wtorek, 24 września 2013

Friedrich Ani „Ludzie za ścianą”

„Przestałam liczyć moje podejrzenia. Podejrzenia to najcięższe ciężarki, ściągają kobietę w dół mocniej niż wszystko inne. Co człowiek podejrzewa? Podejrzewa, że mąż ma coś do ukrycia. Przyjaciółkę? Kochankę? To śmieszne. Jak szef restauracji, który cały dzień pracuje, ma sobie znaleźć kochankę? I dlaczego miałby go ogarnąć taki bezwład? Kochanka zwykle mężczyznę uskrzydla, o ile wiem. Nakręca go, sprawia, że zaczyna się inaczej ubierać, udawać młodszego, robi się z niego bardziej małpa niż ryba. A więc zapomnijmy o kochance. Co jeszcze? Podejrzane interesy? To by było możliwe”. Słowa te padają w rozmowie żony zaginionego Raimunda Zacherla ze świeżo zatrudnionym w biurze detektywistycznym byłym policjantem Taborem Sűdenem. Dwa lata wcześniej Zacherl wyszedł z domu (podobno po żarówki) i zaginął. Rozpoczyna się na nowo śledztwo, które wcześniej zakończyło się fiaskiem. Mniej więcej w tym samym czasie detektyw odbiera telefon od ojca, którego kiedyś uznał za zmarłego. Połączenie zostaje zerwane, co doprowadza Sűdena do rozpaczy. Odtąd będzie szukał również ojca. Jak łatwo można się domyślić, były policjant odkryje mroczne tajemnice osób z otoczenia zaginionego Raimunda Zachlera. Pojawią się m.in. „czterej mężczyźni koło czterdziestki, o wątpliwej uprzejmości pijaków, używający przemocy, tacy którym pogarda wylewa się każdym porem” i wiele innych, świetnie nakreślonych postaci. Autor powieści pt. „Ludzie za ścianą” czyli Friedrich Ani za stworzenie postaci monachijskiego policjanta Tabora Sűdena otrzymał Niemiecką Nagrodę Kryminalną. Warto zaznaczyć, że aż pięciokrotnie!, gdyż cykl składa się z kilkunastu tytułów. Pisarz jest ceniony za nowatorstwo i tworzenie niezwykłego napięcia. Czy słusznie? Według mnie jak najbardziej. Powieść wciąga od pierwszej strony. Czyta się świetnie. I to poczucie humoru!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz