We wrześniowym numerze
wrocławskiej „Odry” zamieszczono m.in. fragment mojej nowej powieści pt. „Powróz”.
Niewielką część tego tekstu można przeczytać poniżej. Książka, nad którą
pracuję, mam taką nadzieję, ukaże się w przyszłym roku:
„Ruszają we
czwórkę. Za sobą zostawiają wylizane ogniem i poszarpane prochem kamienice.
Przed nimi wolno przemieszcza się ludzka zgraja. Słońce przesuwa się na zachód.
Przez cały dzień nagrzewane ulice teraz topią się od żaru. Idący w pochodzie
ludzie co chwila mdleją. Są układani pod drzewami, których jest coraz więcej.
Niemowlęta niesione na rękach matek płaczą z głodu i pragnienia. Ich piski giną
w religijnych pieśniach intonowanych przez baby okutane w czarne suknie i
chusty. Pojawiają się biało-czerwone flagi, proporce i proste, drewniane
krzyże. Czoło kolumny, gdzieś hen, powoli zastyga w bezruchu. Polana wypełnia
się masą lepką od potu, brudu, zmęczenia i bólu. Kto może kryje się przed
słońcem pod drzewami. Takiego przywileju nie mają setki umundurowanych
milicjantów tworzących żywy pierścień na środku zadeptanego placu. Mają za to
najlepszy z możliwych widok.
Czwórka dzieci
próbuje przebić się do przodu. Na próżno. Tysiące rąk i nóg stanowi barierę nie
do przebycia.
- Tu staniemy – mówi ten od
noża.
Ma to swoje
zalety. Jest więcej przestrzeni i powietrza. Dzieci siadają na trawie.
Cierpliwie czekają. Po godzinie pojawiają się od strony Strzeleckiej i
Pohulanki ciężarówki. Ludzie podnoszą głosy. Zrywają się z ubitej ziemi. Z
setek gardeł wyrywają się przekleństwa, złorzeczenia: „Skurwysyny! Do piekła!
Zdychajcie!” Kolejni ludzie dołączają się do wyzwisk. Zebrani odzyskują siły,
nie czują bólu nóg, pragnienia i głodu. Dziewczynka patrzy na samochody. Piąty,
szósty… Jedenasty. Próbuje je policzyć. Platformy ciężarówek zajmują kobiety i
mężczyźni. Niektórzy z nich są poprzebierani w obozowe pasiaki. Inni mają
związane z tyłu sznurem ręce. Ci siedzą na drewnianych krzesłach. Dziewczynka kieruje teraz
wzrok za ciężarówkami. W oddali, na środku placu, widzi maszty szubieniczne.
Jest ich pięć. Auta podjeżdżają pod nie. Potem nic już nie można dostrzec.
Ludzki ryk, płacz, przekleństwa i śpiewy zlewają się w niemożliwy do
wytrzymania jazgot. Dziewczynka zatyka dłońmi uszy. To wcale nie pomaga. Hałas
jest przeraźliwy. Dziecko czuje jakiś paraliżujący lęk. Chce uciec, lecz ludzie
są wszędzie. Napierają z każdej strony. Chcą ją zmiażdżyć, zadeptać, udusić. Są
ich tysiące. Dziewczynka wpada w panikę. Rozpaczliwie szuka chłopca. Gdzie on
jest? No gdzie? Nie dostrzega go. Tłum porwał go gdzieś, do przodu. Może w bok?
Nie ma też dwu wyrostków. Pobiegli za ciężarówkami. Nagle, ktoś bierze
dziewczynkę za ręce. Unosi do góry i sadza na swoich ramionach. Cuchnie potem i
cebulą. „Patrz, dziecko, opowiesz wnukom!”, mówi barczysty mężczyzna ze łzami w
oczach. Dziewczynka teraz może zobaczyć znacznie więcej. Ciężarówki są
ustawione jedna obok drugiej w kilkumetrowych odstępach. Na krzesłach
postawionych na platformach siedzi pięć kobiet i sześciu mężczyzn. Przed nimi
wkopano w ziemię pięć szubienic. Ich drewniane, masywne ramiona wystają ponad
wielotysięczny tłum, ponad dachy ciężarówek. Ludzie w pasiakach zakładają tym
na krzesłach grube powrozy. Dziewczynka widzi księdza odmawiającego modlitwę.
Dostrzega na chwilę drugiego, który z ukrytą w dłoniach twarzą ucieka w tłum.
Silniki samochodów zaczynają wyć. Ktoś mówi głośno: „Zaczynać!” Pierwsza z
ciężarówek rusza. Krzesło się przewraca, a człowiek z pętlą na szyi krzyczy:
„Heil Hitler!” Potem sznur się napręża. Tłum ryczy: „Zabić! Zabić ich wszystkich!”
Ludzie napierają na mężczyznę, który trzyma dziewczynkę na ramionach. Po chwili
morze ludzkie się uspokaja. Dziesiątki tysięcy ludzi patrzą w zupełnej ciszy na
agonię wiszącego człowieka. Na jego bezwładne nogi i ręce. Trwa to na tyle
długo, że zaczynają się odzywać głosy ponagleń. Dziewczynka dostrzega następny
samochód. Coś niedobrego dzieje się z silnikiem. Auto nie chce ruszyć. Kobieta
na krześle rozgląda się dookoła. W jej oczach widać nadzieję. Nawet z tej
odległości. Ciągle jeszcze żyje. Wtedy dziewczynka widzi jak stojąca za nią
więźniarka w pasiaku kopie trzewikiem krzesło. Ciało spada z platformy. Sznur
napręża się niczym struna. Kręgi szyjne rwą się jak korale nanizane na sznurek.
Twarz powieszonej wykrzywia śmiertelny grymas. Zastygła nadzieja. Przez tłum
przetacza się jęk. Brawa. Śmiertelna wyliczanka trwa nadal. Kolejny motor
zaczyna wyć, sznur drga w słońcu. Tłum raz milczy, by za chwilę zawyć. Kiedy
wszystkich jedenaście ciężarówek odjeżdża, ludzie nie wytrzymują. Ruszają w
kierunku szubienic, wyciągają ręce. Ciała powieszonych zrywają ze sznurów.
Setki dłoni chcą dopaść zabitych. Oszalali z emocji ludzie zdzierają z nich
ubrania, kopią, plują, rwą włosy, rozrywają członki. Tratują się wzajemnie.
Słychać płacz, krzyki, wołania o opamiętanie. Widać ludzi omdlałych,
wynoszonych na rękach. Martwych. Z połamanymi kończynami, we krwi. Dziewczynce
zaczyna się kręcić w głowie. Czuje w nozdrzach trupi odór. Zasłania dłonią
usta. Dostaje torsji. Biały chleb, który w południe jadła z chłopcem oblepia w
formie lepkiej mazi włosy stojącego pod nią mężczyzny. W następnej chwili
dziewczynka traci przytomność”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz