Wydawnictwo
Agora zapowiada wznowienie (po pięćdziesięciu latach nieobecności na polskim
rynku) pierwszej książki reporterskiej Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Czarne
gwiazdy”. Opublikowanie w tygodniku „Polityka” tych siedemnastu reportaży
przyniosło pisarzowi tytuł najpopularniejszego autora 1961 roku. W tym miejscu
chciałbym wspomnieć inną książkę z tamtego okresu, czyli zbiór reportaży opisujących
polską prowincję lat sześćdziesiątych, zatytułowany „Busz po polsku”. Jest
wśród nich jednej, który opisuje wyprawę grupy górników wiozących trumnę z
osiemnastolatkiem zabitym podczas odstrzału. Sparaliżowany ojciec nie może
przyjechać po syna, stąd pomysł, aby koledzy z pracy przebyli setki kilometrów
i zawieźli jego ciało na rodzinny cmentarz. Dołącza do nich reporter. W pewnej
chwili samochód psuje się, a mężczyźni postanawiają dalszą drogę z trumną
przebyć pieszo. Jak mówi jeden z nich: „Chłopak był mikry, trochę go zostało
pod węglem. Ciężaru dużego nie ma. Do południa będziemy kwit”. Ten świetny reportaż
jest znany, nie będę zatem pisał, że bohaterowie „Sztywnego” skręcają nad
jezioro, palą ognisko, spędzają noc w towarzystwie dziewcząt, a trumna w tym
czasie ukryta jest w krzakach. Mnie w tym wszystkim najbardziej zaciekawiło
miejsce, gdzie: „Szosą pędzi samochód. Pośród zmierzchu źrenice lamp wypatrują
mety. Tak, meta już blisko: Jeziorany, 20 km”. Bo ja przecież z tych samych Jezioran
pochodzę, do których: „W końcu poszliśmy dalej. Spotkał nas świt. Ogrzało nas
słońce. Myśmy szli. Gięły nam się nogi, drętwiały ramiona, puchły ręce, ale
przecież donieśliśmy na cmentarz, do grobu – tej ostatniej naszej przystani na
świecie, do której raz tylko zawijamy, nigdy już z niej nie wypływając...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz