało podwieczorki dla
dziewczynek, pięcio-, sześcio- i siedmioletnich. Laura piekła ciasto
marchewkowe, częstowała orzechami. Stała przy zaciągniętej kotarze, kiedy Ali
rozpinał im spódniczki. Potem realizowała własną fantazję: prosiła dzieci, by
nie odwracały wzroku, jak klęka przed Alim, rozpuszcza włosy i rozpina mu
rozporek”. Problem pedofilii był przez wieki ukrywany. Kolejne pokolenia
kobiet były wykorzystywane seksualnie od dzieciństwa. Na wyspie, która jest
oddalona od najbliżej ludzkiej siedziby o osiemset kilometrów, nie posiada
lotniska, a statki docierają doń co kilka miesięcy, doszło do sytuacji nigdzie
indziej niespotykanej. Mieszkańców łączy tutaj sieć sekretnych, niezwykłych powiązań.
„Kto oddał więcej przysług, ten stoi
wyżej we wspólnotowej hierarchii. Kto zaciągał długi u wszystkich, ten nikomu
nie może odmówić”. Dlatego ktoś kto przez lata gwałci dzieci sąsiada czy
kogoś z rodziny może funkcjonować bezkarnie. „Bała się dziadka. Dziadek lubił zjeść i zapić. Potem wracał do domu
jak krab. Mówili: „Jadł mięso, zapładniał mięso”. Ona jeszcze nie wiedziała.
Miała dwanaście lat, kiedy pierwszy raz jej dotknął. Potem już nie znał
opamiętania”. Lecz w pewnej chwili ofiary nie wytrzymują, zaczynają mówić.
Pojawiają się media, sprawa robi się głośna. Społeczność dzieli się na tych
którzy podziwiają kobietę, która „dała
odwagę innym” i resztę. „Ojcowie
mówili przed sądem: „Nasze córki to dziwki, są obłąkane, gwałty to ich urojenie”.
Proces zakończył się wyrokami skazującymi dla gwałcicieli. Czy coś zmienił?
Jedna z kobiet mówi autorowi: „Ty nic nie
wiesz, nic nie rozumiesz […] Zmiany zachodzą powoli, a ludzi zmienia się po
cichu”. Na koniec zacytuję innego z bohaterów książki, który chyba
najtrafniej oddaje to, co stało się na wyspie: „Granica między dobrem a złem, wcześniej nieprzekraczalna, zostaje
przekroczona. Przeobraża się ludzka natura. Człowiek odkrywa w sobie ciemną
stronę. Zmiany zachodzą szybko. Niespodziewanie szybko. Zapominasz, że na innej
ziemi kłaniałeś się kobietom. Obserwujesz nową rzeczywistość w zadziwieniu, w
bierności. Przechodzisz w stan porównywalny z depresją. Wydaje ci się, że
jesteś bezradny, że możesz to jedynie zaakceptować. […] Tracisz poprzednią
tożsamość. Nie oceniaj mnie. Człowiek chce się przede wszystkim przystosować.
Ochronić. Nie myśli o kosztach. To pokazuje, jak względne jest to, co nazywamy
ucywilizowaniem, i jak łatwo możemy stracić człowieczeństwo”. Lektura
obowiązkowa!
P.S. Osobliwa
jest postawa Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który funkcjonował na wyspie,
kiedy działy się te wydarzenia. W roku 2012 pastor kierujący tamtejszą
wspólnotą opuścił Pitcairn.
wtorek, 6 sierpnia 2013
„Król Tyru” na „Lubimy Czytać.pl”
Pojawiła się
kolejna opinia o książce. Recenzentka zaczyna ją następująco: „Ostatnia odsłona
trylogii kainickiej Tomasza Białkowskiego przynosi ze sobą zaskakujące
rozwiązania i puentę, która – mimo że sięgano po nią wiele razy – ciągle dziwi
i wydaje się nierzeczywista”. Całość tekstu znajduje się tutaj: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/179776/krol-tyru
Subskrybuj:
Posty (Atom)