Rok 1931. Do studia nagrań Paramount Records znajdującego się w fabryce krzeseł wchodzi czarnoskóry mężczyzna z gitarą. Ma tak kiepski instrument, że trzeba mu znaleźć inny. Skip James, bo tak nazywa się muzyk, bierze w dłonie zupełnie nieznaną mu gitarę. Jest w szoku. Nigdy nie miał w rękach tak dobrego instrumentu. Po chwili zaczyna grać. Tego dnia zostanie zarejestrowanych szesnaście jego kompozycji! Następnego dojdzie osiem kolejnych, tym razem nagranych z Jamesem przy pianinie, bo jak się okaże gra też na tym instrumencie i to dużo lepiej niż inni. Skip opuści studio z 40 dolarami zaliczki. Większość nagranych utworów zostanie przebojami. Będzie grana w radiu. Lecz Skip James nie dostanie ani centa. Trwa wielki kryzys, radio gra, ale nie płaci. James przez następnych trzydzieści lat nie nagra niczego. Został kaznodzieją. Wiadomo, że choruje na raka. W roku 1960 trafia do szpitala, który opłacają entuzjaści jego twórczości. Podleczony, cztery lata później zostaje zaproszony na Festiwal w Newport. Prawdopodobnie przez ostatnich trzydzieści lat nie grał wcale. Ale to nie ma znaczenia. Skip James porywa 18 tysięcy ludzi zgromadzonych pod sceną. Potem udaje mu się nagrać jeszcze dwie płyty. Nowotwór powraca. Wtedy to zespół Cream z Erikiem Claptonem nagrywa jego „I’m so glad”. Pieniądze pomagają na trzy kolejne lata leczenia. W roku 1969 Skip James przegrywa walkę z chorobą. Jego piosenki grają do tej pory Deep Purple, Lou Reed, Back, Bonnie Raitt.
Rok 2003. Nick Cave na scenie. Po nim pojawiają się Los Lobos i Cassandra Wilson. Grają kompozycje J.B. Lenoira, bluesmana z Chicago, który grał na tamtejszych scenach w latach 50. i 60. Odkrył go sam John Mayall. J.B. Lenoir nie ograniczał się do grania swoich kompozycji. Zaangażował się w walkę z Ku Klux Klanem, z wojną w Wietnamie, o równouprawnienie. Chodził ubrany w złotą marynarkę i czerwone skarpetki. Ekscentryk. Umarł w wieku 38 lat po tym, jak uległ wypadkowi samochodowemu. Przed śmiercią pracował w knajpie jako pomywacz…
To tylko dwie z wielu historii, jakie opowiada Martin Scorsese w filmie pt. „Historia bluesa”, który po blisko dziesięciu latach od premiery można zobaczyć w polskiej telewizji. Sławny reżyser do swojego projektu zaprosił wielu reżyserów. Wczorajszy odcinek zrealizował Wim Wenders. Pomimo późnej pory emisji warto oglądać. Rewelacja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz