Lecz nie Polacy. Niedawno pisałem o dramatycznym spadku nakładów pism literackich w Polsce. (Np. „Twórczość” ma nakład nieco ponad tysiąc egzemplarzy, „Odra” – dwa tysiące). Dla przeciwwagi podałem niemieckie „Die Horen”, które z pozazdroszczenia godną regularnością rozchodzi się w całkiem poważnych ilościach. A jak to wygląda za naszą wschodnią granicą? W piątkowej „Gazecie Olsztyńskiej” Marek Barański opisuje swoją wyprawę do Lwowa. Na wieczorze poezji w kawiarni Mons Pius poznał Aleksandra Kabanowa, poetę i redaktora naczelnego „pisma w twardej oprawie poświęconego kulturze „Szo”, wydawanego jak książka, które ukazuje się w Kijowie w nakładzie ponad 20 tysięcy egzemplarzy”. No to już wiadomo.
My chłopy jestemy. Polska krew czytająca wsiąkła w ziemię dawno temu.
OdpowiedzUsuńUkraińcy mieli w latach trzydziestych kolektywizację, w wyniku której zmarło z głodu 10 mln ludzi. Włączono ich w skład ZSRR, gdzie pranie mózgów było bezwzględne. Ale to my Polacy zawsze mamy największe dramaty a potem łatwe wytłumaczenie wszystkiego. Proces kretynienia postępuje. I nie jest prawdą, że wszędzie. To powoli nasza narodowa specjalność.
UsuńHistorie na maturze zaliczyłem na 5. Zgadzam sie więc. Mimo żem chłop czytuje. Widać nie wszystkie chłopy czytajo. Polakom sie zachód marzy i tyla. piniędze. A tego od czytania nie rośnie. Może tu je pies pogrzebany. Ale wiadomo, tani pies, mięso je. Tanie piniędze, bez książek i szkół tyż szybko sie kończo. Dlatego zawsze gadam, czy latoś czy dziś, że kto książków nie czyta, to nawet jakby piniędzami srał, to i tak dla mnie jest od łopaty.
OdpowiedzUsuń