Jeszcze raz o Literackiej Nagrodzie Warmii i Mazur. Biblioteka Wojewódzka zamieściła stosowną laudację, którą wygłosił członek Kapituły Sławomir Fafiński. Prawdę powiedziawszy, byłem na tyle podenerwowany, że część słów nie dotarła do moich uszu. Nie co dzień autor otrzymuje laudację, tak więc pozwalam sobie zamieścić ją w całości:
„Ordo ad chaos” (Z chaosu porządek)
Ta łacińska sentencja wydaje się na pierwszy rzut oka oddawać sens powieści Tomasza Białkowskiego. Autor oparł ideę swojego utworu na motywie zaczerpniętym z teorii ruchów Roberta Browna, który odkrył, że cząsteczki w płynie wykonują bezładne, zygzakowate, pozbawione celu, chaotyczne ruchy. Czytelnik wielokrotnie w czasie lektury napotyka ten motyw: w tytule, w dedykacji oraz w samym tekście w wypowiedziach bohaterów. Główny bohater, Seweryn Vorbl, jest profesorem fizyki na Uniwersytecie Warszawskim. Teoretycznie – człowiekiem sukcesu. Jednak narrator powieści wtajemnicza nas w drzewo genealogiczne jego i innych bohaterów poprzez zabieg retrospekcji. Z tego obrazu, w myśl przytoczonej wyżej teorii, wyłania się przypadkowość ludzkich losów, czyli chaos. Bohaterowie spotykają się ze sobą przez przypadek, ich relacje mają charakter niezaplanowany, ich cele życiowe nie mogą być zrealizowane, ich historie pojawiają się w narracji niczym otwierane pudełka z ludzkim losem, nagle, w wyniku impulsu, jakiegoś niezdrowego olśnienia, zawsze niosącym tragedię. Dzieje się tak już w przypadku ojca głównego bohatera, którego marzenia o karierze sportowca stają się obsesją prowadzącą do śmierci. Zresztą śmierć, w wymiarze obsesyjnym, towarzyszy rodzinie Vorbla nieustannie. Jego teść Benedykt uczynił ze swojego życia eksperyment polegający na obserwacji stopniowego umierania własnego ciała. W swoisty sposób obcuje z degradacją życia kochanka bohatera książki. On sam czuje nad sobą wiszący wyrok w postaci nieuleczalnej choroby.
Jednak w tym koszmarnym świecie, gdzie przypadkowe spotkania prowadzą do obcowania ze sobą ludzi w sposób wyłącznie biologiczny, nieomal zwierzęcy, gdzie nie ma miejsca na uczucie, gdyż wszystkim rządzi fatum, jakaś starogrecka mojra, która nie pozwala dorosnąć do miłości, nie pozwala stworzyć bezpiecznych więzi, gdzie nawet natrętne poszukiwanie przez profesora Vorbla sensu przeznaczenia w źródłosłowach ludzkich imion jest tylko formalną zabawą, gdzie kobiety traktują mężczyzn instrumentalnie, a ci ostatni nie potrafią ich przy sobie zatrzymać, w tym świecie pojawia się na moment młody student fizyki, który zadaje Vorblowi pytanie o ową teorię ruchów Browna: „Ale czy jest możliwe, oczywiście teoretycznie, żeby te cząsteczki miały jeden kierunek?” Ponieważ jest to sprzeczne z nauką i burzy podświadomy sposób widzenia świata przez profesora Vorbla, którego doświadczenia życiowe to właśnie chaos, odpowiedź fizyka jest nie tylko przecząca, ale wręcz wprowadza to pytanie w kontekst afrontu.
Jednak od tego momentu akcja powieści Tomasza Białkowskiego zasadniczo się zmienia. Nagle wszyscy bohaterowie na skutek różnych zbiegów okoliczności, w zasadzie mieszczących się w ich dotychczasowym sposobie bycia, zaczynają dążyć ku sobie, i to fizycznie, przemieszczając się w czasie i przestrzeni do jednego punktu, który wyznacza początek życia Vorbla, do jego rodzinnego domu. Wszystkie porwane więzi społeczne nagle zaczynają się regenerować. Ludzie oddaleni od siebie na zawsze dążą ku sobie i spotykają się w jednym miejscu. Czytamy: „W tym miejscu pojedyncze ludzkie cząsteczki, dotychczas wykonujące dziwaczne zygzakowate ruchy, przekierunkowują się. Przez całe lata beznamiętnie zderzały się ze sobą, teraz obierają jednakowy zwrot. Odtąd ich trajektorie będą wycelowane w ten sam punkt. Losy pojedynczej cząsteczki stają się zbiorowym losem wszystkich”.
Jednak jest już za późno. Życie minęło – życie Vorbla gwałtownie się kończy.
Autor stawia więc dwa pytania: czy ludzie błądzą obok siebie bez wpływu na własny los i czy mogą w jakiś sposób go zmienić? Wydaje się, że odpowiedź tkwi w konieczności odkrywania własnych korzeni. Jeżeli przypadkowe relacje tworzą konteksty kulturowe i tradycję, to trzeba przyznać, że to za mało, aby można było przetrwać. Ozdrowieńcza świadomość przeszłości może być tylko obecna, gdy jest ona udziałem całej wchodzącej w relacje między sobą wspólnoty, której postępowanie motywowane jest czymś więcej niż tylko formalnym, bezdusznym prawem natury. Inaczej obowiązuje teoria ruchów Vorbla. Jak mówi na koniec autor: „To takie proste”.
Musimy tu jeszcze wrócić do sentencji przytoczonej na początku. Okazuje się, że jedynie formalne przywrócenie więzi rodzinnych i społecznych nie jest od razu wypełnieniem tezy tego łacińskiego stwierdzenia. Nie będzie ładu bez ludzkich uczuć. W powieści Tomasza Białkowskiego ludzie są otępiali, bo właśnie uczuć są pozbawieni, czasami ich udziałem są emocje, ale to za mało. Czy więc ponury obraz rozkładu, który przedstawił nam autor, jest prawdziwy, a jeżeli tak – to czy jest na to jakaś rada? Na te pytania musi już sobie odpowiedzieć każdy czytelnik po lekturze tego utworu. Autor zaś powinien nieustannie zadawać sobie pytanie, czy ogranicza się do ukazania otaczającej nas rzeczywistości, czy stara się nakłonić nas, abyśmy z jej obrazu wyciągali kreujące nasze postawy wnioski. Ograniczenie się do pierwszego to za mało na dobrą literaturę, ambicja przekazania drugiego – jest twórcza dla niego i jego odbiorców. I wtedy dopiero możemy stwierdzić, że z chaosu powstanie jakiś porządek. Taka odwieczna historia tworzenia”.
Sławomir Fafiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz