środa, 22 sierpnia 2012

Transatlantyk po wileńsku

Przeglądam wspomnienia Mieczysława Jackiewicza spisane w książce „Krętymi ścieżkami”. Emerytowany profesor UAM i Konsul Generalny RP w Wilnie opisuje przedwojenne wyjazdy Polaków za chlebem:
„- Wo, widzisz pan Dziatlik, jak kołdyba sia życia: ja wo, urodziwszy sia u Warzianach, ale, pan, jaka tam była życia: piaski i niczoha bolej… Żyli my u biedzie, a było nas u baćków czterech chłopców, usie jak te dembczaki… A jaż nie wiapła jaka… Ja był silny i chciał żyć dobrze. A jak żyć? Ziemi to, pan Dziatlik, było cztery dziesięciny… A i to z starym Szuksztulem nasz baćka sądziwszy się za miedza, a bo to on nam miedza narogiem zaorzy, a to my jemu… A i sekwestrator nas ciągle nawiedzał, bo nasz baćka pazyki brał, a oddać z czego było?
I wo jakości tak w 1925 roku, a ja wtedy po wójsku skonczywszy był 25 wiosnów, ktości przyjechawszy z Padgrodzia powiedział, że tam zapisujo na zarobotki do Arhienryny… A gdzie ta Arhientyna – ja nie wiedział. A co tam Arhientyna – niechaj na koncu swiata, żeb tylko piniondzów, dolarów, znaczy sia zarobić. Pojechawszy ja był da Padobrodzia, a tam faktor ichni zwerbowawszy do tej Arhientyny. Ja do niego, że wo – chce jechać na zarobotki. A ten faktór mówi: - Jechać to ty, Tubis, możesz, ale szyfkarta wyrobić trzeba… - A ileż ta szyfkarta kosztui? – ja zapytawszy sia. – A ten mówi: - Na poczontak dasz dwieście dolarow, a potym odrobisz już u Arhiencinie i nam oddasz, my tobie wyliczym, nie turbujsie.
- Ja, wiesz pan Dziatlik, przyjechawszy da chaty i mówia baćku: - Wo, tata, tak i tak, potrzebuja na szyfkarta dwieście dolarów… Tak baćka przeląkłszy sia: - Synok, mówi, a adkul ja tobie wezna tyle pieniondzow? – Ale tata rozumiawszy, że trzeba jechać na zarobotki, bo na gospodarce nie wyżyim…
- No dobrze, panie Tubis, ale wódka stygnie… (…)
- I wiesz, pan Dzatlik, baćka, świeć Panie nad jego duszo, dziesci pożyczył te dolary dal mnie na szyfkarta. I wo w Padbrodziu zebrawszy sia nas z 15 takich parobczaków i faktor powioz nas do Gdyni. My jechali praz Wilnia, Warszawu aż da Gdyni. Tam wlezli my na statek i musi miesiońc my płyli po oceanie. A takich parobczaków to musi z polowy tego okrentu było. I my przypłyli do wieliznego miasta Buenas Airas nazywala sia… I wiesz pan Dziatlik, co my robili w tej Arhentynie? My szosy stroili. Oj i robota byłaż cieńżka, jak na katordze. Na rencach mazoli ja miał jak śliwki… Ale płacili dobrze, takie u nich piniondzy – pesa, znaczy sia. Ja pracował tam do 1935 roku i zarobił ładne hroszy. Zamieniwszy później na dolary, za ich ja kupiwszy był zaścianak Rojściszki – ot widzisz pan Dziatlik – jak chcesz zarobić, to i możasz. Ja dwieście dolarów oddawszy baćku, kupił ja jemu dziesięcina ziemi. Manież i arfu, i tata, świeć Panie nad jego duszo (umarszy on za Sowietów), kontent był mocno… Ależ ja tu gadam, gadam, a wypić żesz trzeba…” (s. 165-166).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz