„Któregoś dnia siedziałam sobie w kawiarni i napisałam kilka zdań na jakiejś kartce. Później znów napisałam kilka zdań. Powstały z tego takie polaroidy, krótkie scenki albo same opisy. Później obudowałam to jakąś fabułą. Właściwie to na potrzeby wydawnictwa. Bo najchętniej zostawiłabym to tak jak było.” To fragment wywiadu z młodą warszawianką Dominiką Dymińską (lat 21), który na Onecie przeprowadza z autorką debiutanckiej książki pt. „Mięso” Damian Gajda. Wydawca z kolei porównuje pisarstwo Dymińskiej do noblistki Herty Muller i tragicznie zmarłej Aglai Veteranyi. Hmmm… No cóż, jak wiadomo, po warszawskim bruku chodzą tysiące Gombrowiczów, Virginii Woolf i Marquezów. Piszący gdzie indziej posiadają bardziej banalne nazwiska, ale za to własne. Jestem zdania, że takie formy promocji więcej czynią młodemu autorowi krzywdy niż mu pomagają. Sama Dymińska chyba zdaje sobie sprawę z mocno naciąganej tezy o wielkości tego pisarstwa. Słowa, które zacytowałem na wstępie są tego dowodem. W istocie ta książeczka (wydawca tak poskładał tekst, że uzyskał niewiele ponad 170 stron, na których czasem pojawia się jedno zdanie, krótka myśl) ma dobre, mocne i trafne obserwacje właśnie w tych partiach, kiedy są to owe „polaroidy”, migawki. Nie wiem, po co w przypadku takiej konstrukcji są zamieszczane wielostronicowe opisy wymiany korespondencji internetowej. Sama fabuła też nie jest przesadnie złożona. Tu również porównania z Veteranyi są karkołomne. Nastolatka Dominika ma problemy z nadwagą, a równocześnie budzi się w niej seksualność. Po udanym romansie z ogórkiem w oleju roślinnym nawiązuje kontakt z żywym człowiekiem, któremu wysyła pocztą elektroniczną zdjęcia swoich nagich partii ciała. Tu następuje ciąg zdarzeń, które doprowadzają do spotkania z mężczyzną, i do pierwszego stosunku seksualnego, który, oczywiście, nie może być udany. Luby Dominiki okazuje się być zwykłym pedofilem. Kolejni mężczyźni, których poznaje bohaterka, mają z nią całkiem przyjemne życie. Dominika zrobi tzw. „loda”, pozwoli się związać i pobić, założy bieliznę matki, potowarzyszy w wyprawie do kina. Przy tym lubi płakać. Lanie łez może trwać miesiącami. "Całe lato przepłakałam" (s.145). Z czasem zacznie pić i ćpać. Kiedy podenerwowani rodzice zaprowadzą ją do specjalisty od głowy, zagrozi próbą samobójczą. W międzyczasie będzie obserwowała śmierć babci, zwiąże się z młodym pisarzem, zda maturę, rozpocznie studia i nabierze wstrętu do jedzenia, które, gdzie tylko się da, będzie z siebie wydalała. Takie oto wydarzenia składają się na fabułę tej „powieści”. Powtarzam, tekstu miejscami bardzo sprawnie napisanego, który pokazuje potencjał autorki, ale powinien był na swoją premierę jeszcze sporo poczekać. Na koniec zacytuję niewielki fragment, który mnie, Tomasza Białkowskiego (lat 43) szczególnie poruszył: „Miał 40 lat, kilka kilogramów nadwagi, ubrany był na czarno. Zjedliśmy kolację i zaprosił mnie do domu. Poszłam. Siedzieliśmy na kanapie i nagle on zaczął mnie całować, to było straszne, nigdy w życiu nie całował mnie taki stary człowiek”. Wstrząśnięty tymi słowami, dochodzę do wniosku, że chyba pora mi umierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz