wtorek, 14 sierpnia 2012

Varga o teatrze

Jakiś czas temu poszedłem do teatru. Przedstawienie reklamowano jako „wielkie wydarzenie”, „rzecz bez precedensu”. Opuszczałem szacowny gmach zniesmaczony, choć wysiedziałem do końca. Zdawało mi się, że czegoś „nie złapałem”. I oto podczas lektury najnowszej powieści Krzysztofa Vargi pt. „Trociny” chyba odkryłem powód, dla którego nie wyszedłem w trakcie przedstawienia. Niewielki fragment: „Teatr terroryzuje widza, każe mu się sobą zachwycać, żąda pełnej akceptacji, każe wpadać w ekstazę, udając intelektualne głębie, zbyt często pokazuje jałowość i pustkę, a jednocześnie nie pozwala wyjść w trakcie przedstawienia, gdyż byłoby to nie tylko źle widziane, ale świadczyłoby o prostactwie tego, kto wychodzi, wychodzenie z filmu jest zaś bezkarne, a człowiek wolny powinien czuć się bezkarny. Nie umiałem nigdy wyjść z przedstawienia, nawet jeśli było nieudolne, niedorzeczne bądź śmiertelnie nudne, za to potrafię bez żadnych wyrzutów sumienia i rozpaczy nad bezsensownie wydanymi pieniędzmi wyjść z kina, odczuwając przy tym ulgę. No i ten cały rytuał dzwonków wzywających na widownię, i ten pusty czas oczekiwania, aż coś się zacznie dziać, i te niewygodne krzesła, i szmer kołyszącej się publiczności, i wreszcie te długie godziny, ponieważ współczesne spektakle trwają po cztery, pięć godzin, choć przecież materii bywa tam na godzinę, ale nadęci reżyserzy uważają się za demiurgów i muszą rozciągnąć swoje nudne, nieskładne opowieści do kilkuset minut, wydaje im się, że wtedy są donioślejsze, bardziej zasadnicze, wręcz fundamentalne, że prawda o życiu i świecie jest wówczas bardziej prawdziwa, bardziej dojmująca”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz